W piątek 9 lutego polscy rolnicy zablokują drogi i ulice w całym kraju. Takich blokad ma być ok. 200 i tak na przykład do Poznania ma zjechać ok. 700 traktorów, które mogą całkowicie sparaliżować miasto. To drugi już w tym roku masowy protest rolników, po tym z 24 stycznia. Kolejny jest już zapowiedziany na 20 lutego.

W środę 6 lutego, na trzy dni przed zapowiadanym protestem na zaproszenie ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego do Warszawy przyjechali reprezentacji ponad 10 rolniczych związków i organizacji. To nie było spotkanie ostatniej szansy przed piątkowym protestem, bo jak mówił Emil Mieczaj, jeden z uczestników tego spotkania i koordynator protestów w zachodniopomorskim „nie da się w ciągu kilku godzinnej rozmowy z polskim ministrem rozwiązać unijnych problemów”.

– Rolnicy są bezpieniężni. Protesty będą się nasilać, bo sytuacja rolników się cały czas pogarsza. Unia nam ogranicza produkcję i każe konkurować z tymi, którzy stosują wolną amerykankę w produkcji. Nie mamy szans. Trzeba zmienić politykę rolną Unii, trzeba zablokować granicę z Ukrainą i nie wolno ograniczać u nas hodowli zwierząt, w tym futerkowych. Wszystkie związki rolnicze obecne na spotkaniu z ministrem podpisały się pod tymi trzema żądaniami.

Sami rolnicy zapewniają, że nikt nimi nie steruje, nie ma jednego organizatora tych protestów, to jest oddolna inicjatywa. Ale jest faktem, że do blokowania dróg i ulic wezwała jako pierwsza Solidarność Rolników Indywidualnych, zdominowana przez działaczy PiS (na jej czele stał swego czasu były minister rolnictwa z PiS Rober Telus, a w zarządzie zasiada paru byłych wiceministrów z PiS). Ale do tej inicjatywy dołączyły się praktycznie wszystkie organizacje i stowarzyszenia rolnicze – żadne z nich nie może sobie teraz pozwolić na dystans, bo natychmiast zostanie uznane za zdrajcę rolniczych spraw.

Na spotkaniu nie było przedstawicieli Agrounii, był za to jej lider Michał Kołodziejczak, obecnie wiceminister rolnictwa i poseł do Sejmu z list Koalicji Obywatelskiej. Działacze tej partii też wezmą udział w proteście. Jarosław Miściur, szef struktur tej organizacji na Lubelszczyźnie tłumaczy, że Agrounia popiera wszystkie postulaty protestujących, więc ich udział 9 lutego jest naturalną rzeczą. A to, że ich lider jest teraz w rządzie, to bardzo dobrze, bo w ten sposób sprawy rolników zyskały dodatkowe pole nacisku. Michał Kołodziejczak, faktycznie dwoi się i troi, by pogodzić temperament lidera związkowych protestów z obliczem członka rządu. Był w Nysie 24 stycznia, by rozmawiać z protestującymi, na początku lutego pojawiał się na przejściu granicznym w Dorohusku, by kontrolować TiR–y wjeżdżające z żywnością ukraińską, teraz zapowiada, że 9 lutego także pojawi się obok rolników.

Jego start do parlamentu z list Koalicji Obywatelskiej wywołał na wsi szok, wielu rolników w pierwszym odruchu odwracało się od całej Agrounii. Ale zdaniem Miściura to już przeszłość. – Agrounia nie tylko się nie zwija, ona rośnie w siłę. Rolnicy widzą, że dzięki Kołodziejczakowi ich sprawy mogą dużo zyskać, popierają go – zapewnia Miściur.

Ale nie wszyscy rolnicy są tego zdania. W Wielkopolsce nowych członków nie przybywa. – Teraz chodzi o to, by utrzymać Agrounię na tym poziomie, jakim jest, raczej nie myślimy o rozwijaniu. Michał mówi: jestem z wami, ja się z wami integruję, popieram wasze postulaty. Ale jeśli on jest z nami, to kto siądzie do rozmów po drugiej stronie stołu negocjacyjnego? Kto rozwiąże te problemy, które on z nami rzuci na stół? Z kim my mamy rozmawiać, jeśli wiceminister się z nami zgadza? Moim zdaniem Agrounia przecieka mu między palcami – uważa jeden z działaczy Agrounii w poznańskim.

– Kołodziejczak stoi w rozkroku. Nie da się być królem dwóch narodów. Ja mu współczuję, bo on teraz cały swój społeczny dorobek rzuca by łagodzić napięcia. Ale tego nie da się załagodzić, on tu przegra. – mówi jeden z rolników związanych z rolniczą Solidarnością.

– Pamiętam, kiedy Andrzej Lepper został ministrem, jakie wielkie były oczekiwania wsi, ile to on teraz dla nas nie zrobi! A przecież minister rolnictwa nie jest sam w rządzie, musi się układać z innymi, choćby z tym, co robi budżet. Lepper był bardzo silny, więc on tę presję rolników wytrzymywał. Czy Kołodziejczak wytrzyma? Nie wiem, czy ten urząd nie wyjdzie mu bokiem – dorzuca swoje wątpliwości inny rolnik.

