Młodzi ludzie naprawdę mają potrzebę wygadania się bliskim. Czasem jednak nie potrafią tego pokazać. Czują, że ich problemy mogą zostać niezrozumiane przez dorosłych. A rodzice nie rozumieją, bo nie zawsze wiedzą, jak zachować się w trudnych sytuacjach – mówi Jan Niziński, twórca warsztatów „Lepiej nie wiedzieć” i współautor książki „Moje kochane nastoletnie dziecko”.

Jan Niziński: Widzę, że zaczynamy od klasyki. Niektóre nastolatki śmieją się z tego albo denerwuje ich, czują się sfrustrowani takim pytaniem. Uważają je za najczęstsze pytanie rodziców. Tymczasem wiele zależy od kontekstu i sposobu, w jaki pytają dorośli. Szkoła jest przecież ważną częścią życia nastolatków. Nie tylko się w niej uczą, ale też tworzą relacje. Wprawdzie nie przepadają, gdy muszą opowiadać o niej w biegu, podczas przygotowywania kolacji czy w trakcie kilkunastominutowej jazdy samochodem z rodzicem. Doceniają jednak, gdy pytania o szkołę padają w spokojnej rozmowie i nie dotyczą wyłącznie ocen ani nauki.

– Zastanawiam się, czy takie powierzchowne postrzeganie sprawy nie jest wyłącznie wyobrażeniem dorosłych. W książce „Moje kochane nastoletnie dziecko”, którą napisaliśmy z Aleksandrem Drzewieckim, młodzi ludzie opowiadają mi, że naprawdę mają potrzebę wygadania się bliskim. Czasem jednak nie potrafią tego pokazać. Czują, że ich problemy mogą zostać niezrozumiane przez dorosłych. A rodzice nie rozumieją, bo nie zawsze wiedzą, jak zachować się w trudnych sytuacjach.

Widać to w historii dziewczyny opowiedzianej w książce. Była uzależniona od narkotyków i alkoholu, więc nastoletnie lata minęły jej na kłótniach z rodzicami. Martwili się o nią, ale nie potrafili do niej dotrzeć. Doszło do tego, że w pewnym momencie matka stanęła bezradna przed córką i przyznała: „Kocham cię. Ale nie wiem, jak ci pomóc. Czuję się źle, że nie potrafię wesprzeć własnego dziecka”. Po tych słowach dziewczyna zmieniła patrzenie na używki. Nigdy nie czuła, że krzywdzi rodziców. Wcześniej ich złość odbierała jako atak. Tymczasem smutek i bezsilność matki spowodowały u niej wejście na zupełnie inny poziom emocji. Choć zamierzała tego dnia pójść na imprezę, wolała zostać w domu i porozmawiać z rodzicami. Przejęła się, bo pierwszy raz zobaczyła ich z innej perspektywy. Bardziej… ludzkiej.

– Równie trudne bywają dla nich rozmowy o seksie i tożsamości seksualnej. Jednak największym wyzwaniem są tematy, z którymi sami nie mieli styczności w młodości, takie jak nowe technologie, gry i media społecznościowe. Kiedy miałem 12 lat, gaming był postrzegany negatywnie. Mówiono, że gry uczą przemocy i dzieci mogą przełożyć to na rzeczywistość. Czy widzieliśmy potem takie scenariusze? Nie. Zamiast straszyć, lepiej zrozumieć, co dziecko robi online. Wspólna rozmowa o jego doświadczeniach w mediach społecznościowych czy grach może być kluczem do wzajemnego zrozumienia i budowania zaufania.

– Tak, wspomina, że jego najlepsze wakacje to były te spędzone z kuzynem u dziadków, gdzie pół dnia grali w „Skyrima” – fabularną grę akcji – a drugie pół bawili się, wciąż o nim rozmawiając. Przestał się z tym kryć dopiero, gdy ojciec zainteresował się, co robi tyle czasu przed monitorem. Okazało się, że obaj mieli podobną zajawkę. Zaczęli opowiadać sobie o różnych tytułach gier. Nagle złapali porozumienie, dzięki któremu weszli w nowy etap swojej relacji. To sprawiło, że nie rozmawiali już wyłącznie o szarej codzienności, jak szkoła, klasówki i oceny.

– Wiedza to coś, z czym trzeba coś zrobić. Część dorosłych nie nadąża za tempem zmian w życiu nastolatków. Jak w memie, gdzie mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat stoi w bluzie z kapturem, trzyma deskorolkę na ramieniu i rzuca: „How you doing, fellow kids?” (z ang. „Jak się macie, ziomeczki?”). Ale przecież nastolatkom nie chodzi o to, żeby teraz każda mama grała w „Fortnite’a”, ogarniała trendy na TikToku czy słuchała rapera Maty. Wystarczyłoby, gdyby usiadła na godzinę i zobaczyła, co tak wciąga jej dziecko. Jeśli nie spodoba jej się rozgrywka? Trudno. Ale wykaże zainteresowanie tym, co jest dla syna bądź córki interesujące.

