Kiedy czujemy się zranieni, czasem sięgamy po zachowania mikroodwetowe. W reakcji na napięcie emocjonalne subtelnymi uwagami uderzamy w sprawcę naszego cierpienia bez wchodzenia z nim w otwarty konflikt. O tym, co nas skłania do odgrywania się na partnerach, jak to wpływa na osobę, która tego doświadcza, oraz na związek — mówi psycholożka dr Aleksandra Plata.
Newsweek-Psychologa-Dorosly
Foto: Materiały prasowe
Małgorzata Mierżyńska: Mówi się, że zemsta jest słodka, a jak smakują drobne zachowania odwetowe — odgrywanie się na partnerze czy partnerce — które stosujemy w związkach?
Aleksandra Plata: Każda zemsta, zarówno duża, jak i mała, bywa słodko-gorzka. Badania Karoliny Dyduch-Hazar z Uniwersytetu SWPS pokazują, że u wielu osób może przynosić poczucie ulgi i satysfakcji. Jest to jednak efekt krótkotrwały. Jej długoterminowe skutki są bliższe goryczy, ponieważ dłużej przetwarzamy i rozpamiętujemy negatywne myśli i emocje. Używając metafory — dłużej pozostajemy zanurzeni w urazie, krzywdzie, zranieniu i cierpieniu. To nie przynosi niczego dobrego, bo wciąż eksponujemy się na bardzo trudne emocje i w efekcie pogłębiamy swój uraz.
Nawet jeśli początkowo odczuwamy coś w rodzaju słodkiej zemsty, później przeradza się ona w gorycz i, co gorsza, w tej właśnie postaci zostaje z nami znacznie dłużej niż pierwsza ulotna satysfakcja?
— Dokładnie. Nasz umysł działa w ten sposób, że kiedy doświadczamy pewnych sytuacji, przywołujemy określone myśli. Mogą to być wyobrażenia lub wspomnienia, a one z kolei wywołują w nas emocje. Doświadczenie cierpienia to sytuacja, która zazwyczaj nas rani. Pojawia się więc w nas najczęściej uczucie złości, ale bywa ono wtórne do uczucia zranienia, lęku, smutku, rozczarowania, wewnętrznego cierpienia i utraty zaufania. To z kolei motywuje nas do różnych zachowań, w tym takich, które określamy mianem zemsty. Zachowania mikroodwetowe często są takimi właśnie emocjonalnymi reakcjami, tylko subtelniejszymi w formie i słabiej widocznymi. Sięgają po nie osoby zranione, aby uderzyć w sprawców swojego cierpienia, bez wchodzenia z nimi w otwarty konflikt.
Na czym polegają takie zachowania?
— Mogą przejawiać się w różnych gestach, przyjmować formę pasywnej agresji — na przykład karania milczeniem. W związkach często poprzez tak zwane ciche dni. Mogą przybierać formę kąśliwych uwag pod adresem partnera czy partnerki, niekoniecznie wprost, także między słowami. Czasem skrywają się pod formą „żartów”, w których chodzi raczej o wyśmianie czy drwiny z osoby partnerskiej, a nie o zabawę. Innym razem mogą objawiać się brakiem responsywności, nieodpowiadania na potrzeby drugiej osoby. Mogą wyrażać się poprzez chłód emocjonalny czy dystans seksualny albo różnego rodzaju sarkazm czy manipulacje w komunikacji. Formy takich zachowań bywają różne, ale wszystkie opierają się na nieustannym przetwarzaniu urazu w relacji. Potrafią trwać latami i utrwalać wzorzec komunikacji nie wprost do tego stopnia, że staje się on częścią codzienności i zmienia dynamikę życia w związku. W terapii par mówimy wtedy o dysfunkcyjnym cyklu. Takie zachowania z zewnątrz wyglądają na zimną wojnę. Wewnątrz tych osób rozgrywa się jednak prawdziwy dramat wynikający z nieuświadomionej potrzeby bliskości, pojednania i wybaczenia. Ten taniec winy i zemsty między partnerami manifestuje się na zewnątrz w różnych gestach, działaniach, komentarzach do tego, co jest odczuwane i przeżywane.
