Nie będzie prawyborów i nie będzie kandydata 10 listopada. PiS znowu zmienia plany i odwołuje własne zamierzenia.

Jarosław Kaczyński osobiście wybrał termin 10 listopada i ogłosił, że tego dnia znany będzie kandydat PiS w wyborach prezydenckich. To nawiązanie do ogłoszenia nominacji dla Andrzeja Dudy 11 listopada 2014 r. Wtedy PiS to przyniosło szczęście, teraz też miało. Ogłoszenie miało nastąpić dzień wcześniej, bo 11 listopada PiS po raz pierwszy od lat wybiera się na Marsz Niepodległości. Miało być, ale nie będzie. Będzie dwa, albo i trzy tygodnie później.

— Przede wszystkim dlatego, że zleciliśmy dodatkowe badania. To jest kolejna seria badań kandydatów, którzy, wydaje się, że naprawdę każdy z nich może powalczyć o prezydenturę — tłumaczył Mateusz Morawiecki.

— Chcemy wybrać tego najlepszego po to, żeby rzeczywiście w maju nie było niemiłych niespodzianek. To znaczy, żeby, krótko mówiąc, nasz oponent nie wygrał tych wyborów prezydenckich, bo wtedy już ten system Donalda Tuska zostanie domknięty — mówił były premier.

Na razie zupełnie niedomknięty jest proces wyboru kandydata na kandydata w PiS. Dyskusje, badania i burze mózgów trwają od ponad pół roku i co chwila okazuje się, że jeszcze nie teraz albo nie tak.

A to jest grono świetnych i wartościowych polityków, którzy na pewno wygrają, a to prezes osobiście wywala dwoje byłych prezesów (Szydło i Morawieckiego), a to na liście zostało trzech kandydatów (Nawrocki, Bocheński, Bogucki), a to pojawił się zupełnie nowy, który ma największe szanse (Bańka), który natychmiast rezygnuje, a to lista jest układana od początku i wskakuje na nią Czarnek, a to mają być prawybory i Czarnek wypada, a to prawybory zostają odwołane i znowu będą jakieś badania…

W PiS wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie w dodatku kompletnie sprzecznych ze sobą. To nie jest zaskakujące, bo ostatnio to w PiS standard, ale trzeba brać to pod uwagę.

Po pierwsze pojawił się w rozmowach na poważnie Przemysław Czarnek, były szef MEiN i ostatnio pretendent do wszystkich stanowisk w PiS. Początkowo, ku zaskoczeniu wielu, zyskał nawet pewną przychylność frakcji Morawieckiego.

— Oni chyba pomyśleli, że Czarnek to jest taka ekstrema, że odstraszy część wyborców, zrobi słaby wynik i dość łatwo będzie się go pozbyć w wewnętrznej rozgrywce. A potem albo zobaczyli badania, albo zwyczajnie się przestraszyli i zaczęli protestować — dywaguje nasz rozmówca. Według doniesień z partii to właśnie ludzie Morawieckiego mieli postawić veto wobec kandydowania byłego ministra edukacji.

Nagle musiało do frakcji dotrzeć, że Czarnek wcale nie jest na straconej pozycji. Może bowiem zgarnąć część elektoratu Konfederacji, który wcale nie jest zachwycony startem Mentzena.

— Czarnek jest w tej chwili bardzo dobrze odbierany przez naszych wyborców. Ma taki wiecowo-trybunowy charakter, który nie jest specjalnie powszechny w partii. Mateuszowi tego bardzo brakuje. Jego wystąpienie na ostatniej konwencji było typowo dla koneserów. A Czarnek mówi „walczymy, wygramy, do roboty” i wyborcy to kupują — ocenia nasz rozmówca.

Dlatego frakcja Morawieckiego, nazywana „harcerzami”, miała się przestraszyć, że wynik Czarnka będzie wystarczająco dobry, żeby nie można było ogłosić porażki. W dodatku Czarnek jednoczy wszystkie „antymorawieckie” frakcje w PiS łącznie z Suwerenną Polską i może być bardzo dla ludzi byłego premiera niebezpieczny.

Drugi powód jest bardzo prozaiczny. Jeśli Tusk już ogłosił, że pokaże swojego kandydata 7 grudnia, to PiS nie chce dawać mu możliwości przebadania potencjalnych kandydatów w starciu z już ogłoszonym kandydatem PiS. KO ma prosty wybór między Rafałem Trzaskowskim a Radosławem Sikorskim.

Na czyją korzyść działa kolejne przekładanie decyzji w PiS? Na Trzaskowskiego. Jest już sprawdzony i jeśli nie da się zrobić badań na konkretnych nazwiskach, to jest wyborem bardziej oczywistym i przewidywalnym.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version