Zaczynam trząść portkami, bo myślałem, że pójdzie łatwiej – opowiada 41-letni Piotr. Starania o pracę to dziś zajęcie na pełny etat, w dodatku coraz trudniejsze.

Dorota, 43 lata

Każde spotkanie na Zoomie przeżywam tak, jakby to był lot w kosmos. Mam swoje procedury startowe: sprawdzam, jak w kamerze wygląda oświetlenie pokoju, tło, makijaż, fryzura, ubranie… Ćwiczę z czatem AI odpowiedzi na pytania, jakie mogą paść. Aż wreszcie się łączę. Jestem nakręcona jak prezenter na wizji. 15-20 minut, kilka pytań i koniec. Adrenalina opada, czuję się jak wrak, dopiero zdaję sobie sprawę, ile sił kosztowało mnie to napięcie, uśmiechy. Po chwili włącza się samokrytyka (mogło być lepiej) i obawa przed rozczarowaniem. I ciągle się zastanawiam: kim muszę być, żeby mnie ktoś zatrudnił?

Szukam pracy od lipca 2024 r., zaczęłam wtedy prowadzić plik Excel, w którym wpisywałam, gdzie aplikuję i na jakie stanowisko. Byłam przekonana, że z moim doświadczeniem to kwestia kilku tygodni. Zajmowałam się marketingiem, sprzedażą, pracowałam w administracji prestiżowej uczelni państwowej. Skończyłam studia Executive MBA z wyróżnieniem. I miałam poczucie, że jestem na fali. Czas na zmianę firmy i monetyzowanie swojego doświadczenia. Chciałam zarabiać 14 tys.

Próbowałam naprawdę wszystkiego. Wykupiłam trzydniowy kurs pisania CV. Prowadzący kreował siebie na eksperta od wiedzy niemal tajemnej. Mówił o „ukrytym rynku pracy” i o tym, jak zrobił karierę w największych amerykańskich firmach. Wykupiłam też szkolenie z negocjacji u modnego coacha internetowego. Dużo rozmawiałam z ludźmi, którzy pracują w HR-ach i sami zatrudniają. Pytałam, co robię źle, dlaczego nie dostaję choćby telefonu po aplikacji, w której spełniam 100 proc. wymagań. Wykupiłam konsultację u zawodowego doradcy, korzystałam z bezpłatnych internetowych kursów. I nic.

Jakie są koszty emocjonalno-psychiczne takiego wielomiesięcznego szukania pracy? Kiedy teraz o tym opowiadam, mam gulę w gardle. Smutek i żal. Po setkach wysłanych CV, które pozostały bez odzewu, rozmowach, po których słyszałam: „wybraliśmy innego”, bardzo trudno jest dobrze myśleć o sobie. W pewnym momencie uwierzyłam, że milczenie rekruterów nie ma nic wspólnego z sytuacją na rynku pracy, tylko jest osobistą oceną mnie. Że każda odmowa to informacja: nie jesteś wystarczająco dobra, źle napisałaś CV. Wychodzi na to, że jestem beznadziejna, niesympatyczna, nieładna, niemądra.

Pojawiły się myśli: czego szukasz w tych korporacjach, na stanowiskach menedżerskich? Może będziesz szczęśliwsza na kasie w supermarkecie albo rozkładając książki na półkach?

Mój mąż jest wysokiej klasy menedżerem. Ale dopiero po kilku miesiącach zapytał, czy może mi jakoś pomóc. Na dodatek jego rekomendacje były totalnie nietrafione. Wysyłał mi jakąś ofertę („sprawdź, to ciekawe”), a ja widzę, że nie spełniam połowy kryteriów. Zaczęłam się zastanawiać, czy on mnie w ogóle zna, wie, co robiłam w życiu? Poczułam się w tym szukaniu pracy strasznie samotna.

