Na początku należy zaznaczyć, że informacje o skali operacji Izraela w Libanie są bardzo skąpe. – Jest kurtyna informacyjna po jednej i drugiej stronie. Na razie Izrael oficjalnie deklaruje, że prowadzi działania w południowym pasie, których celem jest oczyszczenie regionu z infrastruktury Hezbollahu, tak żeby 60 tysięcy mieszkańców ewakuowanych z północy Izraela mogło spokojnie wrócić do domów – mówi Interii profesor Radosław Fiedler, kierownik Zakładu Pozaeuropejskich Studiów Politycznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Izrael ewakuował tych ludzi w obawie przed atakami Hezbollahu w północy, z terenu Libanu. Teoretycznie więc w konflikcie są trzy strony: Izrael, szyicka organizacja Hezbollah i Liban. Czy operacja na terytorium tego ostatniego oznacza wojnę izraelsko-libańską?

Liban to państwo upadające

– Jeżeli spojrzymy na ostatnie 40 lat, to Liban jest w stanie ciągłego upadku. De iure to jest państwo, de facto jest w stanie rozkładu. Tego państwa w wielu dziedzinach nie ma. W próżnię w sferze zdrowia, polityki społecznej, podstawowych usług komunalnych, dostarczania prądu i wody wszedł Hezbollah. Liban to korupcja i bardzo słabe elity polityczne – podkreśla Fiedler.

Co więcej, wspomniana południowa część Libanu, a więc na południe od rzeki Litani, jest praktycznie całkowicie kontrolowana przez Hezbollah. Problemem kraju jest również to, że organizacja kontroluje część utrzymujących się przy władzy elit.

Fiedler podkreśla, że wojna Izraela z Hezbollahem jest konfliktem niesymetrycznym i to nie pierwszy raz, kiedy na południu Libanu toczą się walki. Izrael atakował tam Organizację Wyzwolenia Palestyny w latach 80., a w 2006 roku przez kilka miesięcy prowadził okupację w związku z porwaniami i atakami rakietowymi przeprowadzonymi przez Hezbollah.

Czy teraz może być podobnie? Nasz rozmówca wskazuje, że Hezbollah będzie próbował „odzyskać twarz” po ostatnich porażkach. To nie tylko precyzyjne ataki na składy amunicji, ale też wyeliminowanie przywódców organizacji, chociażby Hasana Nasrallaha. Dlatego antyizraelski Hezbollah będzie nadal „nękał” swojego odwiecznego wroga.

– Jeśli Izraelczycy zdecydują się zostać dłużej w południowym Libanie, to być może limitowana operacja, żeby przywrócić bezpieczeństwo na jakiś czas. Tutaj musimy brać pod uwagę kontekst wewnętrzny – zaznacza Fiedler.

W tym miejscu dochodzimy do wątku politycznego, który tłumaczy decyzję Izraela o przeprowadzeniu bezpośredniej operacji.

Netanjahu odzyskuje twarz

By wyjaśnić sprawę polityki, musimy na moment cofnąć się do ataku Hamasu na Izrael. – Binjamin Netanjahu po 7 października 2023 roku miał bardzo poważne problemy polityczne. Oprócz oskarżeń karnych, obarczano go winą za niekompetencję wywiadu, ignorowanie jawnych sygnałów, że Hamas zaatakuje i śmierć ponad tysiąca Izraelczyków. Czegoś takiego w ogóle nie było w historii konfliktu arabsko-izraelskiego po 1948 roku (wówczas powstało państwo Izrael – red.) – wskazuje profesor Fiedler.

– Jeśli bierzemy pod uwagę kontekst polityczny, to Netanjahu pokazuje, że odzyskuje twarz: wywiad działa, eliminujemy przywódców Hezbollahu. Rzeczywiście teraz notowania premiera wzrosły. Opinia publiczna uznaje, że to twardy polityk, który zapewnia bezpieczeństwo – mówi dalej.

Izrael złamał prawo. USA pozwoliły

Konflikt we wspomnianym już 2006 roku zakończył się zawieszeniem broni i rezolucją Organizacji Narodów Zjednoczonych nr 1701. Hezbollah wezwał swoje bojówki do respektowania zawieszenia broni, a Izrael zaaprobował dokument. Rezolucja nakazywała Izraelowi wycofanie się z południowego Libanu.

