– Twórcy tych aplikacji, tych gier i połowa tych pieprzonych youtuberów – oni działają jak mafia, która niszczy mózgi naszym dzieciom – mówi mama 12-letniego Szymona.

Ojciec z kilkuletnim synem idą przez park. Ojciec coś opowiada, gestykuluje, syn słucha zaciekawiony. – Ale fajnie! – cieszy się w myślach Dorota Jabłońska, psycholożka kliniczna i psychoterapeutka, która przygląda się im, spacerując z psem. Bo to się w tych czasach nie tak często zdarza. – Parę chwil później mijamy się i już widzę, że ojciec mówi do telefonu, a syn patrzy pod nogi – opowiada. – On jest w swoim świecie, dziecko w swoim. Nie ma między nimi żadnej interakcji. Dziecko się uczy, że jak będzie się do kogoś zwracało, to może nie być odpowiedzi. I to zaczyna być dla niego normą. A potem są kłopoty z budowaniem relacji z rówieśnikami, z rodziną.

Zaczyna się ściemniać, a ludzie w parku zmieniają się w spacerujące parami światełka telefonów.

Z nerwów Marta zawiesza wzrok na monitorze, na którym wyświetlają się różne hasła stworzone po to, żeby upewnić klienta, że wszystko będzie dobrze. „Jesteśmy z wami!” – i rysunek szczęśliwej rodziny na kozetce. „Pomożemy wam odnaleźć waszą siłę!” – i uśmiechnięte panie terapeutki z rodzinnej kliniki psychoterapeutycznej dla rodziców i dzieci z problemami. I z grubymi portfelami, ale to osobna historia.

– Wszystko będzie dobrze – mówi pani terapeutka matce, która właśnie opuszcza gabinet z córką. Matka wygląda, jakby chciała przeprosić cały świat za wszystkie swoje błędy. Córka – jakby jej tu w ogóle nie było. „Co ja tu robię” – żali się w myślach Marta. „A właściwie: co tu robi mój 12-letni syn?”.

Szymek rośnie na klasycznego geeka. Okulary, głowa w komputerze, najbardziej na świecie uwielbia grać w gry. Nie tylko wideo, w takie oldskulowe, papierowe RPG też. I w planszówki. Jak go Marta odbiera ze spotkań z kumplami, to zawsze wyglądają, jakby ich wyjęli z pierwszego sezonu „Stranger Things”.

– Najgorsze są te haczyki – mówi pani terapeutka. – Te lootboksy na przykład. W których są nagrody. I te komunikaty, że licznik bije i zaraz szansa na nagrodę czy wygraną w grze minie.

Marcie przypomina się salon z automatami w Londynie, o którym opowiadał jej przyjaciel emigrant. Pracował tam na początku swojej londyńskiej przygody. „Przychodzi biedota. Siadają przed automatami i one świecą światełkami, brzęczą. Ci ludzie mają amok na twarzach. Przegrywają całe tygodniówki, czasem trzeba ich wynosić z salonu”. Szymek też tak czasem wygląda.

– Bo w gruncie rzeczy to działa jak zwykłe kasyno – tłumaczy terapeutka.

– Hazard? – przerywa jej Marta. – Chwila, to jest uzależnienie.

Hazardzista to jest gość, co sprzedaje swoje mieszkanie, żeby spłacić długi i dalej grać – dodaje w myślach.

– Jesteśmy bardzo ostrożni w używaniu takich sformułowań w przypadku dzieci.

Do szóstego roku życia Szymon nie miał wielkiego kontaktu z technologią. Nie dostawał smartfona, a laptop był raz na jakiś czas, na chwilę i pod kontrolą Marty. Oczy mu się świeciły na elektroniczne gadżety, ale któremu dziecku się nie świecą.

