Krystian Lada jest chłopakiem z warszawskiego Grochowa, ale rzadko bywa w Polsce. Gdy rozmawiamy, pracuje właśnie w Szwajcarii, gdzie przygotowuje „Makbeta” Verdiego.
Wyreżyserowane przez niego spektakle można zobaczyć w wielu liczących się europejskich teatrach. Wprowadza do nich osoby wykluczone społecznie, o tożsamości queerowej, a także wykorzystywane przez mężczyzn kobiety, których głos trudniej usłyszeć. Tak jak głos Rosalind Franklin, bohaterki „Elegii. Brahms”, projektu, który będzie miał premierę 21 lutego, podczas krakowskiego festiwalu Opera Rara.
Głosy wykluczonych
Do niedawna niewielu o niej słyszało. Krystian Lada, przeglądając pewnego poranka brytyjską prasę, ze zdumieniem przeczytał o biofizyczce z Uniwersytetu w Cambridge, która odegrała kluczową rolę w odkryciu struktury DNA. Pracując bardzo nowoczesnymi jak na lata 50. metodami, wykonała zdjęcia rentgenograficzne, dzięki którym można było analizować budowę cząsteczek chemicznych. To posłużyło jej kolegom do dalszych badań. Trójka naukowców, bazując na jej materiale, opracowała model budowy przestrzennej DNA. Otrzymali za to Nagrodę Nobla. Ale żaden z mężczyzn podczas ceremonii nie wspomniał nazwiska współautorki swojego sukcesu, która naraziła się na promieniowanie i zmarła w wieku 37 lat.
Krystian Lada: Kiedy Jan Tomasz Adamus, dyrektor artystyczny festiwalu Opara Rara zaproponował, żebym zajął się pieśniami Brahmsa, od razu nałożyła mi się na nie ta historia. Te utwory powstały do bardzo specyficznych tekstów niemieckich romantyków, Goethego, Schillera, Hölderlina. Tak jak w muzyce Brahmsa, pobrzmiewa w nich dążenie człowieka do romantycznego ideału piękna, którego nigdy nie osiągnie. Słychać tam faustowskie pytanie: ile jesteśmy w stanie poświęcić, żeby do tego ideału się przybliżyć? Przypomniałem sobie wtedy historię Rosalind Franklin, dla której ideałem były odkrycia naukowe. Jak wynika z jej listów do ojca, patrzyła na naukę perspektywicznie, wierząc, że może ona ulepszyć życie ludzi, którzy po nas przyjdą. Otaczająca ją aura smutku i samotności zrymowała mi się z nastrojem tych pieśni. Rosalind poświęciła swoje życie osobiste, żeby przybliżyć się do ideału – jednak świat nauki ją zdradził i o niej zapomniał. Od 2000 roku sytuacja się jednak zmieniła – zaczęto powracać do jej historii, powstała nawet organizacja, która nosi jej imię, i wspiera kobiety zajmujące się różnymi dziedzinami nauki.
W spektaklu, pokazywanym w Teatrze Łaźnia Nowa, śpiewaczce Justynie Rapacz i aktorce Magdalenie Popławskiej towarzyszyć będzie Capella Cracoviensis, pod dyrekcją Jana Tomasza Adamusa. To nie pierwszy projekt dotyczący osób wykluczonych, który Krystian Lada pokazuje na festiwalu Opera Rara. Niezwykły okazał się choćby „The Man With Night Sweats” współczesnego brytyjskiego kompozytora Iaina Bella, poświęcony społeczności LGBT. Jego głównym bohaterem był mężczyzna obserwujący umieranie na AIDS najbliższej mu osoby. Reżyser z czułością i delikatnością pokazał związaną z chorobą izolację i dyskryminację, a równocześnie strach, jaki niesie ze sobą to, co ostateczne. Znaczącym elementem scenografii był tu blok lodu z zamkniętym w nim korpusem mężczyzny. Bryła roztapiała się pod wpływem ciepła reflektorów, ale była też kruszona przez mechaniczne piły. Ich dźwięk przenikał się z muzyką.