Byłam już tak zdezorientowana brakiem odpowiedzi, że zaczęłam tropić jakieś nieracjonalne mechanizmy: pisałam CV „białą czcionką”, niewidoczną dla ludzi, ale podobno czytelną dla AI, ustaliłam, w jakie dni najlepiej aplikować, zaczęłam ukrywać, że skończyłam studia MBA, bo podobno niektórzy menedżerowie nie lubią lepiej wykształconych od siebie… Popadłam w jakiś obłęd.

Już wcześniej byłam na antydepresantach, ale w grudniu byłam w takim stanie, że lekarz podniósł dawkę praktycznie dwukrotnie, żebym w ogóle miała siłę wstawać z łóżka. Miałam kryzys i stwierdziłam: zrobię generalne porządki w domu. Sprzedam niepotrzebne książki, bajki, których dziecko już nie słucha, zabawki. Potrzebowałam prostych czynności, które pokażą, że mam jeszcze jakąś sprawczość. Pamiętam radość z 90 zł za stary kostium karnawałowy córki. Nie chodziło o pieniądze, ale o to, że ktoś szybko odpowiedział na moją ofertę. Zaczęłam sklejać miniaturowe modele domków, kupiłam lutownicę, kalafonię i nareperowałam światełka świąteczne. I tak minęły święta Bożego Narodzenia. To był moment załamania i buntu. Musiałam odpocząć. Od stycznia założyłam nowy plik w Excelu i byłam na kolejnych etapach rekrutacji w trzech firmach. Odpadłam, ale zaczepiłam się na razie w niewielkiej platformie internetowej, będę zarabiała podobnie jak w poprzedniej firmie. Ale umowy jeszcze nie podpisałam.

Piotr, 41 lat

Pierwszy raz szukałem pracy ponad 15 lat temu i mam wrażenie, że właściwie nic się nie zmieniło, tylko zamiast Golden Line jest LinkedIn i kilka innych branżowych portali. Ale zasada została ta sama: wysyłasz CV i czekasz. Kiedy dwa lata temu zwolnił mnie właściciel firmy opartej na bitcoinie, to po dwóch tygodniach udało mi się odbyć pierwszą rozmowę o pracę, zaraz drugą i zanim się skończył miesięczny okres wypowiedzenia, miałem już nową robotę. Jeszcze wcześniej, pracując w dużym portalu informacyjnym, wysłałem CV do operatora sieci komórkowych. Następnego dnia odebrałem telefon i usłyszałem ofertę pracy.

Miałem niezłą pracę w wielkiej sieci księgarni, w dziale IT, ale śledziłem nowe oferty. Pod koniec roku widziałem wysyp ciekawych stanowisk i pomyślałem: to dobry czas na zmianę firmy. Z końcem grudnia złożyłem wypowiedzenie, wierzyłem, że trzy miesiące to wystarczający czas, żeby coś znaleźć.

Wyszedłem z firmy z papierem i powiedziałem sobie: teraz to ja wam wszystkim pokażę. Ale na razie nie ma czego. Kończy się luty, a ja odbyłem zaledwie jedną rozmowę telefoniczną.

Po miesiącu „tradycyjnego” szukania postanowiłem, że skorzystam ze sztucznej inteligencji. Zbudowałem własny model, prywatnego asystenta. Najpierw mu się wyspowiadałem ze swojego życia zawodowego, a potem razem zrobiliśmy CV. Codziennie rano pokazuje mi oferty, które są najbardziej do mnie dopasowane, analizuje ewentualnych pracodawców (jak długo jest na rynku, liczba pracowników, odległość od mojego miejsca zamieszkania) i za każdym piszemy razem list motywacyjny. Porównuje treść ogłoszenia z moim doświadczeniem zawodowym, pokazuje to w procentach i radzi, co poprawić w CV. Dzięki temu oszczędzam dużo czasu i mogę przygotować więcej aplikacji.