– W końcu mówimy z Krzyśkiem: dłużej go nie można izolować od cyfrowego świata. To było w pierwszej klasie podstawówki. Wszystkie dzieci z jego klasy były już mocno obeznane w cyfrze. Ich rozmowy, ich spędzanie czasu – wszystko kręciło się wokół tego. Szymkowi było smutno, nie rozumiał, z czego dzieci się śmiały, on się czuł odrzucony. Więc zaczęliśmy go trochę z tym światem oswajać. Oczywiście najchętniej by grał. Nawet na planszówki umawiali się z kumplami w internecie. Mówię Krzyśkowi: trochę to dziwne. Przerażające. Że on niby ma jakieś relacje, ale coraz częściej, jak staniesz z boku, to wygląda to tak, jakby on był całkiem sam.

Marta mówi, że z dzisiejszej perspektywy (terapeutka powiedziała, że to prawie zawsze się zauważa dopiero po czasie) ostatni rok to była jazda bez trzymanki. Szymon coraz częściej prosił o drobne pieniądze, o opłacenie jakiejś małej transakcji. Bo nowy skin, bo płatność w aplikacji, bo cokolwiek. Bo jakiś youtuber go na coś namówił. A razem z nim jeszcze tysiące innych dzieciaków. Zwykle to były żadne pieniądze. Szymon się robił nerwowy, rozkojarzony, denerwował się bez powodu. Nie znosił, kiedy mu ograniczano dostęp do telefonu i laptopa.

– Pod koniec zaczął dostawać ataków furii, dość widowiskowych – opowiada Marta. – Zaciskał pięści, krzyczał, płakał. Myślałam: może to ADHD? Spektrum autyzmu? A może jakaś choroba psychiczna? Bo on potrafił wyglądać jak dziecko z horroru. Takiego, co się kończy egzorcyzmami. Coraz rzadziej widziałam, żeby się z czegoś cieszył.

Terapia nie jest ani łatwa, ani tania. Co tydzień Szymon ma indywidualne spotkanie z terapeutką. Do tego jedno dla Marty i Krzyśka. I jedno dla całej trójki.

– Najtrudniejsze jest to, że musisz otworzyć oczy i spojrzeć na błędy, które popełniłeś – mówi Krzysiek. – Może za dużo pracowałeś. Może byłeś emocjonalnie niedostępny, bo niby spędzałeś czas z dzieckiem, ale głową byłeś w pracy albo w płaceniu rachunków. Albo gdziekolwiek. W każdym razie gdzie indziej. On to musiał czuć. Więc się czuł samotny.

– Pozwoliliśmy na zbyt wiele – dodaje Marta. – A tymczasem twórcy tych aplikacji, tych gier i połowa tych pieprzonych youtuberów – oni działają jak mafia, która niszczy mózgi naszym dzieciom. A my jesteśmy zbyt zapracowani albo zbyt ślepi, żeby to zauważyć.

Wiele gier wideo jest wzmacnianych elementami hazardowymi. Dzieciaki chcą grać coraz więcej, szukają nagród. Tak samo działa mózg kogoś uzależnionego od substancji chemicznej

– Ten proces zaczyna się od najmłodszych lat – tłumaczy psychoterapeutka Dorota Jabłońska. Znany obrazek: kawiarnia, restauracja i dwu— albo trzylatek z twarzą w telefonie. – Ostatnio widziałam półtoraroczne dziecko siedzące w niemowlęcym foteliku i oglądające bajki na telefonie. Rzeczywiście dzięki temu rodzina ma szansę spokojnie zjeść posiłek, zająć się sobą, mieć przyjemny wieczór. Natomiast to dziecko jest zupełnie wyłączone z bycia razem. Mówimy o zaburzeniu więzi, o jej nieprawidłowym kształtowaniu. Ten wspólny stół jest dobrym przykładem, ale to się rozciąga na wszystkie elementy życia: nie ma interakcji dorosłych, dziadków, rodziców z tym dzieckiem. Dziecko jak to dziecko: jest kłopotliwe, marudzi, płacze, trzeba się nim zająć.

– Można zwariować.

– Ale dzięki temu jest jakaś interakcja, nawet coś, co wydaje się kłopotliwe, męczące, wpływa pozytywnie na budowanie relacji. Natomiast jeśli dziecko ma przed twarzą ekran, to tego nie ma.