Opera Makbet
Foto: Edyta Dufaj / Mat. Prasowe
Krystian Lada: Lodowa tafla stanowiła wizualną metaforę osoby, która od nas odchodzi. Jakby zamarzała i w ten sposób stawała się dla nas niedostępna. Takie obrazy rodzą się w mojej wyobraźni pod wpływem poezji, podsycanej malarstwem. Mieszkam we Flandrii i współczesne malarstwo flamandzkie jest dla mnie bardzo ważne. Ono z jednej strony jest minimalistyczne, a z drugiej ma w sobie maksimum emocji. Z podobnymi ambicjami konstruuje sceniczne metafory moich spektakli – między minimalizmem formy i użytych środków, a maksimum uruchamianych po stronie widowni emocji.
Podobne zjawisko można było zaobserwować oglądając „Unknown, I Live With You”, projekt oparty na osobistych relacjach i wierszach Afganek, z elektro-akustyczną muzyką Katarzyny Głowickiej i niezapomnianą rolą Małgorzaty Walewskiej, która w roboczym uniformie śpiewała o strasznych doświadczeniach tamtejszych kobiet. Słynna diwa operowa wystąpiła też w „Aria di Potenza”, w performansie Krystiana Lady powstałym pierwotnie dla miejskiego festiwalu Nuit Blanche w Brukseli, a powtórzonym w Warszawie i połączonym z pokazem kolekcji projektantki mody Gosi Baczyńskiej. Reżyser wyszedł tu z ciekawego założenia, że śpiewak skupia na sobie uwagę widzów i jest w stanie manipulować ich uczuciami podobnie jak robią to głowy państw i inni przedstawiciele władzy. Zaproponował więc połączenie słynnych arii operowych i przemówień polityków.
Krystian Lada: Trafiające na pierwsze strony gazet głosy, są najczęściej głosami białych, heteronormatywnych mężczyzn. A ja wierzę, że zadaniem sztuki jest wsłuchanie się w głosy wykluczonych – kobiet, mniejszości etnicznych czy seksualnych. Dlatego w spektaklach operowych dostrzegam nie tylko wielkie, pierwszoplanowe postaci. W „Makbecie” Verdiego, który właśnie miał premierę w Theater St Gallen w Szwajcarii, są dwie mniejsze role – Damy i Sługi. W mojej inscenizacji zwracam uwagę na ich znaczenie dla opowiadanej historii. Może dzieje się tak dlatego, że ja sam żyję gdzieś pomiędzy: jestem Polakiem, który większość życia spędził za granicą. Mimo to, iż na stałe mieszkam w Belgii, co chwilę pracuję w innym kraju. Cały czas znajduję się w pozycji człowieka nie stąd. Z tej perspektywy wyraźnie słyszę inne głosy, które czują, że nie przynależą do głównego nurtu.
Biografia nie operowa
Rzeczywiście, Krystian Lada jest dość osobną postacią w operowym świecie, gdzie większość ludzi może pochwalić się artystycznym rodowodem. Sam śmieje się, że jeżeli ojciec jego kolegi z branży nie jest reżyserem, to na pewno mama była śpiewaczką. On sam wywodzi się z prostej, rzemieślniczej rodziny, mieszkającej na warszawskim Grochowie. Ale teatr siedział w nim od zawsze. Najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa to samodzielnie przygotowywane w domu spektakle, które musieli podziwiać nie tylko rodzice, ale i sąsiedzi. Później niemal co wieczór biegał do teatrów, oglądając wszystko, co się dało. Nie przestał tego robić, kiedy wyjechał na Erasmusa do Amsterdamu, gdzie studiował literaturę i dramaturgię.
