– Przełamaliśmy chyba wszystkie możliwe stereotypy związane z wiekiem – mówi Hania, 50+. Nie tylko oni – jest u nas coraz więcej powtórnych małżeństw i młodych par, które już nie są młode.

Ślub wzięli pół roku temu, a jeszcze nie zdecydowali, gdzie zamieszkać – czy u niej, pod Radomskiem, czy u niego, w Zabrzu. Każde z nich ma dom z ogrodem. Każde włożyło mnóstwo energii w jego urządzanie. – Mój dom jest nowszy, położony pod lasem. Ale on w swoim ma saunę, basen, mnóstwo pamiątek z podróży. Żadne z nas nie ma serca, żeby temu drugiemu powiedzieć: skasuj wszystko, spakuj się i przeprowadź do mnie – opowiada Iwona Mazurkiewicz-Makosz.

Od jej domu do domu męża jest 130 km, lubi jazdę samochodem, więc gdy trochę pomieszkają u niej, jadą pomieszkać u niego. – Będziemy tak kursować, dopóki wystarczy nam ochoty i sił – mówi Iwona. Ma 66 lat, mąż – 84. On był ratownikiem w kopalni, ona – nauczycielką wuefu, fizjoterapeutką. On wcześniej raz brał ślub, ona – dwa razy. Pierwszy mąż wpadł w alkoholizm, więc od niego odeszła, drugi był fantastyczny, zmarł. – Straciłam też dziecko. Miałam ciężkie życie. Nieraz aż sama sobie się dziwię, że udało mi się nie zwariować z rozpaczy – mówi Iwona.

Z Gerardem poznali się na planie programu TVP „Sanatorium miłości”. Oświadczył się jej w swoje 81. urodziny. Jedni gratulowali, inni oblewali hejtem w mediach społecznościowych, że „dziadziuniowi” i „babuni” zebrało się na zaloty, że wstydu nie mają. O nim pisali, że się wygłupia. O niej, że pozuje na małolatę.

– Wiele rzeczy zaczęłam robić dość późno. Miałam 58 lat, gdy nauczyłam się jeździć na nartach. Niewiele mniej, gdy zaczęłam jeździć na rolkach. Jak tylko na swój profil w mediach społecznościowych wrzuciłam zdjęcie w rolkach i krótkich spodenkach, ktoś napisał, że „w tym wieku” już nie wypada tak się ubierać i tak zachowywać. Poprosiłam o argumenty. Dlaczego nie? Bo co? – mówi Iwona.

Gdy poszli z Gerardem do programu śniadaniowego, a tematem był pillow talk, Iwona szczerze powiedziała, że wciąż czują się z Gerardem, jakby byli w okresie godowym, ich ciała domagają się seksu. Gerard dodał, że w łóżku nie „odwalają pańszczyzny”. – A po stosunku… to jest coś wspaniałego, tulimy się do siebie, czujemy swój zapach – opowiadał.

Po takich wyznaniach nie było dla nich litości. – Jedni musieli okazać zdziwienie tym, że w ogóle uprawiamy seks, inni w komentarzach pisali, że nam w łóżku pewnie szczęki wypadają. A my przecież mamy stałe zęby – mówi Iwona.

– W świadomości społecznej istnieje kulturowo zdeterminowane przekonanie o granicy wieku „odpowiedniego” do podejmowania ważnych kroków w życiu, w tym zawarcia małżeństwa – tłumaczy prof. Piotr Szukalski, demograf z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Teraz za najlepszy uznaje się czas między 25. a 29. rokiem życia. Ale liczba ślubów zawieranych w takim wieku będzie z roku na rok maleć. Nie tylko dlatego, że ludzie, którzy mają tyle lat, coraz częściej rezygnują z formalizowania związku, ale też będzie coraz mniej osób w tym przedziale wiekowym. Za rok kobiet w wieku „idealnym” do ślubu będzie tylko ponad 800 tys., a mężczyzn mniej niż milion. Za to przybywać będzie starszych – tych, którzy mają za sobą przynajmniej pół wieku życia.

– Ponieważ przez długi czas liczba małżeństw zawieranych w Polsce była w miarę stabilna – między 180 a 200 tys. rocznie, wydawało się, że nic się nie zmienia. Tymczasem zachodziły coraz większe zmiany, które jakoś nam umykały – mówi prof. Szukalski. Ostatnio wnikliwie przyjrzał się temu, kto teraz bierze ślub. Okazało się, że przy spadającej liczbie małżeństw zawieranych po raz pierwszy jest coraz więcej powtórnych, po rozwodzie lub śmierci partnera.