Potem, kiedy dziecko trochę podrośnie, widać to w domach – każdy jest zajęty sobą. Dziecko siedzi w pokoju, oficjalnie się uczy, ma otwartego laptopa, rodzice niekoniecznie wiedzą, co tam robi. Część to jest pewnie jakiś materiał szkolny, część to są gry, filmiki, media społecznościowe. To wszystko jest na tyle ciekawe, angażujące, że młodzi przestają być zainteresowani tym, żeby pójść do rodziców i z nimi porozmawiać. Z kolei rodzice, którzy zmęczeni wracają z pracy, też wolą odpocząć, zająć się czymś, niż mieć na głowie dziecko. Widać to nawet w poradni. Dziecko z mamą czy tatą czekają na wizytę. Każdy na swoim fotelu, każdy z twarzą w telefonie. Osobne światy.

Nie ma niczego dziwnego w tym, że nastolatkowie najchętniej siedzą zamknięci w swoich pokojach, tłumaczy Jabłońska. Ale dobrze jest, kiedy rodzice wiedzą, co robią, co oglądają, w co grają.

– Wiele gier wideo jest wzmacnianych elementami hazardowymi. Najbardziej niebezpieczne są tzw. lootboksy, czyli skrzynki z nagrodami w grach. Kiedy gracz je znajduje i otwiera, dostaje dodatkowe bodźce wizualne, dźwiękowe. Podobnie jak w automatach do gier. Jak w kasynie. To, co jest w lootboksie, jest nieprzewidywalne, nie wiadomo, jaka to nagroda. Można je znaleźć, ale można też kupić – mówi Dorota Jabłońska. – Uwalnia się niezwykle wysoki poziom dopaminy, dużo wyższy niż w grach, choć i tu jej poziom jest bardzo wysoki. Młodzi ludzie chcą grać jak najczęściej, szukają nagród. Dokładnie na tej samej zasadzie działa mózg człowieka uzależnionego od substancji chemicznej, która powoduje wystrzał dopaminy. Ten młody mózg się od niej uzależnia.

– A nie można tego jakoś przekierować? Na realne życie?

– Bardzo trudno jest dostawać takie nagrody w normalnym życiu. A nawet jeśli, to zdarzają się one bardzo rzadko, trzeba się napracować. A tu – wystarczy trochę pograć, bo też te gry są skonstruowane tak, żeby zachęcać do grania więcej i więcej. To jest niebezpieczne. Dlatego tak bardzo trudno ich od tego odciągnąć i zaproponować im cokolwiek innego. Piłka, rower, spacer z psem, wyjście z rodziną, spotkanie z rówieśnikami? Nuda.

– A co, jeśli się ich spróbuje od tego odciąć?

– Pierwsze reakcje to zwykle złość i agresja. Rodzice zabierają młodym ludziom komputer, wyłączają internet, a oni zaczynają być agresywni. Kolejnym etapem jest apatia. Jeśli chodzi o uzależnienia chemiczne, można osobę odciąć od substancji. A młodego człowieka nie odetniemy od technologii, bo ona jest wszędzie i jest istotnym elementem świata. Potrzebna jest psychoterapia, powolne uczenie się funkcjonowania z ograniczoną ilością czasu spędzanego przed ekranem. Bez pomocy rodziców ten młody człowiek sobie nie poradzi. Szczególnie że dla niego to nie jest problem. Dorosły człowiek uzależniony od substancji ma szansę zobaczyć straty, które ponosi: podupada na zdrowiu, rozpadają mu się relacje, ma problemy w pracy, w końcu ją traci, traci pieniądze, wypada ze swojego świata społecznego. Młody człowiek nie ma szansy zobaczyć kosztów nadużywania ekranu czy uzależnienia. A i dla rodziców to jest wygodne. Dziecko się czymś zajmuje – fajnie. To widać wszędzie, w metrze, na przystanku autobusowym – dorośli, dzieci, wszyscy w ekranach.

– Coś to mówi o nas wszystkich?

