Ognia już nie ma, jednak strażacy nadal mają bardzo dużo pracy – trwa dogaszanie centrum handlowego przy ulicy Marywilskiej w Warszawie. Ogień pojawił się w niedzielę po godz. 3 nad ranem, słup dymu było widać z wielu kilometrów. W środku było ok. 1,4 tys. sklepów, głównie z odzieżą. – Strażacy nadal mają bardzo sporo do zrobienia, bo hala była duża. Przegrzebują, przerzucają, przelewają wszelkie materiały, które znajdowały się w hali, aby ugasić zarzewia ognia, które jeszcze się mogą pojawić. Były to materiały łatwopalne, było ich dużo, to głównie tekstylia. Trzeba to wszystko przelać, żeby uniknąć ponownego pożaru – komentowała po południu mł. kpt. inż. Katarzyna Urbanowska, rzeczniczka prasowa Mazowieckiego Komendanta Wojewódzkiego PSP.
Pożar hali przy ul. Marywilskiej. „Nie będzie czego ratować”
Działania straży zza ogrodzenia kompleksu nadal obserwują handlowcy, z których wielu pochodzi z Wietnamu. Stowarzyszenie Przedsiębiorców Wietnamskich planuje na niedzielny wieczór spotkanie poświęcone pomocy dla kupców. Rozmowy na ten temat zapowiadają także władze Warszawy i wojewoda.
– Już około godziny 4.15 zadzwonił do mnie tata, który prowadzi interesy na Marywilskiej 44 od 10 lat, od samego początku hali. Pierwsze informacje dostaliśmy od ochrony, która była na miejscu. To oni zatelefonowali do mojego taty i przekazali, że wszystkie hale stoją w ogniu. Przed godziną piątą na miejscu był już mój tata, który wszystko bezpośrednio mi relacjonował. Mówił, że wszystko stoi w ogniu, że nie będzie czego ratować – mówił w rozmowie z o2.pl Kacper Ponichtera, syn jednego z najemców, prowadzącego sklep obuwniczy.
– Wszystko poszło z dymem. Co gorsze, wielu z tych ludzi nie miało ubezpieczonych sklepów – dodał. Mężczyzna przekazał, że jego ojciec po otrzymaniu informacji o pożarze „miał bardzo wysokie ciśnienie. – To był cały dorobek jego życia, jedyne źródło utrzymania – zaznaczył.
– Wiem, że wiele osób wylądowało w szpitalu, głównie kobiet. Przyczyną było wysokie ciśnienie, informacje o tym zdarzeniu. Wiem też, że kilku pracowników obsługi hali wylądowało w szpitalu. To wszystko przez wdychanie tego dymu. Przecież płoną tam tony sylikonu, plastiku – przekazał w rozmowie z o2.pl syn najemcy.
Pożar ma związek z planami budowy osiedla?
Ponichtera na swoim Facebooku zauważa, że po¿ar zbiegł się z niedawnymi strajkami kupców przeciwko podnoszeniu czynszu i budowie nowej hali firmy Mirbud (właściciela Marywilskiej 44) w Mysiadle. Twierdzi również, że jeden z „czołowych deweloperów w kraju” ma plany budowy osiedla „Maryvilla 44” w miejscu centrum handlowego.
„To doprawdy przypadek, ze miejsca pracy tysięcy ludzi stają w ogniu po nieudanych próbach podnoszenia czynszu, a także w kontekście planów budowy kolejnego pato-deweloperskiego osiedla. Czy w kontekście posiadanej wiedzy odnośnie mafii deweloperskiej w kraju, a także mafijnych praktyk w przeszłości (sprawa m.in Joanny Brzeskiej) ktoś z rządzących polityków podejmie się nagłośnienia sprawy, a może mentalnie tkwimy w głębokiej komunie, gdzie rozwiązywano problemy w podobny sposób, a deweloperzy niesieni horrendalnymi zyskami będą zawłaszczać całe miasta? Panie Prezydencie, Rafał Trzaskowski apeluje do Pana w imieniu kupców M44 o natychmiastowe zbadanie sprawy pożaru oraz planów nowego mieszkalnego osiedla na tej (miejskiej) działce” – pisze Ponichtera.
„Piętnaście lat pracy poszło z dymem”
– Miałam osiem boksów – mówiła z kolei w rozmowie z TVN24 Wietnamka, która pracowała w hali wraz z rodzicami, teściami, synem i jego partnerką. – Dzisiaj mam tylko sto złotych. Nie mam nic – dodała.
– Ja jestem od rana na proszkach. Syn jak tylko się rano obudził i się dowiedział, co się stało, to zaczął płakać i dotąd nie przestał. Kolega przed weekendem kupił towar za 300 tys. zł i wszystko miał w boksach. W jedną noc to wszystko stracił. Ja też miałem dostawę w piątek. Nie tak dużą, ale i tak wszystko spłonęło. Dosłownie niczego nie udało się uratować – relacjonował w rozmowie z Onet.pl jeden z najemców, pan Robert.
– Piętnaście lat pracy poszło z dymem. Towar, pieniądze, dokumenty. Przecież to jest w większości nie do odtworzenia. Niektórzy tu na trawie bladym świtem siedzieli i płakali. To jest tragedia, która dopiero się rozpoczyna, bo dziś jesteśmy w szoku, ale jak jutro wstanie nowy dzień, to dopiero to chyba do nas dojdzie – dodał inny z mężczyzn.