– Oczywiście, że aktualny atak jest złamaniem prawa międzynarodowego i wszelkich rezolucji, które przyjęto po 2006 roku oraz wcześniejszych, mówiących przede wszystkim o integralności terytorialnej Libanu. Ale prawdopodobnie decyzję o ataku poprzedziły rozmowy ze Stanami Zjednoczonymi, na wypadek gdyby odpowiedzieć zdecydował się Iran – mówi Fiedler.

Skąd wątek Iranu? Teheran w swojej polityce systemowo, w tym finansowo wspiera Hezbollah. Pentagon wydał już oświadczenie, w którym zgodził się co do „konieczności demontażu infrastruktury ofensywnej Hezbollahu”.

Tylko, że władzom w Waszyngtonie zależy, żeby konflikt nie przerodził się w pełnoskalową wojnę. – Jest pewnie taka niepisana umowa, żeby nie iść na całość, bo są wybory w USA. Gdyby Izrael wkroczył na teren całego Libanu, zareagowałby Iran, to pojawia się poważny widmo pełnoskalowej wojny na Bliskim Wschodzie, co byłoby wielkim problemem dla urzędującej administracji amerykańskiej – podkreśla Fiedler.

– Izrael zdaje sobie sprawę, że też nie może przesadzić, bo jest szczególny czas wyborczy, w którym są różne nastroje. Nawet Trump może być zmuszony przez swoich wyborców do stwierdzenia, że Izrael jest państwem agresywnym, wojennym – dodaje.

– Stawiam tezę, że operacja Izraela będzie ograniczona. To będzie atakowanie, cofanie się, uderzanie punktowe. Co jest możliwe, bo Izrael dowiódł, że ma rozpracowane struktury dowódcze Hezbollahu – wskazuje nasz rozmówca.

Jego zdaniem Izrael ma większe możliwości wywiadowcze i informacyjne niż w 2006 roku, ze względu na błędy popełnione przez Hezbollah podczas wojny domowej w Syrii po 2011. Organizacja zaangażowała się w ten konflikt. – Hezbollah się odsłonił. Doszło do infiltracji przez ludzi, którzy współpracują z wywiadem izraelskim. Od tego momentu jest coraz więcej „kretów” – podkreśla profesor.

Jako przykład podaje atak na miejsce, w którym przebywał Nasrallah, przeprowadzony jako uderzenie powietrzne wykonane przy użyciu bomb zrzuconych z myśliwców F-35, co jest operacją bardzo kosztowną. Takiej broni nie używa się do niszczenia pustych budynków. – Izrael ma oczy i uszy, czego nie miał w 2006 roku – podsumowuje Fiedler.

Co dalej? Kluczowy ruch Iranu

Jaka jest przyszłość konfliktu w Libanie? Biorąc pod uwagę wątek amerykańskich wyborów, kluczowe wydaje się zachowanie Iranu. Zdaniem Fiedlera Teheran postawi na odstraszanie. – Rozwinie program atomowy. Atak w Libanie jest sygnałem, że Izrael może pójść dalej i próbować eliminować przywódców irańskich. Zatem być może Iran będzie chciał stworzyć parasol atomowy i da do zrozumienia, że dysponuje odstraszeniem nuklearnym – mówi profesor.

Produkcja broni jądrowej dla Iranu to decyzja polityczna. O tyle trudna, że kraj ma skomplikowaną sytuację gospodarczą oraz społeczną, przy dużej niechęci części społeczeństwa do twardogłowego kursu obecnych władz. Wcześniej Teheran sygnalizował możliwość rozmów z Zachodem o denuklearyzacji, by ograniczyć obowiązujące sankcje. Odwrotna decyzja, o większym zaangażowaniu w program atomowy, prawdopodobnie spowoduje jeszcze dotkliwsze izolowanie irańskiej gospodarki przez Zachód.

Jeśli jednak do takiej decyzji dojdzie, to nie pozostanie bez wpływu na wybory w USA. – Eskalowanie konfliktu nie będzie działało na korzyść Kamali Harris. Obciąży administrację. Trump będzie mógł opowiadać swoje zaklęcia, że gdyby był prezydentem to nie byłoby wojny, Izrael byłby bezpieczny. To na pewno trudniejszy moment w kampanii demokratów – wyjaśnia w rozmowie z Interią profesor Radosław Fiedler.

Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na jakub.krzywiecki@firma.interia.pl

Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version