– Bardzo wiele rzeczy. Na przykład to, że nie potrafimy dziś być sami ze sobą. Kiedy jedziemy metrem czy czekamy na kogoś w kawiarni, od razu sięgamy po telefon. Nie potrafimy się nudzić. A nuda wspiera kreatywność, to wtedy mamy nowe przemyślenia, pomysły. To jest szczególnie ważne rozwojowo dla dzieci i młodzieży.

U Kamila w domu zaczyna się mała rewolucja.

– Przeczytałem o tym całym Buddzie, kliknąłem tylko dlatego, że go kojarzyłem z opowieści młodego i młodej. Jak oni siedzą z twarzami w laptopach i telefonach i słuchają tych kolesi, to zawsze mi trochę żenometr skacze, że co to za dresiarze opowiadają jakieś głupoty moim dzieciom. No ale wtedy sobie myślę: mojego starego też wkurzało, że gram w „Mortal Kombat” i słucham bluzgających co drugie słowo raperów.

Ostatnio Kamil obejrzał film „Mafia hazardowa polskiego internetu” znanego youtubera Konopsky’ego.

– Niebywałe! – pisze wściekły. – Nie dość, że sukinsyny robią dzieciakom wodę z mózgu, to jeszcze naciągają ich na pieniądze. Bo młodzi non stop coś w tym internecie kupują. Wszystko to się wydaje takie niewinne: małe sumy, większość z tego do gier.

Teraz Kamil ma lekki zgryz. Przecież wszystkie dzieciaki to robią, taka jest moda.

– Mój stary był zawsze przeciwny wszystkiemu, co lubiłem – wzdycha. – Jak byłem wkręcony w metal, to mówił, że głupie. Jak w hip-hop – że dla meneli. Jak w gry – że ogłupiają. Obiecałem więc sobie, że nigdy nie będę taką mendą dla własnych dzieci. No, a teraz sam im ograniczam laptopy, smartfony, konsolę.

Minęło dopiero parę dni. Z niespełna 12-letnią Sonią idzie nieźle, ale ona i tak siedzi z nosem w tych modnych książkach young adult o przygodach miłosnych nastoletnich zaczarowanych elfów i tak dalej. Kamil tego też nie rozumie, ale się cieszy. Przynajmniej nikt nie będzie jej naciągał na pieniądze.

No więc Sonia leży na kanapie z twarzą przyklejoną do książki. Tymczasem trzynastolatek Adam robi awanti. Że jak on niby ma żyć z telefonem ograniczonym do dwóch godzin dziennie. Z laptopem między 20 a 22?

– Chcieliśmy być nowoczesnymi rodzicami, założyliśmy dla niego konto, na które co tydzień przelewamy kieszonkowe. On był zawsze dość rezolutny, nie wydawał na pierdoły, zdarzało mu się oszczędzać. A teraz dzień, dwa i nic nie ma. Okazało się, że wszystko idzie na mikrotransakcje w grach i w sieci.

„Nie rozumiesz mnie”, „nie rozumiesz mojego życia”, „niszczysz mi życie” – to aktualna litania Adama. Kamil chciałby mu powiedzieć: „Synku, nie możesz po prostu zabrać Adeli z równoległej klasy, co ją tak lubiłeś, do kina? Dam ci kasę na bilety. I na popcorn też”. Ale aktualnie Adam nie ma ochoty słuchać. No, chyba że mu oddadzą telefon, laptopa i odblokują kartę.

– Miałam ostatnio zastępstwo w szóstej klasie – opowiada Aneta, nauczycielka angielskiego z warszawskiej podstawówki. Ostatnia lekcja, za oknem szaro, dzieciaki zmęczone, więc mówię, że mogą się po prostu pouczyć na następny dzień. Ja się do tego dalej nie przyzwyczaiłam. Dzieciaki są zwykle głośne, kłócą się, śmieją, rechoczą. Standard. Ale coraz częściej bywa tak, że w klasie robi się cicho.

Aneta wyjmuje telefon i na chwilę się odłącza. Parę chwil później podnosi wzrok, a większa część klasy siedzi z telefonami w twarzach. Zero emocji, tylko takie dziwne, nerwowe skupienie. Jak w jakimś ponurym filmie SF albo w horrorze. Witajcie w zombielandzie, myśli, chowając telefon.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version