Krystian Lada: Mojej rodziny nie było stać na to, żeby mi te studia w pełni sfinansować. Musiałem na siebie zarabiać. Większość kolegów dorabiała wieczorami w kawiarniach, ale ja chciałem chodzić do teatru, więc zatrudniłem się jako trener w klubie fitness, gdzie prowadziłem poranne zajęcia. Przychodziły na nie głównie młode mamy, z którymi rozciągałem się i gimnastykowałem od 6 rano. Teraz to doświadczenie procentuje w pracy z chórami, kiedy muszę szybko wyreżyserować scenę z dużą ilością osób.
Opera Makbet
Foto: Edyta Dufaj / Mat. Prasowe
Pracy w dużym zespole nauczył się pracując nad widowiskami TVN- u i Polsatu – „Mamy cię”, „Jak oni śpiewają”, w których występowała Edyta Górniak czy Edyta Herbuś. Z telewizyjnych show wyniósł umiejętność dokładnego planowania czasu i komunikacji przedprodukcyjnej. Dzięki temu dużo rzeczy jest w stanie przygotować przed wejściem do Sali prób.
Krystian Lada: W telewizji spotkałem się rzeczywiście z wymagającymi osobowościami i nauczyłem obchodzić z ich wymaganiami czy zachciankami. Wbrew powszechnemu przekonaniu, śpiewaczki operowe wcale nie są jakoś szczególnie rozkapryszonymi osobami. Mam dla nich duży szacunek. Uważam, że jeżeli ktoś jest w stanie wyjść co wieczór na scenę, przepoczwarzyć się w postać i wykonać swoją rolę na najwyższym poziomie, to musi mieć zapewniony komfort pracy. Poza tym w teatrze pracuję nie tylko z solistkami, ale też na przykład z szewcem, który szyje dla nich buty. I z każdą z tych osób muszę znaleźć wspólny język i sprawić, żeby poczuła się częścią projektu. Czasami myślę, że gdyby opera przestała istnieć, to mógłbym zająć się zarządzaniem ryzykiem katastrof. Z moim doświadczeniem pracy w teatrze, gdzie co chwilę wybucha przysłowiowy pożar, który trzeba ugasić, myślę, że byłbym w tym dobry.
Reżyser wie, co mówi, bo pracował w niejednym teatrze. Już w wieku 30 lat został zastępcą dyrektora artystycznego w Królewskiej Operze La Monnaie w Brukseli. Przez kolejne lata przygotowywał przedstawienia m.in. w Berlinie, Genewie, Amsterdamie, Wiedniu Kopenhadze, Kolonii, Rotterdamie, Warszawie, Krakowie. Od paru lat wraca do Theater St Gallen, gdyż ceni sobie nić porozumienia, którą wypracował z tutejszym zespołem i publicznością, a także możliwość poruszania interesujących go problemów.
Krystian Lada
Foto: Mat. Prasowe
Mimo tego, że Saint-Gallen uchodzi za jeden z bardziej katolickich, a co za tym idzie konserwatywnych kantonów Szwajcarii, wyreżyserował tu „Lili Elbe”, pierwszą w historii operę opowiadającą o osobie z doświadczeniem tranzycji. W roli głównej obsadził amerykańską transgenderową barytonistkę Lucię Lucas, która ma w swojej karierze występy w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Wbrew całkiem uzasadnionym obawom, jak spektakl zostanie odebrany, odniósł sukces i otrzymał nagrodę dla najlepszej premiery sezonu.
Krystian Lada: Większość dzieł, które od wieków są w repertuarze teatrów operowych w momencie, kiedy powstawały, była w jakiś sposób kontrowersyjna. W dużej mierze dlatego, że dotyczyły aktualnych i obchodzących publiczność spraw. Na przykład Marie Duplessis, która stała się pierwowzorem postaci Violetty Valéry z „Traviaty” Verdiego, była kochanką mężczyzn, zasiadających później na widowni. Przedstawienia operowe zawsze działy się tu i teraz, i ja staram się tego trzymać. Wierzę, że zdolność opery do wtrącania się w rzeczywistość w metaforyczny sposób, jest jej esencją. Gdy ta idea się gubi, opera zostaje zdeformowana do poziomu muzeum woskowych figur i jest zdradą wobec tej formy sztuki.