Najnowszy Newsweek Psychologia jest już dostępny w kioskach
Foto: Materiały prasowe
Co nas skłania do takich zachowań?
— Może stać za tym chęć dominacji w relacji i kontroli osoby partnerskiej. Może chodzić o zyskiwanie lub odzyskiwanie przewagi w relacji. Bywa też jednak, że kosztem osoby, wobec której kierujemy takie działania, próbujemy regulować swój gniew lub złość. Te mało przyjemne emocje są zwykle tłumione lub hamowane, a tego typu zachowania dają im ujście, więc pozwalają na regulację. Takie mikroodwetowe zachowania mogą być też swego rodzaju wyuczoną formą wynikającą z doświadczenia w naszym środowisku pierwotnym, czyli wyniesioną z domu. Kiedy byliśmy dziećmi i uczyliśmy się świata poprzez obserwację, nasi opiekunowie czy inne ważne dla nas osoby być może stosowali właśnie taki wzorzec wzajemnej komunikacji, zamiast podejmować otwarte próby rozwiązania konfliktów. Będziemy więc je odtwarzać, przyjmując je jako formę normatywną, ponieważ nie nabyliśmy konstruktywnych umiejętności rozwiązywania problemów, omawiania tego, co czujemy, czego potrzebujemy, co nas zraniło. Dużą rolę może więc tu odgrywać także proces takiego modelowania.
To znaczy, że przyczyny, które skłaniają nas do odgrywania się, mogą być bardzo różne i wcale, jak często się sądzi, nie stoi za tym czysta złośliwość ani czyjś specyficzny charakter?
— Oczywiście. Powodów, dla których dane osoby korzystają z tego typu strategii, może być wiele. Niekiedy wynikają one po prostu z braku umiejętności komunikowania się. Przecież nikt nas tego nie uczy w szkole, a nie każdy wyniósł z domu bezpieczne doświadczenie omawiania tego, co czuje. Nic więc dziwnego, że potem w związku możemy mieć z tym problemy. Odgrywanie się może wynikać również z chęci kontrolowania bliskości i umocnienia siebie przez osobę, która wcześniej została w związku zraniona. Warto też podkreślić, że uciekać się może do niego także osoba, która nie dąży do dojrzałej konfrontacji z trudnościami w relacji albo ma problem z umysłowym opracowywaniem konfliktów. Na przykład czuje się zraniona i chciałaby o tym powiedzieć, ale nie wie jak, ponieważ bardzo boi się eskalacji lub odrzucenia.
Cały czas mówi pani tutaj o zachowaniach nieświadomych, ale przecież odgrywanie się może być również świadome, prawda?
— Kiedy jest to intencjonalne i ma na celu wywołanie cierpienia oraz skrzywdzenie drugiej osoby, to często niestety przyjmuje formę zachowań o charakterze przemocowym.
Jak pacjenci tłumaczą tego rodzaju swoje zachowania?
— W gabinecie, zanim zapytam o funkcję takiego zachowania, sprawdzam, czy para w ogóle dostrzega takie sygnały i czy jest świadoma, że to są zachowania odwetowe. Taka rozmowa często ujawnia cały szereg zniekształceń poznawczych, czyli błędnych przekonań. Ktoś uważa na przykład, że żarty z partnera czy jego umniejszanie to nic złego. Częsta reakcja osoby, która takie zachowania stosuje, sprowadza się do uwag typu: „Jak zwykle wyolbrzymiasz” lub mniej grzecznie: „Czepiasz się”. Osoby, których zachowania zostaną zidentyfikowane, często stosują zniekształcenia poznawcze. Ich umysł próbuje zracjonalizować, że to nie jest takie straszne ani krzywdzące.
Jak takie zachowania wpływają na osobę, która je stosuje, na osobę partnerską, a jak na związek? Bo rozumiem, że są przynajmniej trzy poziomy takiego oddziaływania.
