Coraz popularniejsze stają się książki o władzy i wykluczeniu w kontekście gigantów technologicznych. O mizoginii ukrytej pod płaszczykiem profesjonalizmu.
Miniserial Netflixa „Dojrzewanie” w ostatnim czasie bije w Polsce rekordy popularności. Początkowo może się wydawać, że to opowieść o zagubionym pokoleniu, które nie potrafi komunikować się inaczej niż za pomocą emotikonów. Jednak z każdym kolejnym odcinkiem staje się jasne: to historia o dzieciach żyjących w świecie technologii, w którym nie ma jasnych zasad. W tym uniwersum dorośli zaprojektowali algorytmy, promowali je, monetyzowali i ignorowali sygnały ostrzegawcze. Politycy, projektanci, liderzy firm technologicznych – przekształcili internet w przestrzeń niepokoju, toksycznych relacji i braku odpowiedzialności.
Obok rozmowy o wpływie mediów społecznościowych na dzieci i młodzież toczy się inna, równie ważna – o tych, którzy te media stworzyli. Coraz popularniejsze stają się książki o władzy, ale też o wykluczeniu w kontekście gigantów technologicznych. O mizoginii ukrytej pod płaszczykiem profesjonalizmu. O cyfrowych strukturach, które karmiły się lojalnością i milczeniem. Ale także o kobietach, które w pewnym momencie przestały milczeć i opisały rzeczywistość, która miała pozostać w ukryciu.
Kiedy korporacja staje się opowieścią o przemocy
Jeszcze zanim książka Sarah Wynn-Williams oficjalnie trafiła do księgarń, stało się o niej głośno. Meta – firma, której była poświęcona – miała próbować zablokować jej wydanie. Zadziałało to jak katalizator: tytuł stał się symbolem oporu wobec milczenia, które przez lata cementowało kulturę cyfrowych gigantów.
Sarah Wynn-Williams pisze tę książkę także przeciwko sobie – a raczej: przeciwko swojej wcześniejszej lojalności. Przez sześć lat pracowała w strukturach Facebooka (Mety) jako dyrektorka ds. polityki publicznej. I przez długi czas naprawdę wierzyła, że pracuje nad czymś, co ma łączyć ludzi, demokratyzować dostęp do informacji, otwierać świat. Dziś wie, że to była tylko opowieść – dobrze skrojona i chętnie powtarzana, bo przynosiła zyski. Gdy nadchodził moment wyboru między odpowiedzialnością a wynikiem kwartalnym, wybierano wynik.
Autorka nazywa kulturę pracy w firmie „cyfrowym kultem”, w którym charyzmatyczni liderzy podejmowali decyzje w wąskim kręgu lojalnych wyznawców, a reszta – szczególnie kobiety – mogła być obecna, o ile milczała. Jednym z najważniejszych tematów książki jest właśnie mizoginia – nie spektakularna, nie brutalna, ale wsączona w system, w codzienność, w atmosferę. Praca kobiet była niedoceniana, ich emocje – kwestionowane, ich ambicje – odbierane jako przesada.
„Nie musiałaś być mężczyzną, żeby przetrwać w Facebooku – musiałaś być kimś, kto nigdy nie powie, że coś tu jest nie tak” – pisze Wynn-Williams. Nie kryje, że sama przez lata tłumiła dyskomfort. Nosiła spodnie, uciszała się na spotkaniach, „zmniejszała” – by nie przeszkadzać, by nie „drażnić” męskich liderów. W firmie, która z zewnątrz wyglądała jak utopia, wewnątrz panowała logika gaslightingu i cichej przemocy.
Jednym z najbardziej wstrząsających fragmentów są opisy prób wejścia Facebooka na rynek chiński – i gotowości firmy, by współpracować z tamtejszą cenzurą. Wymiana danych, budowanie specjalnych narzędzi do ukrywania treści – wszystko to było możliwe, jeśli tylko prowadziło do wzrostu. Kiedy w 2016 r. zespół Donalda Trumpa korzystał z platformy w sposób, który wzmacniał podziały społeczne, firma nie tylko nie reagowała, ale też aktywnie wspierała działania reklamowe, bo przynosiły one ogromne zyski.
To wszystko mogłoby być zimną relacją zza kulis. Ale autorka nie pozwala sobie na chłód. Pisze jako matka, kobieta, pracowniczka, która musiała wyjść z systemu, by zrozumieć jego logikę. To opowieść o zdradzie – ale nie tylko zdradzie użytkowników, lecz także zdradzie siebie. Ponieważ aby móc mówić prawdę, musiała najpierw przestać być lojalna wobec wspólnoty, która przez lata mówiła jej, co myśleć.