Widać, że na tym rynku stało się coś niedobrego. Mam wrażenie, że po drugiej stronie siedzą dziś już nie ludzie, ale algorytmy, które skanują CV, a one nie patrzą na ciebie jak na człowieka, ale zestaw słów kluczowych. Jestem przygotowany finansowo nawet na dłuższe szukanie pracy, ale nie chciałbym tracić oszczędności.

Moje oczekiwania finansowe zależą od stanowiska, na które aplikuję. Jeżeli na projekt menedżera, to nie wykraczam powyżej 15 tys. na kontrakcie B2B, jeżeli mówimy o product ownerze – ok. 20 tys., przy rolach menedżerskich – 25 tys. plus. Pozornie wydaje się, że pracy jest dużo, ale w praktyce okazuje się, że chętnych jest dużo, dużo więcej. 500-600 zgłoszeń na jedno ogłoszenie to norma. Zaczynam trząść portkami, bo myślałem, że pójdzie łatwiej.

Alicja, 35 lat

Właśnie skończyłam rozmowę rekrutacyjną… Na 100 proc. nic z tego nie będzie. Pani z działu HR powiedziała, że wszystko super, pasuję do stanowiska, firmy, ale widzi, że nie mam stuprocentowego doświadczenia z jednym z programów komputerowych. Wiem, jak działa, ale w poprzedniej pracy nie musiałam go obsługiwać. A mają kandydatów, którzy klikali codziennie.

Szukanie pracy dzisiaj to jak wybieranie partnera na Tinderze. Trzeba się mierzyć z tym, że jesteś ciągle oceniany, odrzucany, ignorowany, trzeba udowadniać, że jesteś superfajny. Wszyscy jesteśmy ofiarami perfekcyjności i strachu, rekruterzy w firmach też. Nie zatrudnią kogoś, wobec kogo mają choćby cień wątpliwości. Tylko czy są tacy idealni ludzie?

Szukanie pracy jest dużo bardziej czasochłonne niż kiedyś. Pod każde ogłoszenie delikatnie zmieniam CV, bo trzeba mieć na uwadze, że pierwszy screening robi po prostu bot AI, który szuka tylko konkretnych słów kluczowych. Do tego dochodzą listy motywacyjne, co kiedyś nie było normą. Coraz częściej zdarza się, że wymagane jest też nagranie krótkiego wideo pod hasłem: „przedstaw się i opowiedz, kim jesteś” albo „opowiedz, jaki był twój największy sukces”. Odpowiedź na jedno ogłoszenie może zająć dwie, trzy godziny. Wysyłasz i cisza, zero odpowiedzi. Dla mnie to brak szacunku i frustracja.

Spora część rekrutacji odbywa się przez portal LinkedIn, jest tam tablica ofert pracy, na które można aplikować, ale też algorytm podsuwa rekruterom wartościowych kandydatów. Trzeba więc poświęcić dużo czasu na tworzenie swego profilu, publikować na nim ciekawe treści, żeby być zauważonym. Dzisiaj to się nazywa „budowanie marki własnej”.

Pojawiła się też trochę inna filozofia pisania CV. Żadnych informacji prywatnych, hobby, pasji, tylko te, które wskazują, że byłabyś pożyteczna w danej firmie. Zamiast dotychczasowego zakresu obowiązków trzeba wymienić najważniejsze osiągnięcia, zwłaszcza wyrażone w liczbach. Na przykład, kiedy byłam szefem marketingu, firma sprzedała więcej produktów, weszła na trzy nowe rynki. Oczywiście korzystam z AI, to podstawowa pomoc w tworzeniu CV. Nie płaciłam za żaden kurs, bo mam znajomą z działu HR, przejrzała moje CV, powiedziała, co mam poprawić na LinkedIn.