Choć od początku tego roku nie jest już formalnie szefem Agrounii, zastąpił go działacz z łódzkiego Adrian Stępień, to nadal Kołodziejczak traktowany jest przez rolników jako jej szef. On sam pytany, czy da się pogodzić pracę w rządzie, z byciem liderem partii buntu, nie waha się: „Da się bardzo dobrze. Rolnicy widzą, że mają we mnie swojego człowieka, który ich popiera. A w resorcie potrzebne jest duże przewietrzenie, bo urzędnicy postępowali w oderwaniu od realiów rolniczych, spinali te biurokratyczne decyzje ze szkodą dla rolnictwa. To trzeba wreszcie zmienić, ja tu mam dużo do zrobienia. Zrobili z tego ministerstwa resort dopłat i socjalu, a nie o to rolnikom chodzi. Mam dowody poparcia ze strony rolników, coraz więcej z nich widzi, że potrafię walczyć o ich sprawy, potrafię się postawić, nie zmieniłem się po wejściu do rządu”.

A sytuacja na wsi jest bojowa. Nie tylko u nas. Od przeszło trzech tygodni rolnicy protestują na drogach i w miastach większości krajów Unii. Jednocześnie w Niemczech, Rumunii, Holandii, Francji, Grecji, we Włoszech, na Litwie, Łotwie, w Portugalii i Hiszpanii. Niemieccy rolnicy zablokowali Berlin traktorami, Francuzi rozrzucali obornik przed urzędami i okupowali autostrady, Litwini palili ogniska na drogach. Do Berlina zjechało ok. 5 tys. ciągników, do stolicy Litwy ponad tysiąc. W Polsce rolnicy wyszli na drogi 24 stycznia i blokowali je w ok. 200 miejscach w całym kraju. Czegoś takiego w historii europejskich protestów jeszcze nie było. Po trzech tygodniach te rolnicze protesty nie tylko się nie zwijają, ale wręcz przeciwnie – przyłączają się kolejne kraje, a rolnicy wydają się coraz bardziej zdeterminowani w walce o swoje interesy.

Protestują, bo chcą zatrzymania importu płodów rolnych z Ukrainy i wycofania się Komisji Europejskiej z tzw. Zielonego Ładu. Faktem jest, że napływ do Unii ukraińskich produktów rolnych i zniesienie na nie ceł, po wybuchy wojny w Ukrainie zaburzył rynki rolne w całej Unii. Ale w krajach graniczących z Ukrainą, w tym w Polsce doprowadził do całkowitego załamania obrotu niektórymi produktami. Jeśli przed wojną za tonę pszenicy nasi rolnicy dostawali 1200 zł a teraz 750 zł, to lepiej nie pytać ich jak sobie radzą. Żywność ze Wschodu płynęła szerokim strumieniem, a co więcej napływała w sposób całkowicie niekontrolowany. Ogólnie rzecz biorąc, rok 2023 okazał się wyjątkowo trudny dla branży rolnej. Koszty produkcji szły w górę, a ceny zbytu produktów rolnych w dół, rolnicy nie inwestowali w rozwój gospodarstw, spadała efektywności produkcji, pogarszały się nastroje na wsi.

Zielony Ład miał być reakcją Komisji Europejskiej na zmiany klimatyczne, miał zapewnić większą dbałość o środowisko i być ukłonem w kierunku konsumentów, którzy chcą żywności bardziej ekologicznie produkowanej, z większą niż dotychczas dbałością o hodowlane zwierzęta. Ale dla rolników oznaczał po prostu wyższe koszty produkcji i mniejsze plony. Oznaczał obowiązek przymusowego odłogowania, czyli nieuprawiania części ziemi ornej, co w ich mentalności jest trudne do zaakceptowania. Nakazano stosowanie mniejszej ilości nawozów pod uprawy roślinne, mniej skutecznych środków chemicznych do jej ochrony i dodatkowe inwestycje dla hodowców zwierząt.

Po trzech tygodniach protestów rolnicy mają pierwsze sukcesy. We wtorek 6 lutego, czyli na trzy dni przed zapowiadanymi w Polsce blokadami Ursula von der Leyen, szefowa KE ogłosiła wycofanie wniosku, który zobowiązywał rolników z ograniczenia stosowania środków ochrony roślin – do 2030 r. to użycie pestycydów miało spaść o połowę. Szefowa KE nie wycofuje się z pomysłu ochrony środowiska i Zielonego Ładu, ale zapowiada „szerszy dialog” i „inne podejście” do tej sprawy. Rolnicy nie ukrywają radości – cieszy ich sama zmiana stanowiska urzędników w Brukseli, bo spadek zużycia pestycydów to dla nich po prostu niższe plony, a pod drugie to widoczny skutek ich protestów, dowód, że mają one sens, skoro zmuszają KE do realnych ustępstw.

– Nareszcie! – mówi Bogdan Krupa, rolnik z Mazowsza – widać, że razem rolnicy mogą wygrać! To początek drogi, bo cały ten Zielony Ład powinien trafić do kosza. Takie zmiany trzeba wprowadzać w porozumieniu z nami, a nie ograniczać produkcję żywności, kiedy jej na świecie brakuje. W ogóle pomysł, by w każdym kraju zmniejszyć ilość pestycydów o 50 proc. kiedy wiadomo, że my czy Rumuni dajemy ich kilka razy mniej niż Holendrzy, Niemcy czy Francuzi zabiłby nasze rolnictwo. Jak już zmniejszać zużycie chemii to z głową, biorąc pod uwagę, ile kto stosuje na hektar, zasady muszą być sprawiedliwe.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version