– Być może dlatego, że u części dorosłych bardzo szybko pojawia się ocenianie zainteresowań młodzieży.

– „No, nie podoba nam się ta piosenka. Ale to nie znaczy, że tobie też ma się nie podobać”. Takie szczere zainteresowanie się tematami młodych jest bezcenne. Być może nawet zdjęłoby z nich poczucie skrępowania bądź wstydu.

Kiedyś, na moich warsztatach dla rodziców i młodzieży, podeszła do mnie nastolatka. Powiedziała, że jej mama i tata byli uczestnikami poprzednich. Dziękowała, bo wrócili do domu i przez trzy godziny rozmawiali z nią, jak się czuje, co ją ciekawi, czego nie lubi. „To było najbardziej niesamowite doświadczenie w moim życiu!” – opisywała. Dlaczego? Bo rodzice od dawna nie okazali jej tak szczerego zainteresowania.

– Prowadziłem warsztaty z dziewczyną, której rodzice mieli wśród znajomych dużo seksuolożek i ginekolożek. Bardzo ciekawiła ją ich praca. Wypytywała o nią. W pewnym momencie koleżanki tej dziewczyny zdały sobie sprawę z jej głębokiej znajomości tematu. Zaczęły traktować ją niczym skarbnicę wiedzy. Choć wśród nich były laureatki olimpiad z biologii, to i tak zadawały jej podstawowe pytania, jak funkcjonuje penis albo co mają zrobić z krwawieniem miesiączkowym. Problem w tym, że wkrótce nastolatka weszła w kolejną rolę. Znajome wydzwaniały do niej z prośbą o załatwienie tabletki dzień po. W pewnym momencie nawet koleżanki koleżanek prosiły ją o pomoc. Dlaczego doszło do tego wszystkiego? Bo każda z tych dziewczyn wstydziła się porozmawiać ze swoimi ­rodzicami.

– Duża część nastolatków mówi mi, że w takich chwilach spotyka się z brakiem czasu ze strony rodziców. Nieraz z umniejszaniem problemów, traktowaniem ich niczym drobnostek. Młodzi są też czasem zbywani na zasadzie: „Synek, ale co my o tym będziemy gadać? Pogadamy, jak dorośniesz”. Są jeszcze i tacy rodzice, których reakcją na trudną rozmowę jest kara. To dzieje się głównie wtedy, gdy nastolatki przyznają się do głupot, które narobiły. Za szczerość dostają tygodniowy szlaban na wychodzenie i używanie komórki. Do jakiego więc wniosku dochodzą? Że następnym razem lepiej się do niczego nie przyznawać. A już na pewno nie rodzicom. Kara za przyznanie się do błędów to jeden z najprostszych sposobów, żeby zamknąć usta własnemu dziecku. Dlatego tym, do których nastolatki przychodzą z problemem, pogratulowałbym. Więcej! Wręczyłbym im order dobrego rodzica, bo właśnie zdobyli zaufanie swojego dziecka. Na miejscu tych dorosłych kupiłbym sobie coś dobrego do jedzenia i świętował sukces.

– Zależy, jaką mają z nimi relację, ale też w jakim są wieku. Gdy pracuję z osobami od 12 do 15 lat, zdarza mi się słyszeć: „Moi rodzice trochę nie ogarniają”. Tymczasem w rozmowie ze starszymi nastolatkami jest już zupełnie inaczej. Miałem znajomych, którzy w okolicach 17. roku życia palili marihuanę i pili. Ciągle się buntowali, wracali po północy do domu. Można by założyć, że pewnie patrzyli na rodziców właśnie jak na pogubionych dziadersów. Ale tak nie było. Oni mieli z nimi dobry i stały kontakt. Wielu miało rozkminy i wyrzuty sumienia, że swoimi imprezami przysparzają matce i ojcu problemów. Często jarali się ich zajawkami, czy to w postaci kolekcji płyt winylowych taty, czy uprawiania jogi przez mamę.

– Bo dorosły wreszcie wychodził z roli opiekuna. No i można było nawiązać z nim relację jeden na jeden. A właśnie praca z nastolatkami pokazała mi, że nie ma czegoś takiego jak identyczne relacje z obojgiem rodziców. Kontakt z każdym z nich jest inny.

Kiedyś prowadziłem z kolegą Wojtkiem warsztaty o świecie nastolatków. Wojtek opowiadał, jak to fajnie usiąść razem z dzieckiem do konsoli. Podpatrywać, jak mu idzie, przyglądać się jego osiągnięciom. Potem podszedł do nas mężczyzna, który przyznał, że nie potrafi zbudować relacji z synem. Prosił o poradę, jak ją nawiązać. Zapytałem więc, kiedy ostatnio przebywał z nim jeden na jeden. Chwilę pomyślał, po czym rzucił, że cztery lata temu. Po takim czasie zwykłe pytanie: „Siema, w co tam grasz?”, może być zaskoczeniem dla obu stron. Ale warto próbować, nawet po takiej przerwie.