Pod tą warstwą instytucjonalnej krytyki „Careless People” jest też książką o tym, jak technologia wypacza język emocji. Jak przełożenie relacji międzyludzkich na algorytmy zubaża nasze rozumienie tego, kim jesteśmy. Wynn-Williams nie pisze o tym wprost, ale daje do zrozumienia: Facebook nie tylko zarządzał uwagą – zarządzał także emocjami. Uczył nas, co czuć i kiedy. Jeśli coś nie było lajkowalne – nie było warte istnienia.
Kiedy mówienie prawdy staje się aktem odwagi
Kiedy Frances Haugen ujawniła wewnętrzne dokumenty Facebooka, świat na chwilę zamarł. Nie dlatego, że powiedziała coś, czego wcześniej nie podejrzewano – ale dlatego, że jej słowa potwierdziły wszystko, czego się baliśmy. Algorytmy platformy są zaprojektowane tak, by wzmacniać gniew. Mowa nienawiści ma większy zasięg niż posty neutralne. A firmie, która to wszystko wie, po prostu się to opłaca.
W książce „Kobieta, która przeciwstawiła się Facebookowi” Frances Haugen rekonstruuje momenty, które doprowadziły ją do decyzji o ujawnieniu w 2011 r. tzw. Facebook Files – zbioru wewnętrznych analiz, badań i raportów, które pokazywały, że Facebook (a potem Meta) świadomie ignorował własne ustalenia, jeśli te kolidowały z modelem biznesowym opartym na maksymalizacji zaangażowania. Innymi słowy – jeśli coś szkodziło ludziom, ale sprawiało, że spędzali więcej czasu na platformie, było to postrzegane jako skuteczne.
Jednym z wątków książki jest sytuacja polityczna w Birmie. Haugen opisuje, jak Facebook – mimo ostrzeżeń od własnych badaczy – nie zareagował odpowiednio na szerzenie się nienawiści wobec muzułmańskiej mniejszości Rohingja. Platforma stała się narzędziem dezinformacji, przemocy i nagonki. Przez brak lokalnych moderatorów i ignorancję algorytmiczną Facebook przyczynił się do jednego z najbardziej brutalnych aktów czystki etnicznej XXI w. A jednak – firma publicznie chwaliła się, że „usuwa 97 proc. mowy nienawiści”. Haugen demaskuje te liczby jako PR-ową fikcję: wewnętrzne dane pokazywały, że system automatycznego wykrywania działał prawidłowo tylko w najbardziej oczywistych przypadkach. Reszta – tysiące, miliony treści – pozostawała bez reakcji.
„Kobieta, która przeciwstawiła się Facebookowi” to także książka o doświadczeniu kobiety w środowisku, które deklaruje równość, a praktykuje wykluczenie. W jednym z najważniejszych fragmentów Haugen wspomina początki pracy w Google’u:
„Google był dla mnie zimnym prysznicem, ponieważ wcześniej nigdy nie wiedziałam, co oznacza bycie rutynowo seksualizowaną – nigdy nie czułam, że ludzie patrzą na mnie jak na jakiś obiekt. (…) Teraz z kolei byłam w 13 proc. żeńskiej mniejszości wśród pracowników technicznych Google’a. Wyraźnie pamiętam, jak w pierwszym tygodniu pracy pewien kolega, stojąc obok mnie w kolejce do kantyny, taksował mnie bezwstydnie wzrokiem”.
To doświadczenie nie było odosobnione. Kobiety w Dolinie Krzemowej – i o tym piszą także Kara Swisher i Sarah Wynn-Williams – są obecne, ale niewidzialne; decyzyjne, ale niedopuszczane do decyzji; szanowane, o ile milczą. Mizoginia w tych strukturach nie ma już formy jawnego dyskryminowania – przybiera bardziej subtelną, ale nie mniej bolesną postać: ignorowania, umniejszania, fetyszyzowania kompetencji.
W takim kontekście decyzja Frances Haugen o ujawnieniu nieprawidłowości w Facebooku nabiera dodatkowego wymiaru. To nie tylko etyczny akt sygnalistki – to również gest kobiecego nieposłuszeństwa wobec kultury, która wymaga lojalności, milczenia i zgody na własną niewidzialność.