– Jeszcze 20 lat temu powtórne małżeństwo zdarzało się raz na osiem przypadków. Teraz to już jeden przypadek na cztery – tłumaczy profesor. W województwie zachodniopomorskim ponad 13 proc. wszystkich ślubów to związki późnych nowożeńców, w lubuskim – 12,7 proc., na Dolnym Śląsku i Śląsku – ponad 11 proc. Najczęściej to śluby par w wieku 50+, ale są i 70+.

Zmiany zaszły daleko. Ale ich społeczna akceptacja się ślimaczy.

– Proszę nie podawać mojego nazwiska, może też, na wszelki wypadek, zmienić imię – mówi pani K., która za cztery miesiące bierze ślub, a część rodziny i znajomych jeszcze o tym nie wie. – Zwlekam z informowaniem, bo domyślam się, jaka będzie reakcja. Zacznie się kreślenie kółek na czole, mówienie, że chyba zwariowałam. Po rozwodzie zapewniałam: nigdy więcej! Prosiłam przyjaciółki: „Jeżeli kiedyś powiem wam, że chcę wyjść za mąż, to znaczy, że jestem niepoczytalna, uruchomcie procedurę ubezwłasnowolnienia!” – mówi K. Ma 55 lat, duże mieszkanie w Warszawie, prowadzi firmę, która daje jej niezależność finansową.

Pierwsza przyjaciółka, której powiedziała, że planuje ślub, aż zaniemówiła. – Po kilku dniach zapytała: „O tym ślubie nie mówiłaś serio, to był żart?”. K. spodziewa się, że inni też będą się dziwić, dlaczego po pierwszym nieudanym małżeństwie chce ryzykować jeszcze raz. W jej wieku? Przyszły mąż jest niewiele od niej starszy, inżynier, realizuje duże projekty, głównie za granicą. Ona ma dwoje już niemal dorosłych dzieci, on troje. Bali się, jak zareagują. – Długo przed nimi ukrywaliśmy nawet to, że się spotykamy. Nasze pierwsze wspólne wakacje wyglądały jak urlop nieznajomych. Zamówiliśmy pokoje w tym samym hotelu, ale daleko od siebie – on przyjechał ze swoimi dziećmi, ja ze swoimi. Początkowo mijaliśmy się jak obcy, a przy posiłkach obserwowaliśmy zachowanie dzieci – czy zwrócą na siebie uwagę? Zaczną rozmawiać? Polubią się? – opowiada K.

Na weselu pary 50+ nie ma nikogo z przypadku, są tylko ci, którzy naprawdę są dla tej pary ważni – mówi Ania Urbaniak z agencji ślubnej Beautiful Moments

– Jak moje dzieciaki usłyszały, że się zakochałem, zaczęło się: „W co ty się wpakowałeś, tato, na głowę upadłeś?” – mówi Krzysztof. Ma 70 lat, po śmierci żony wyprowadził się do Grecji. A w ubiegłym roku, nie mogąc znieść samotności, zarejestrował się w biurze zapoznawczym, tam dobrano mu Marię (60+, po rozwodzie). – Mamy podobne poczucie humoru, lubimy tę samą muzykę, wciągają nas te same książki, filmy. Nawet poglądy polityczne mamy te same – opowiada Krzysztof. Od kilku miesięcy mieszkają razem. I byłoby idealnie, gdyby jego dorosłe dzieci w kółko nie dzwoniły z tym swoim „przecież ty ledwie znasz tę kobietę”, „martwimy się o ciebie”.

– Pod pozorem troski wysyłały mi komunikaty: „Ta chata w Grecji nam się należy”! Wyraźnie pobrzmiewało: „Chyba nie zgodzisz się, żeby ona po tobie dziedziczyła”? W końcu musiałem postawić sprawę ostro: uszczuplam masę spadkową! Jeżeli to się wam nie podoba, trudno – mówi Krzysztof. Dorosłe dzieci chwilowo zostały spacyfikowane. Za to wciąż jest problem z matką Marii, ultrakatoliczką. – Dla niej wciąż jestem żoną tego, z którym już dawno się rozwiodłam. Nie wie o Krzysztofie. Gdy dzwoni, mówię, że jestem w podróży i nie wiadomo, kiedy wrócę – mówi Maria.