– Tak, głównie za pomocą jakichś wspólnych rodzinnych zajęć czy nawet pomysłowych wypadów. Myślę, że lepszym pomysłem jest czasem nawet zwykłe wyjście z dzieckiem na spacer, na jego ulubione jedzenie bądź nawet zajrzenie do niego w jego pokoju. Ważne, żeby stworzyć z nim dobrą przestrzeń do rozmowy, najlepiej jeden na jeden.

– Rozmawiałem z nim o presji osiągnięć. Atmosfera w jego rodzinie była bardzo trudna. Tata nie uczestniczył w wychowaniu ani prowadzeniu domu. Wszystko spadło na mamę, która musiała podejść do rodzicielstwa w sposób zadaniowy. Nie mogła ani nie umiała inaczej. Stawała na rzęsach, aby syn miał wszystko. Załatwiała mu korki, dbała, żeby nigdy nie był głodny. Brakowało jej jednak czasu, aby pobyć z nim sam na sam, porozmawiać o emocjach. Bardzo poruszyło mnie, gdy ten chłopak zaczął zapisywać się na różne konkursy. Nie dla siebie. Tylko po to, aby zdobyć uwagę mamy.

– Pytanie, dlaczego się na to decydują. Niekiedy problem wynika z wieku. Obaj byliśmy nastolatkami, więc zdajemy sobie sprawę, że w tym okresie myśleliśmy bardziej emocjonalnie niż racjonalnie. Wiele rzeczy wyolbrzymialiśmy. I teraz wyobraźmy sobie 15-letnią Asię, której chłopak nie ma dla niej czasu. Ona, przerażona, że ten pewnie chce ją zostawić, idzie z problemem do matki. Ale słyszy od niej: „Przepraszam, nie teraz. Muszę zająć się twoim młodszym bratem”. Tata zaś mówi: „Kochanie, macie po 15 lat, związki w tym wieku nigdy nie są poważne, nie przejmuj się”. Z perspektywy rodziców nie stało się tutaj nic wielkiego. Tymczasem – i mówię to na podstawie opowieści moich nastoletnich rozmówców – Asia może pomyśleć, że nikt w domu nie ma dla niej czasu i nie traktuje jej poważnie. Potem, jeśli sytuacja będzie się powtarzać, przestanie o sobie mówić.

Praca z nastolatkami pokazała mi jeszcze, że dla nich jedną z najbardziej krępujących rozmów jest ta o seksie. Jeśli nie chcą jej zaczynać, dlaczego w ramach prezentu nie mielibyśmy położyć im na nocnej szafce książki „#sexedpl”? Anja Rubik porozmawiała w niej ze specjalistami o ­dojrzewaniu i sferze seksualnej. Gwarantuję, że każda młoda osoba sięgnie po nią ze zwykłej ciekawości.

Moi nastoletni rozmówcy opowiadali, że choć nie zawsze mieli ochotę rozmawiać z rodzicami, to jednak doceniali ich zapewnienie: „Dobrze, ale jak będziesz gotowy, daj sygnał i jesteśmy”. Czuli się szczególnie wzmocnieni, gdy słyszeli jeszcze, że rodzic pomoże im we wszystkim i niczego nie będzie oceniać.

– Nie będzie z książki, ale z mojego życia. Pamiętam znajomego, który znalazł się w przerażającej sytuacji. Na imprezie pochwalił się wszystkim, że przyniósł zioło. Tymczasem – jak to u nastolatków bywa – ono nie miało nic wspólnego z marihuaną. To był zwykły dopalacz. Wszyscy się nim potruli. Na szczęście chłopak przypomniał sobie, co zawsze powtarzała mu mama. Że jak nie będzie ogarniał, ma do niej dzwonić, bo ona woli wiedzieć, przyjechać, niż zostawić własne dziecko w potrzebie. No i przyjechała. Pomogła wszystkim dzieciakom dojść do siebie. Choć potem dała synowi karę, ten bardzo jej dziękował. Niby jedna sytuacja, ale wyraźne pokazuje, że lepiej wiedzieć. Bo gdyby chłopak wcześniej nie pogadał z mamą, nie wiem, jak skończyliby ludzie z imprezy.

Jan Niziński — twórca warsztatów dla młodzieży i dorosłych „Lepiej nie widzieć”. Współzałożyciel platformy wsparcia rodziców dorastających dzieci i nastolatków parenteen.pl. Wraz z Aleksandrem Drzewieckim napisał właśnie książkę „Moje kochane nastoletnie dziecko” (wyd. Świat Książki)

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version