Opowieść zranionej kochanki
Po 30 latach spędzonych w bezpośredniej bliskości Doliny Krzemowej Kara Swisher zna wszystkich – i wszyscy znają ją. Była przy narodzinach Google’a, wchodziła bez pukania do biura Marka Zuckerberga, rozmawiała z Elonem Muskiem, Jeffem Bezosem, Peterem Thielem.
„Burn Book” to jej rozrachunek – prywatny, polityczny i emocjonalny. Swisher pisze językiem zgryźliwym, ironicznym, anegdotycznym. Ale za tym wszystkim stoi bardzo wyraźna teza: technologia, która miała wyzwalać, zaczęła więzić.
To nie jest książka o Facebooku, raczej o tym, dlaczego Facebook mógł powstać dokładnie taki, jaki jest. Jak to możliwe, że firmy, które obiecywały „łączenie ludzi”, zamiast tego rozkręciły globalny system lęku, dezinformacji i emocjonalnej destabilizacji? Swisher nie daje jednej odpowiedzi. Pokazuje za to ludzi. Z krwi i kości. Czasem wizjonerów, częściej narcyzów. Mężczyzn – z reguły bardzo młodych – którzy dostali nie tylko zbyt dużo pieniędzy, ale też wpływ na świat, którego zupełnie nie rozumieli.
Pod tym względem „Burn Book” dopełnia relacje Frances Haugen i Sarah Wynn-Williams. Haugen mówi o systemach, Wynn-Williams – o etyce i rozczarowaniu, Swisher natomiast pokazuje kulturę władzy jako strukturę opartą na ego, chłodnej kalkulacji i męskim klubie wzajemnej adoracji.
Podobnie jak Haugen, Swisher doświadczyła jako kobieta uprzedmiotowienia w świecie, który oficjalnie promuje inkluzywność, ale w rzeczywistości wciąż opiera się na starych mechanizmach wykluczania. W jej relacjach często pojawiają się uwagi o tym, że była „trudna”, „zbyt głośna”, „niewygodna”. Nie próbowała zyskać akceptacji – chciała zadawać pytania, na które nikt w branży nie miał ochoty odpowiadać. Może dlatego jako jedna z niewielu nie została wchłonięta przez ten system do końca.
Swisher jako dziennikarka potrafi zobaczyć to, co nieco umyka sygnalistom. Gdy Haugen mówi o strukturze algorytmów, Swisher patrzy na narrację, na język, na to, jak technologia zmieniła sposób, w jaki mówimy o sobie i do siebie.
Autorka widzi nie tylko cynizm wewnątrz firm, ale też społeczną łatwowierność – chęć wiary w prostą opowieść o „geniuszach w bluzach z kapturem”. Jeden z tych „geniuszy” – Zuckerberg – szybko zrozumiał, że więcej kliknięć oznacza więcej pieniędzy – i nie miał najmniejszej potrzeby się z tego tłumaczyć. Promowanie kontrowersji, podkręcanie nastrojów, brak moderacji w krajach globalnego Południa – wszystko to było wliczone w koszt.
Czy będzie happy end? To opowieści nie tylko o technologii, ale też o ludziach i mechanizmach, które przez lata kształtowały cyfrową codzienność. O kulturze, która udawała otwartość, a opierała się na wykluczeniu. O pracy, która miała dawać sens, a zamiast tego przynosiła wypalenie.
Statystycznie to mężczyźni nadal podejmują większość kluczowych decyzji w branży technologicznej. Elon Musk, Mark Zuckerberg, Jeff Bezos, Peter Thiel – to oni rozdają karty, inwestują, zarządzają i decydują o tym, jak wyglądać będzie nasza cyfrowa przyszłość. Piszą algorytmy, projektują platformy, odpowiadają na pytania inwestorów i regulują nasze cyfrowe relacje. Nie bez powodu Dolina Krzemowa od lat bywa określana mianem „Brotopii” – miejsca, w którym technologia jest męska, hierarchiczna i odporna na głosy niepasujące do dominującego tonu.
Ale coraz częściej kobiety – jak Frances Haugen, Sarah Wynn-Williams czy Kara Swisher – zadają pytania, których nikt wcześniej nie chciał słuchać. Pytania o etykę, o odpowiedzialność, o wykluczenie. I właśnie dlatego ich głosy są tak potrzebne.
Czy będzie happy end? Czas pokaże, ale przecież to od mówienia „coś tu jest nie tak” zaczynają się prawdziwe zmiany.
