„Antyrodzinny, antyzdrowotny, demoralizujący”. Nowacka wprowadza do szkół seksedukację. Pokazała projekt i od razu musi mierzyć się z protestami.

Koniec tabu – w szkole ma być otwarcie o seksie, LGBTQ+ i relacjach, nie tylko małżeńskich. Nie będzie już „wrót rozkoszy” i przypowieści o „siewcach” i „żyznej glebie”, zastąpi je rzeczowa informacja o waginie i zapładnianiu.

Nowy przedmiot ma wejść do szkół w następnym roku szkolnym i będzie obowiązkowy. Przeciwko temu właśnie, już protestują ultra konserwatywne i katolickie organizacje.

Słowo „seks” i obrazek prezerwatywy działają na rodzicielskie organizacje katolickie i ultrakonserwatywne jak płachta na byka. Było więc pewnym, że gdy tylko ministra edukacji Barbara Nowacka przystąpi do realizacji projektu z edukacją seksualną, w której oba te „straszaki” naturalnie występują, natychmiast zaczną się kłopoty.

Już w maju zawiązała się wobec planów MEN Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły. Dzisiaj zrzesza ponad 70 organizacji, m.in. Ordo Iuris i „Polonia Christiana” oraz wiele katolickich stowarzyszeń rodzicielskich i nauczycielskich. Kwestia seksu w szkołach zainteresowała żywotnie nawet Federację Stowarzyszeń Weteranów i Sukcesorów Walk o Niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej – i oni więc przystąpili do koalicji.

We wtorek koalicja zwołała konferencję prasową – w Sekretariacie Episkopatu Polski. Po to „by ocalić to, co w polskiej szkole jest cenne i wartościowe” – mówiła Agnieszka Pawlik–Regulska, prezeska „Nauczycieli dla Wolności”.

Zaproponowane przez MEN zmiany, organizatorzy nazwali „katastrofalnymi”, a projekt nowego przedmiotu „antyrodzinną piłą łańcuchową”.

Zbigniew Barciński, prezes Stowarzyszenia Pedagogów NATAN tłumaczył, że ramą nauczania o seksualności w polskiej szkole była dotąd rodzina a teraz MEN chce o tym uczyć po hasłem „zdrowia”. – Rodzina nie ma znaczenia. Rodzina jest tu usunięta – ubolewał.

Dowodził, że również dbałość o zdrowie uczniów jest dla MEN tylko zasłoną dymną. Tak naprawdę chodzi o to, aby uznać, że „seksualność ma służyć przyjemności, nie – miłości, nie – małżeństwu, nie – rodzinie” – oskarżał Barciński. Ministerialny projekt określił jako antyrodzinny, antyzdrowotny (bo antykoncepcja farmakologiczna ma skutki uboczne) i demoralizujący.

Seksedukacja ma być częścią nowej edukacji zdrowotnej. Wejdzie do szkół od września 2025 r. od czwartej do ósmej klasy podstawówki i w liceum. Znajdą się w niej obok edukacji seksualnej tematy związane ze zdrowiem i sprawnością fizyczną, ale też ze zdrowiem psychicznym oraz profilaktyka uzależnień.

– Kontekst jest ważny, wszystko się ze sobą łączy – przekonuje prof. Zbigniew Izdebski. Przewodniczy pracom siedmioosobowego zespołu, który na zlecenie MEN, we współpracy z Ministerstwem Zdrowia, opracował założenia. – Do tej pory uświadamialiśmy uczniów na różnych przedmiotach o tym, co jest zdrowe w kontekście fizycznym, mówiliśmy też o zdrowiu psychicznym. Ale człowiek to również istota seksualna a o tym dotąd szkoła milczała – mówi.

Izdebski jest pedagogiem, seksuologiem, nauczycielem akademickim, znanym z prowadzonych przez lata badań nad zwyczajami seksualnymi młodych Polaków. Od lat też apeluje o rzetelną edukację seksualną w szkołach. Dotąd bez skutku. – Obowiązkowej, rzetelnej edukacji seksualnej w szkołach nie udawało się przewalczyć od trzydziestu lat. To będzie wreszcie przełom – mówił nam prof. Zbigniew Izdebski.

Żaden polski rząd od 1989 r. na to się nie odważył. Na szali była zawsze reakcja kościoła katolickiego.