— Systematycznie stosowaną strategię odgrywania się metaforycznie można określić jako konsekwentne sączenie goryczy. Być może na co dzień nie jest zbyt zauważalne przez osobę, która tego doświadcza, ale nie ma wątpliwości, że w dłuższej perspektywie jest odczuwalne i może bardzo wpływać m.in. na samoocenę. Jeśli na przykład często słyszę komunikaty zorientowane na wyśmiewanie mnie, sarkastyczne, dewaluujące, to będzie to wpływać na moje samopoczucie, moją samoocenę jako kobiety, partnerki czy matki, ale także jako człowieka w ogóle. Jeżeli na co dzień żyjemy w atmosferze obwiniania, naigrawania się, poniżania, to bardzo często może to skutkować nie tylko zaburzeniami emocjonalnymi, ale również psychicznymi, takimi jak depresja czy lęki. Jeśli chodzi o nasze zdrowie psychiczne, skutki odgrywania się mogą być naprawdę dalekosiężne i poważne.
Czyli mikroagresje mogą powodować makroskutki?
— Dokładnie, w punkt to pani skonkludowała. To są pewne subtelne gesty lub słowa, które pojedynczo mogą niewiele znaczyć, ale skumulowane i osadzone w kontekście związku partnerskiego bez wątpienia mogą nie tylko wywołać czy kształtować różne zmiany, ale także je utrwalać. Tak to może wyglądać z perspektywy indywidualnej.
W konsekwencji mogą też prowadzić do rozpadu związku?
— Oczywiście, bo napędzają cykl dysfunkcyjny, zamiast zażegnać, podtrzymują kryzys, utrwalają niepożądany i raniący wzorzec komunikacji, doprowadzają do osłabienia relacji i powodują wzrost dystansu emocjonalnego. To prosta droga do naruszenia stabilności, a nawet do zerwania więzi między partnerami.
Czyli odgrywania się w relacji nie warto lekceważyć ani próbować przeczekać?
— Powiedziałabym nawet kategorycznie: nie można go lekceważyć. Tego typu zachowania najlepiej od razu identyfikować, mówić wprost partnerowi czy partnerce, że nas w ten sposób rani, i stawiać granice: „Nie rób tak, proszę”. Takim zachowaniem ochronimy nie tylko siebie, ale też nasz związek, bo to będzie próba przerwania dysfunkcyjnego cyklu, w jaki się zaangażowaliśmy. Pojawi się szansa na to, by para nauczyła się nie odtwarzać tego cyklu nieświadomie. Dlatego tak ważne jest reagowanie na zachowania naruszające nasze granice. Jeśli druga osoba to usłyszy, może zatrzymać się i uznać, że wyrządza krzywdę. Taka para finalnie będzie mogła wykształcić nowy, konstruktywny wzorzec komunikacji.
Kto najczęściej stosuje takie zachowanie? Czy dostrzega pani na przykład różnice genderowe lub pokoleniowe?
— Nie mogę odnieść się do badań, bo musiałabym zrobić kwerendę opublikowanych prac naukowo-badawczych, ale mogę odpowiedzieć z poziomu pracy terapeutycznej i własnych doświadczeń. Wynika z nich, że zachowania mikroodwetowe częściej stosują kobiety.
Z czego to wynika?
— Wydaje mi się, że w znaczącym stopniu może to wypływać z kontekstu kulturowego w przeżywaniu emocji czy tłumieniu gniewu i złości. Kobiety w Polsce były i nadal często są wychowywane w duchu grzecznej dziewczynki, której nie wypada tupnąć nogą ani odwinąć się, gdy ktoś ją urazi. Która z nas nie usłyszała w życiu przestrogi, że złość piękności szkodzi? Jeszcze w latach 80. i 90. tego rodzaju przekazy były mocno osadzone w kontekście społecznym. To zbiera różnego rodzaju żniwo. U wielu kobiet na przykład objawia się blokadą w dostępie do wewnętrznej złości, a to uczucie jest przecież drogowskazem: pokazuje, że ktoś narusza nasze granice, rani psychicznie, powoduje fizyczne lub naruszające seksualne granice bezpieczeństwa cierpienie. Przez wiele lat jako społeczeństwo utrwalaliśmy w jednostkach mechanizmy hamowania złości, tłumienia gniewu, wypierania negatywnych emocji. Uczyliśmy, że nie wypada mówić o tym, co nas złości, i nie chcemy tego czuć. Kobiety mogły więc oddalić od siebie potrzebę jasnego komunikowania złości i w konsekwencji mogły wykształcić strategie unikania. Dlatego w moim gabinecie to właśnie w głównej mierze im pomagam skontaktować się z tłumioną złością. Nazywam ten proces „udrożnianiem” dostępu do kanału złości. Kobiety oczywiście odczuwają złość, częściej jednak potrzebują psychoterapeutycznego wsparcia, aby móc ją wyrazić. Z perspektywy gabinetu terapeutycznego obserwuję też, że to kobiety miewają większą trudność, by o swojej złości czy urazie mówić wprost. Wiele związków nadal funkcjonuje na takich zasadach, że ona mu nigdy nie mówi, że jakieś jego zachowania ją ranią albo się jej po prostu nie podobają. Bywa, że nie wyraża swojej niezgody albo niezadowolenia. Aby regulować to emocjonalne napięcie, z którym trudno jej sobie poradzić, unikając konfrontacji, może uciekać się więc do subtelnych uwag nie wprost i drobnego odgrywania się.
