Narodowe Centrum Zarządzania Obroną słusznie uznano za ważny krok naprzód w rosyjskim systemie dowodzenia i kontroli. W siedzibie ukrytej w piwnicach gmachu Ministerstwa Obrony zatrudnionych jest ponad tysiąc wojskowych i cywilów wspierających operacje przez 24 godziny na dobę przy użyciu jednego z najpotężniejszych wojskowych superkomputerów na świecie.

Z żołnierzami – radzieckimi, rosyjskimi, natowskimi i innymi – kontaktuję się od około trzydziestu lat. Przez wszystkie te lata zawsze mnie uderzało, jak bardzo są pragmatyczni i rozsądni. Posłani w bój, będą walczyć bez względu na koszty dla nich samych, ale rzadko przejawiają ten bojowy entuzjazm czy wojownicze nastawienie czasem spotykane u cywilnych polityków, którzy nie służyli w wojsku ani nie walczyli na froncie. Kilka lat temu rozmawiałem z dwoma rosyjskimi kapitanami, pilotem helikoptera i oficerem piechoty. Gdy przebrnęliśmy przez nieunikniony etap nieufności do przybysza z Zachodu, stało się jasne, że Putina traktują zarazem z podziwem i pogardą.

Niewątpliwie uznawali go za silnego i zdolnego przywódcę państwa, dzięki któremu Rosja nie popadła w bezradność i zapomnienie, jednak mniej im odpowiadał jego wizerunek wojownika. Owszem, na uniwersytecie Putin odbył obowiązkowe szkolenie jako oficer rezerwy, w artylerii, lecz tylko pobieżne, a po rozpoczęciu służby w KGB nie musiał się stawiać na ćwiczenia dla rezerwistów, nie odświeżał więc wiedzy ani umiejętności. Kapitanom wcale się nie podobały wszystkie te jego zdjęcia w kabinie pilota albo za kierownicą czołgu. Nie byli też przekonani, że zna realia ich świata czy że jako zwierzchnik sił zbrojnych rzeczywiście rozumie istotę wojny albo choćby doktrynę wojskową Rosji.

Jeden z moich rozmówców sięgnął po raczej barwną metaforę: „Nie chciałbym, żeby prawiczek mi mówił, co mam robić w noc poślubną”.

Z perspektywy czasu widać, że były to prorocze słowa, jeśli weźmie się pod uwagę przebieg wojny na Ukrainie (do czego wrócę w przedostatnim rozdziale) oraz to, do jakiego stopnia zasady sztuki wojennej przegrały z instynktem Putina. Rosja ma doskonale przemyślane i drobiazgowo opracowane podejście do prowadzenia wojny, a jej armia z całą pewnością dysponuje cechami, które specjaliście w dziedzinie zarządzania pozwoliłyby ją nazwać organizacją uczącą się. Dlatego rosyjska myśl wojskowa jest rozbudowana i ciągle ewoluuje. Doktryna wojenna Rosji opisuje sześć rodzajów wojny lub konfliktu zbrojnego, każdy o własnych cechach definicyjnych. Niebezpieczeństwo oraz zagrożenie militarne to dwie potencjalne formy konfliktu, którym wciąż można zapobiec albo których można uniknąć dzięki użyciu środków dyplomatycznych albo militarnych. Później jest konflikt zbrojny rozumiany jako ograniczone starcie między państwami albo stronami w wojnie domowej. Wojna lokalna z kolei jest ograniczona do dwóch walczących państw i ma na celu osiągnięcie określonych celów polityczno-militarnych. Jeśli w działaniach uczestniczą trzy państwa lub więcej, wojna staje się regionalna, natomiast pełnoskalowa wojna przebiega między koalicjami państw albo mocarstw globalnych z „radykalnymi celami militarno-politycznymi”, wymaga zatem „mobilizacji wszystkich fizycznych zasobów i całej siły moralnej uczestniczących w niej państw”.