Kościół i ultra konserwatywni rodzice wychodzą z założenia, że edukacja seksualna to kwestia światopoglądu i powinna pozostać domeną wychowania wewnątrz rodziny. Przez lata przedmiot nie był edukacją seksualną. Nosił tytuł „Wychowanie do życia w rodzinie”, był apoteozą rodziny w modelu katolickim i był nieobowiązkowy. Program ułożony był tak, aby nie naruszać katolickiego światopoglądu. Chodzi głównie o opóźnianie inicjacji seksualnej do czasu małżeństwa, wykluczanie antykoncepcji i podejście tzw. prolife. W ostatnich latach nasiliła się też walka z rzekomą „ideologią gender” – na WDŻ niedopuszczalne były treści dotyczące innych, niż heteronormatywna orientacji a nieheteronormatywność przedstawiana była jako patologia. W efekcie szkoły uprawiały na tym polu fikcję – na takie zajęcia mało kto się zapisywał. Obowiązek uświadamiania dzieci i młodzieży w sprawach ich seksualność przejęły organizacje pozarządowe, ale i te za rządów PiS zostały ze szkoły wyrzucone.

Według KROPS blisko 100 organizacji podpisało petycję skierowaną już w sierpniu do MEN z żądaniem, aby pozostawić w szkole WDŻ.

– To właśnie w programie WDŻ był światopoglądowo bardzo nacechowany – tłumaczy Katarzyna Banasiak, seksedukatorka z listy 100 seksedukatorek/edukatorów Forbesa i Fundacji SEXEDPL. – Była w nim np. promowana rodzina wyłącznie jako związek kobiety i mężczyzny, a najlepiej, żeby to był związek sakramentalny i wyłącznie rodzina pełna. To było wielką fikcją, bo wielu nastolatków wychowuje się w zupełnie innych warunkach – mówi Banasiak.

W nowym przedmiocie już w szkole podstawowej uczniowie mają zrozumieć, co to jest popęd seksualny i jakie jest jego źródło i rozmawiać o tym, co oznacza dojrzewanie płciowe i jak się do tych zmian przygotować. Będą rozważali kwestie inicjacji seksualnej i tego, na jakim etapie życia jest ona bezpieczna i sensowna.

Edukacja zdrowotna ma być też przedmiotem obowiązkowym i to jest kolejna kontrowersja – żaden rząd od czasu przełomy nie odważył się „narzucić” wszystkim uczniom edukacji seksualnej. Właśnie dlatego, że nikt nie chciał zmierzyć się z zarzutem pogwałcenia konstytucyjnego prawa rodziców do „wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”.

– MEN chce zmusić dzieci i młodzież, aby brały udział w tego typu zajęciach i używa do tego aparatu państwa – grzmiał Barciński na konferencji KROPS w Sekretariacie Episkopatu Polski. I ostrzegał przed deprawacją i demoralizacją młodego pokolenia.

Działaczom koalicji nie podoba się też miejsce problematyki LGBTQ+ w ministerialnym projekcie, akceptacja wobec różnych form rodziny – nie tylko jako formalnego małżeństwa kobiety i mężczyzny, ale np. jak związek nieformalny lub jednopłciowy czy samodzielne rodzicielstwo. Źle widzą akcent położony na antykoncepcję – bo nie wyłącznie na naturalne metody planowania poczęć oraz omawianie transpłciowości czy cis–płciowości (bo to „zdestabilizuje płeć”). WDŻ kładł akcent na „panowanie nad impulsami seksualnymi”, a nowy program ma uczyć o tzw. świadomej zgodzie. Barciński straszył, że to się może skończyć akceptacją dla „związków sadomasochistycznych”, pedofilii i prostytucji.

W ramach edukacji zdrowotnej rzeczywiście znajdują się treści dotyczące „pozytywnego wymiaru seksu”. Choć wydaje się to naturalne, w szkole to kolejny przełom. Można powiedzieć, że wręcz rewolucja. Po tym, jak przez lata, że WDŻ sprowadzał seks do aktu małżeńskiego, najlepiej podjętego wyłącznie w celu prokreacji. Mimo to, poziom inicjacji seksualnej ciągle się obniżał – przed 15. rokiem życia ma ją już za sobą ok. 13 proc. dziewcząt i ok. 30 proc. chłopców w Polsce.

Dlatego lawina już ruszyła. Ponad 35 tys. podpisów zebrała od połowy września petycja „Powstrzymajmy obowiązkową edukację seksualną w polskich szkołach!”. Argument? Oczywiście prawo rodziców do wychowania zgodnie z własnymi przekonaniami. A pretekst to obowiązek uczestnictwa w edukacji zdrowotnej. „Dzieci w wieku 9–10 lat będą uczestniczyć w zajęciach, które będą edukować je w kwestiach takich jak inicjacja seksualna, masturbacja, pornografia czy aborcja! Czy możesz to sobie wyobrazić, że zostaniesz pozbawiony prawa do decydowania, jakie treści są przekazywane Twojemu dziecku?” – czytam w petycji. – „To nie jest edukacja – to jest deprawacja!”