– Wzięliśmy z Grażynką ślub kościelny, ale dla niektórych to i tak za mało, żeby nasz związek zaakceptować. Mam wrażenie, że mieliby satysfakcję, gdyby nam się nie ułożyło. A nam układa się znakomicie – opowiada Mieczysław Klaus, muzyk. Ma 66 lat, żona o rok mniej. Miała 51, gdy została wdową. – Pracowałam wtedy w urzędzie, w którym były niemal same kobiety, a wiele z nich w podobnej sytuacji: 50-letnie, z dorastającymi dziećmi, owdowiałe. Być może pogodzone z tym, że już do końca życia będą same. Ja chciałam się jeszcze raz zakochać. Miałam za sobą fantastyczny związek i marzyłam o podobnym – mówi Grażyna.

Z kolei Mieczysław chciał związku kompletnie innego niż ten, w którym był wcześniej. Poznali się na Facebooku. – Ja byłem po rozwodzie, zrujnowany – wspomina Mieczysław. Ma czworo dzieci i będąc muzykiem w operze, nie byłby w stanie utrzymać rodziny, więc gdy dzieci były jeszcze małe, zaczął grać na wycieczkowcach. – Znikałem z domu na osiem miesięcy, wracałem, po czym znów mnie nie było. Byłem przekonany, że rodzina zawsze będzie na mnie czekać. Aż któregoś razu czekały już tylko klucze do pustego mieszkania, zostawione u sąsiada – opowiada. – Próbowałem żyć sam, ale samotność mnie zabijała. Gdybym nie poznał Grażynki, byłbym zgorzkniałym dziadem, który ma żal do siebie i całego świata. Ona dała mi szansę, choć byłem życiowym bankrutem, na pierwsze spotkanie z nią jechałem pekaesem, bo było mnie stać tylko na bilet autobusowy – mówi Mieczysław. Po ślubie zamieszkali w Inowrocławiu, w domu po jego rodzicach, który wspólnie wyremontowali. – Przebudowa zajęła dwa lata. Ja skuwałem tynki, żona wynosiła gruz. To, że razem urządzaliśmy sobie dom, jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło.

Powtórne małżeństwo to nic nowego – zjawisko znane z ubiegłych wieków, a jednak teraz zupełnie inne. – Dawniej starszy mężczyzna po śmierci żony szukał młodszej, szczególnie jeżeli miał nieletnie dzieci. Młoda żona była potrzebna, żeby zapewnić im opiekę. Teraz większość powtórnych małżeństw zawierają pary w podobnym wieku, a bywa, że kobieta jest starsza od mężczyzny. Dzieci z poprzednich związków są często już odchowane, nie jest im potrzebna druga mama – tłumaczy prof. Szukalski.

– Nie widać kalkulacji, chęci uwieszenia się na drugiej osobie – słyszę w Centrum Zapoznawczym Duet, w którym mają teraz zarejestrowanych ok. 4 tys. osób. Zgłasza się coraz więcej w wieku 50+. Usługa nie jest tania – pomoc w znalezieniu kogoś o podobnym temperamencie, statusie materialnym, zbliżonych oczekiwaniach kosztuje od ponad 3 do 9 tys. zł. – Osoby, które do nas trafiają, mają stabilną sytuację finansową, są spełnione zawodowo, dbają o siebie, w żyłach wciąż jeszcze mają krew, nie budyń – mówi Paweł Niemiec, właściciel Duetu.

– Często mam kontakt z parami nie tylko przed ślubem, ale i po nim – mówi Ania Urbaniak z agencji ślubnej Beautiful Moments. Zauważyła, że w przypadku osób 50+ czasami na pierwszy rzut oka wydaje się: nie pasują do siebie. – Myślisz: kurczę, jak to się stało, że się zdecydowali być razem? Po czym zauważasz, jak oni na siebie patrzą. Często, gdy tak stoję z boku i ich obserwuję, to aż dreszcze przechodzą – mówi Urbaniak. U młodych aż takiej bliskości nie widzi. Zauważyła też różnice w przysięgach, jakie sobie składają młodzi, a jakie starsi. Coraz częściej na ślubie, poza standardową przysięgą, składa się swoje własne. – Te przygotowane przez dojrzalsze pary są bardzo osobiste, starannie przemyślane, niezwykle wzruszające. Poza tym robią sobie niespodzianki – czasami to prezent, czasami taniec. Jedno chce drugie jakoś miło zaskoczyć. Poza tym ich wesela są inne, wystarczy spojrzeć na gości. Na weselu pary 50+ nie ma nikogo z przypadku, są tylko ci, którzy naprawdę są dla tej pary ważni – mówi Ania Urbaniak.