W rozumieniu rosyjskiej doktryny wyznacznikiem małej wojny nie jest po prostu liczba zaangażowanych w nią oddziałów czy wielkość kraju. Chodzi raczej o zagrożenia militarne niewielkiego stopnia, które można wyeliminować poprzez zastraszenie, przymus, uderzenia precyzyjne albo wykorzystanie sił zastępczych. Nawet amorficzny „konflikt zbrojny” i kilka lokalnych wojen wciąż stanowią operacje na małą skalę. W Syrii po raz pierwszy mogliśmy się przekonać, jak w praktyce wygląda to, co Rosja nazywa „strategią ograniczonych działań” stosowaną dla uniknięcia eskalacji i ograniczenia bezpośredniego udziału do możliwego bądź koniecznego minimum. Jak się wyraził Gierasimow:

„Najważniejszymi warunkami do zastosowania tej strategii są zyskanie, a następnie utrzymanie przewagi informacyjnej, wczesna gotowość systemów kontroli i dowodzenia oraz wszechstronnego wsparcia, a także tajne rozmieszczenie niezbędnych zgrupowań [sił].”

Ideałem będzie rozwiązanie problemu przy użyciu środków dyplomatycznych, nawet z wykorzystaniem nacisku lub groźby realizowanej poprzez otwartą mobilizację sił i ćwiczenie scenariusza inwazji. Jeśli użycie wojsk staje się konieczne, w strukturach Narodowego Centrum Kierowania Obroną Federacji Rosyjskiej powoływana jest Grupa Dowództwa Bojowego. Gdy w 2014 r. tworzono NCUO, słusznie uznano je za ważny krok naprzód w rosyjskim systemie dowodzenia i kontroli. W jego siedzibie ukrytej w piwnicach gmachu Ministerstwa Obrony przy bulwarze Frunzeńskim zatrudnionych jest ponad tysiąc wojskowych i cywilów wspierających operacje przez dwadzieścia cztery godziny na dobę przy użyciu jednego z najpotężniejszych wojskowych superkomputerów na świecie. Dowódcy w centrum mogą obserwować przebieg cyberataków przedstawiany na wykresach albo filmowany przez żołnierza na polu bitwy. NCUO jest nie tylko węzłem dowódczym, choć oczywiście zawiera wielkie stanowisko dowodzenia oraz kilka mniejszych, gdyby trzeba było jednocześnie pokierować mniej istotnymi operacjami, lecz także gromadzi dane i analizy dostarczane przez źródła wywiadowcze i wojskowe oraz wszystkie inne agendy rządowe. Może też koordynować operacje z policją, Gwardią Narodową i innymi służbami, żeby poradzić sobie z różnorodnymi wyzwaniami wielowymiarowej „wojny nowej generacji”.

Tworzona w jego strukturach GBU zajmuje się konkretną misją i działa tak długo, jak długo trwa kryzys – przez kilka dni albo, jak w wypadku Syrii, już siedem lat. Grupą kierują oficerowie Głównego Zarządu Operacyjnego, a w jej skład wchodzą pracownicy NCUO, a w razie potrzeby także przedstawiciele innych jednostek wojskowych, a nawet specjaliści spoza wojska. Na przykład w GBU odpowiedzialnej za koordynację działań prowadzonych w 2022 r. w Kazachstanie znalazło się wielu oficerów wojsk spadochronowych, ponieważ to ich jednostki zostały rozlokowane, ale pracowali w niej też oficerowi łącznikowi Służby Wywiadu Zagranicznego i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W każdym razie w GOU panuje przekonanie, że nawet wybór pomieszczenia może dać pojęcie o możliwej skali i priorytecie danej misji. Siedem głównych sali NCUO nosi nazwiska wybitnych rosyjskich dowódców, jest tam też jednak wiele innych, mniej imponujących, lecz równie funkcjonalnych pomieszczeń. Mówi się, że jeśli jakaś GBU zyskuje wyłączny dostęp do któregoś z największych i najbardziej prestiżowych centrów dowodzenia, to będzie kierowała poważną misją – w odróżnieniu od tych, które muszą dzielić się dostępem do infrastruktury z innymi.