Jak sobie radzić z pokusą odegrania się, gdy czujemy potrzebę wyrażenia zranionych uczuć, ale z jakiegoś powodu obawiamy się powiedzieć to wprost?
— To trudne, wymaga odwagi, ale ja zawsze namawiam partnerów, by w związku jasno komunikować swoje uczucia i towarzyszące im potrzeby. Także wtedy, gdy czujemy się zranieni albo czegoś od osoby partnerskiej oczekujemy. Warto uczyć się mówić: „To mnie zabolało i potrzebuję, żebyś mnie przeprosił” albo: „Chciałbym, żebyś uznała moją krzywdę”. Spróbujmy wyjaśnić partnerowi czy partnerce proces, który może w nas zachodzić, posługując się narracją o tym, że nasza część silnie przeżywająca emocje ma poczucie zranienia i w efekcie chciałaby postąpić odwetowo, ale druga nasza połowa — racjonalna — wie, że takie odwetowe zachowanie zaburzy równowagę w relacji i zacznie się taniec winy i zemsty. Wiele osób ma kłopot z powiedzeniem: „Nie chcę tego robić, bo jesteś mi bliski, ale wiedz o tym, że to mnie zraniło i zezłościło”. W związku partnerskim warto jednak taką rozmowę podjąć, bo bywa ona dla wielu par punktem odniesienia do dalszych rozmów na temat uczuć i pragnień. To jest zdrowy i dojrzały sposób regulowania tego afektu, tej emocji, która może motywować do działań odwetowych. Opłaca się podjąć wysiłek i spróbować zastanowić się, jak zahamować ten impuls. Na tym właśnie polega dojrzałość i samokontrola: mimo że chcę coś zrobić, muszę rozważyć, jakie będą tego konsekwencje. Zastopowanie impulsu nie tylko pomoże w wychodzeniu z dysfunkcyjnego wzorca komunikacji w związku, ale też w umocnieniu jednostki w regulacji emocji.
To nie jest łatwe. W relacji przeżywamy przecież różne cierpienia i urazy. Jesteśmy istotami emocjonalnymi, a emocje są od tego, żeby je odczuwać. Warto jednak zawsze pamiętać, że pełnią one w naszym życiu tylko funkcję drogowskazów. Możemy pójść w kierunku, jaki wskazują, ale wcale nie musimy.
Dr Aleksandra Plata — seksuolożka kliniczna, certyfikowana psychoterapeutka poznawczo-behawioralna. Prowadzi praktykę kliniczną Gabinet Nurt w Gdyni (www.gabinetnurt.pl) oraz współpracuje z Kliniką Terapii Poznawczo‑Behawioralnej przy USWPS i Centrum Psychoterapii, Seksuologii i Psychosomatyki w Sopocie. Wykłada w Szkole Psychoterapii Poznawczo-Behawioralnej przy Uniwersytecie SWPS. Ukończyła szkolenie z terapii schematu akredytowane przez ISST (International Society of Schema Therapy) oraz akredytowane szkolenie „Terapia schematu dla par”. W pracy z parami korzysta także z terapii skoncentrowanej na emocjach (Emotionally Focused Therapy — EFT) w podejściu dr Sue Johnson
Małgorzata Mierżyńska — dziennikarka, redaktorka, tłumaczka, współpracuje z magazynem „Newsweek Psychologia”