– Przyjechało 100 najbliższych nam osób. Było westernowo, w naszej stylówce: konno i w kapeluszach – opowiadają Hania i Tomasz Zalesiakowie. Ona 50+, dawniej nauczycielka polskiego. On 50-, dawniej pracował w firmie informatycznej. Zanim się poznali, byli oboje bardzo miejscy. A teraz na wsi pod Bydgoszczą prowadzą pensjonat dla koni Zielona Polana. Ślub wzięli w czerwcu ubiegłego roku, u siebie, pod lasem.

– Przełamaliśmy chyba wszystkie możliwe stereotypy związane z wiekiem – mówi Hanna. Nie dość, że „młoda para” już nie taka młoda, to jeszcze ona starsza od niego.

– Mam dorosłe dzieci, Tomek jest tatą nastolatki. Różni nas tak wiele, że początkowo myślałam: jesteśmy ogniem i wodą, wspólny mamy chyba tylko brak lęku przed ryzykiem. Zniechęcałam Tomasza, tłumaczyłam, że nie nadaję się na żonę. Z zup najlepiej mi wychodzą chińskie, zalewane wrzątkiem – opowiada Hania. – Mam wrażenie, że on sobie nie zajmował głowy tym, ile stereotypów przełamiemy swoim ślubem. A mnie to w głowie siedziało, miałam z tym problem. Co mnie samą bardzo zaskoczyło – mówi. Tak samo zresztą, jak jego oświadczyny.

Tomasz oponuje: – To nie było z zaskoczenia. Nie jesteśmy parą, która po tygodniu znajomości poleciała na ślub do Las Vegas. Znaliśmy się już prawie osiem lat.

– Ale jednak wcześniej nie było mowy o małżeństwie. Tym mnie zaskoczyłeś – dodaje Hania.

Oświadczył się na Przylądku Północnym w Norwegii. Stali na klifie. – Było strasznie zimno, wiało. Nie mogłam długo się namyślać, stojąc w tym przenikliwym zimnie. Zgodziłam się – wspomina Hania.

Poznała Tomasza, gdy była w trudnym momencie życia – po rozwodzie i śmierci rodziców. – Chciałam się uwolnić od lęków, a największym był lęk przed wodą. Po tym, jak mój brat się utopił, rodzice nie pozwalali mi pływać. Ja, która nigdy wcześniej nie zbliżałam się do wody, po ich śmierci pojechałam na regaty – mówi Hania. – Tomasz, który jest zapalonym żeglarzem, oswoił mnie z wodą. Nawet mnie pod wodę wciągnął – nauczył nurkować, zrobiłam kurs itd. Schodziliśmy w zalane kamieniołomy – mówi Hania.

Tomasz: – A ty mnie nauczyłaś jeździć konno.

– Mamy z Gerciem różne, czasami może trochę szalone pomysły. Żadne z nas samo pewnie by tego nie zrobiło, ale razem? Czemu nie? – mówi Iwona Mazurkiewicz-Makosz. W grudniu wybrali się do Omanu i pojechali dżipami na pustynię. – 14 samochodów. Tamte się trochę pokręciły, ludzie zjedli kolację i wracają. A my z Gerciem zostaliśmy na noc. W całym obozowisku tylko my i kierowca. Najpierw pomyślałam: chyba oszaleliśmy. Ale to było niezwykłe. Siedzieliśmy i patrzyliśmy w gwiazdy. Innego dnia Gerciu wpadł na pomysł: kolacja na plaży, przy pochodniach. Tylko on i ja. Z takich chwil budujemy teraz życie. I staramy się nie czytać hejtu na swój temat, ostatnio jednak wpadło mi w oczy coś takiego: „Już niedługo się pobawicie, zaraz będziesz musiała mu zmieniać pampersy”. Miałam ochotę odpisać: „Gdy przyjdzie taki czas, będę to robić z miłością”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version