Bez względu na przydział sali GBU nie jest operacyjną strukturą dowodzenia. Jej główne zadanie polega na ustaleniu siły niezbędnej do przeprowadzenia danej misji, opracowaniu strategii, monitorowaniu postępów i zapewnieniu dowódcom w terenie wszystkiego, czego mogą potrzebować, żeby osiągnąć wyznaczone cele, a także na „zbieraniu i ocenie danych sytuacyjnych, krytycznym monitorowaniu decyzji podejmowanych przez dowództwo zgrupowania oraz planowaniu dalszych działań”. Rzeczywiste dowództwo operacji, która nie wymaga ogólnokrajowego wysiłku, sprawują albo okręgi wojskowe (połączone dowództwa operacyjne), albo sztaby armii (w wypadku kryzysów w granicach państwa rosyjskiego lub na obszarach przyleg­łych), albo stanowiska dowodzenia grupy wojsk (komandnyj punkt gruppirowki wojsk, KPGW) (w wypadku akcji zagranicznych). Na przykład (oficjalnie negowaną) operacją w Donbasie kierował Południowy Okręg Wojskowy aż do rozpoczęcia inwazji na Ukrainę, a nadzór operacyjny sprawowała jego 8 Armia, kontyngent syryjski natomiast jest oczywistym przykładem KPGW.

(…)

Jeśli chodzi o wojny regionalne albo pełnoskalowe, albo nawet poważniejsze wojny lokalne, mamy całkiem pokaźną wiedzę, jak Rosjanie mogliby je rozegrać. W końcu tego rodzaju konflikty zbrojne omawiali w niezliczonych artykułach specjalistycznych, próbowali je podczas organizowanych na wielką skalę ćwiczeń czy wreszcie ujawniali swoje myślenie o nich poprzez decyzje dotyczące rozmieszczenia sił, ich szkolenia i zaopatrzenia. Manewry wojskowe są oczywiście zawsze przedstawiane jako ćwiczenie działań defensywnych, mimo to rosyjscy teoretycy wojskowości pracują na założeniach ofensywnych. Od odwrotu w 1812 r., który pozwolił Napoleonowi dotrzeć do Moskwy, po pierwszą reakcję na niemiecką operację „Barbarossa” w 1941 r. Rosjanie często musieli polegać na tak zwanej obronie w głąb; obecnie jednak, przy dzisiejszym dalekim zasięgu ognia i możliwości szybkiego rozmieszczenia wojsk, nie zamierzają sięgać po tę taktykę ani się jej nie spodziewają. W razie konieczności celem byłoby zadanie – jeśli to tylko możliwe – pierwszego ciosu jeszcze na etapie mobilizacji wroga. Gierasimow ocenił, że „podstawą naszej odpowiedzi jest aktywna strategia obrony, która – wobec defensywnego charakteru rosyjskiej doktryny wojennej – przewiduje szereg działań na rzecz proaktywnej neutralizacji zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa”.

Nie musi chodzić o pełnoskalowe operacje militarne, lecz na przykład o inicjatywy dyplomatyczne, zastraszające manewry albo precyzyjne operacje wojskowe mające zasygnalizować zdecydowanie Rosji lub uszczuplić potencjał bojowy wroga. W okresie poprzedzającym wybuch konfliktu mogą też zostać podjęte niemilitarne próby osłabienia drugiej strony, na przykład dywersja i wojna psychologiczna. Gdyby jednak okazały się nieskuteczne, w wypadku konfliktu z Zachodem Rosjanie zakładają, jak już wspomniałem, że najpierw nastąpi zmasowany atak rakietowy i ofensywa powietrzna, które NATO będzie uznawać za decydujące dla zniszczenia lub zakłócenia obrony. W takiej sytuacji celem Rosji byłoby wyprzedzenie, powstrzymanie i przetrzymanie pierwszego ataku, żeby rozwiać amerykańskie nadzieje na szybkie zwycięstwo, po czym przejąć i utrzymać inicjatywę.

To oznacza strategiczne operacje, które z kolei wywołają konsekwencje na poziomie strategicznym poprzez zniszczenie potencjału wroga i osłabienie jego woli walki. Zarówno powstrzymanie eskalacji konfliktu, jak i zakończenie wojny zawsze będą procesem przede wszystkim politycznym prowadzonym przy użyciu środków militarnych. Dlatego naczelne dowództwo wojsk rosyjskich zaadaptowało do realiów współczesnego świata starą, jeszcze radziecką koncepcję głębokiej operacji: czy to w akcjach morskich, czy na orbicie okołoziemskiej, czy w spektrum elektromagnetycznym celem skoordynowanych działań jest całościowe złamanie zdolności bojowej wroga, nie zaś na konkretnym terytorium czy w konkretnej dziedzinie.

Fragment książki „Wojny Putina. Czeczenia, Gruzja, Syria, Ukraina” Marka Galeottiego (tłum. Paweł Cichawa) wydanej przez Znak Horyzont. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version