Kolejnych 16 tys. podpisów zebrała petycja Ordo Iuris, które ogłosiło, że nowa edukacja zdrowotna to „antyrodzinna, permisywna edukacja seksualna pod pozorem nauki o zdrowiu”. Organizacja oczywiście wnosi o niewprowadzanie do szkół nowego przedmiotu w imię „poszanowania konstytucyjnej zasady pierwszeństwa wychowawczego rodziców”.

– Nie będzie żadnej ingerencji w światopogląd uczniów – przekonuje prof. Izdebski. – Dostarczymy uczniom rzetelnej wiedzy, na podstawie której dokonają oni własnych wyborów – mówi.

Jakby problemów było mało, MEN jeszcze wpycha do edukacji seksualnej katechetów. Wiceministra Katarzyna Lubnauer zaproponowała, żeby katecheci – nawet księża uczący w szkołach katechezy – przekwalifikowali się akurat w kierunku nauczania edukacji zdrowotnej.

– Co roku uruchamiamy studia podyplomowe – one są bezpłatne, dla nauczycieli – pozwalające zdobyć nowe kwalifikacje. W tej chwili to będzie edukacja zdrowotna. Będą jej mogli uczyć zarówno nauczyciele WDŻ jak również inni – mówi Lubnauer.

Chodzi o to, że wielu katechetów może stracić pracę, kiedy MEN utnie jedną godzinę religii w szkołach. Taką propozycją, wiceministra pewnie chce zamknąc usta protestującym z powodu widma zwolnień katechetom. Chcesz nadal uczyć w szkole? Ucz innego przedmiotu, tak jak wielu innych nauczycieli – zdaje się sugerować katechetom MEN.

Według danych MEN, spośród 27 tys. pracujących w polskich szkołach katechetów, aż 45 proc. posiada co najmniej jedną dodatkowo specjalizację nauczycielską, w tym WDŻ.

Gdyby jednak mieli uczyć nowej edukacji zdrowotnej, kto by na tym zyskał, a kto stracił?

Lubnauer mówi, że rząd nie sprawdza niczyich poglądów. – Skoro księża mogą uczyć matematyki czy historii, to mogą też zdobyć kwalifikacje do edukacji zdrowotnej – mówi.

Dla katolika uczenie o antykoncepcji to jak popełnić grzech. Nauka kościoła katolickiego w tej kwestii opiera się na encyklice Pawła VI „Humanae vitae” o zasadach moralnych w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego z 1968 r. była odpowiedzią na wprowadzone kilka lat wcześniej tabletki antykoncepcyjne. I stanowczo opowiedziała się przeciwko tym środkom. Kościół wychodzi z założenia – i pozostaje nadal na tym stanowisku – że stosowanie antykoncepcji niweczy możliwość wydania na świat potomstwa. Gdy głównym celem małżeństwa ma być właśnie prokreacja. Stąd zapobieganie jej jest uważane za grzech. Jedynym co w tej kwestii dopuszcza Kościół katolicki, jest wstrzemięźliwość płciowa albo naturalne metody regulacji poczęć, jak kalendarzyk małżeński (choć nie do końca – bo jednak małżonkowie powinni dążyć do zbliżenia i do prokreacji).

Żaden katecheta, a już tym bardziej ksiądz, nie wypełni więc tej misji państwa. A ponieważ podstawa programowa jest sformułowana dość ogólnikowo – możliwe, że zatrudnieni do jej realizacji katecheci ominą drażliwe kwestie albo „sprzedadzą” ja ze światopoglądowym dodatkiem.

Petycje jeszcze nie wpłynęły do MEN, ale Nowacka już na nie odpowiedziała.

– Nie obchodzi mnie, co boli Ordo Iuris. Obchodzi mnie, żeby dziecko, które chodzi do szkoły, dostawało kompletną wiedzą o swoim zdrowiu – powiedziała w TVN24. – W takim kryzysie zdrowia psychicznego jesteśmy, że ja nie wiem, jak trzeba być bezwzględnym człowiekiem, żeby podburzać, żeby dziecko nie uczestniczyło w procesie edukacyjnym, który mu da podstawową odporność również na kryzysy psychiczne, który pokaże mu, jak zdrowo się odżywiać, jak stosować profilaktykę w swoim codziennym życiu, jak się badać, jak dbać o swoje zdrowie – psychiczne, fizyczne, seksualne – mówiła.

Konsultacje dotyczące projektu rozporządzenia MEN, który wprowadza nową edukację zdrowotną, kończą się w tym tygodniu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version