Zwolniono mnie z działu marketingu dużej (900 osób) firmy, jestem na wypowiedzeniu. Szukanie pracy stało się pracą. Od dziewiątej do siedemnastej siedzę przed komputerem, dzień mam podzielony na trzy bloki. Pierwszy to przeglądanie ofert i aplikowanie (korporacje, duże przedsiębiorstwa, start-upy). Drugi – dokształcanie się. Trzeci – pomagam małej firmie e-commerce, co daje mi przynajmniej pieniądze na ratę kredytu. Jak wybija godz. 17, zamykam komputer i czuję się, jakbym była po pracy.

Cały czas trzeba sobie w głowie powtarzać, że coś się znajdzie, ale strach z tyłu głowy jest, że te procesy są tak mało transparentne i nie wiadomo, jaką część siebie i jak zaprezentować, żeby się po prostu sprzedała i ktoś cię chciał. Nastawiam się na 3-6 miesięcy szukania. Wykańcza mnie nieustanna walka o poczucie własnej wartości. Poszłam nawet do psychologa, żeby mi w ogóle pomógł uwierzyć, że mam cokolwiek do napisania w tym CV.

Ludzie z mojego pokolenia jeszcze niedawno zmieniali pracę co dwa, trzy lata, dla pewnej higieny życia, stylu, żeby wytargować większe pieniądze. A od niedawna to się skończyło. Samo szukanie pracy jest tak czasochłonne i nieprzewidywalne, że trzymają się tego, co jest, za wszelką cenę.

Piotr, 43 lata

Pracowałem prawie 20 lat w wielkiej państwowej firmie jako menedżer. W zeszłym roku ogłosiła program dobrowolnych odejść, które okazały się nie całkiem dobrowolne, bo kto się nie zdecyduje, może zostać objęty zwolnieniami grupowymi. No więc od 1 stycznia szukałem pracy przez znajomych i portale z ofertami. I dość szybko się zorientowałem, że łatwo nie będzie. Wysłałem 100 CV i absolutna cisza. Jasne, że było mi przykro, ale ja jestem biegacz, nastawiony na walkę. Jeżeli jedna metoda nie działa, trzeba coś zmienić, bo głową muru nie przebiję.

Jakiś czas temu wstąpiłem do Wojsk Obrony Terytorialnej. Podczas badań pani psycholog zdziwiła się: jak pan wytrzymuje w swojej firmie? Pan ma zupełnie inny profil psychologiczny! To mi dało trochę do myślenia, zmianę pracy chciałem wykorzystać do przebranżowienia się.

Po kilku tygodniach przeczesywania internetu postanowiłem ogłosić się na Facebooku wśród przyjaciół. Ale po dwóch dniach pomyślałem: a dlaczego nie puścić tego w świat? Po prostu czułem, że suche CV nie oddaje mojego charakteru, pasji, potencjału. Że najciekawsze, co robiłem w życiu, nie mieści się w tym szablonie, który wysyłam.

Napisałem post, co umiem zawodowo i jakie są moje pasje. Pomysł podsunęła mi koleżanka, która dwa czy trzy lata temu zrobiła coś podobnego. Wtedy zastanawiałem się, czy to nie jest wstyd, pokazywanie własnej słabości. Ale z drugiej strony zauważyłem, że ona w ten sposób bardzo szybko znalazła pracę. Pomyślałem: kurczę, nie robię nic złego, chcę uczciwie pracować, zarabiać, rozwijać się… Jeżeli taka metoda może mi pomóc, to chyba lepsze niż siedzenie na kanapie i oglądanie telewizji.

Odzew był bardzo dobry, ale w większości sprowadzał się do klepania po plecach i życzenia powodzenia. Jednak odezwało się też kilka osób z konkretnymi propozycjami. W tym jeden facebookowy znajomy, którego nigdy nie widziałem na oczy. Uznał, że chce mieć mnie w swoim projekcie, spotkaliśmy się i wiele wskazuje, że zmieniam branżę na eventową. Za tydzień mam podpisać umowę.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version