Strach, brak pieniędzy, złe nawyki, nadmiar cukru – co sprawia, że nasze uzębienie jest w tak tragicznym stanie? Bywa, że nawet 10-letnie dzieci nie mają ani jednego zdrowego zęba!

Usuwamy wszystko – usłyszał Paweł w gabinecie dentystycznym. Miał zaledwie 17 lat, ale jego zęby były w tak złym stanie, że lekarz nie widział szans na ich uratowanie.

Paweł dziś wie, że można to było rozwiązać inaczej, ale wtedy nie miał nawet szans zaprotestować. Mama ustaliła wszystko z lekarzem i jego zdanie nie miało znaczenia.

Problemy z zębami zaczął mieć już jako kilkuletnie dziecko. Rodzice nie zwracali na to uwagi – ojciec, uzależniony od alkoholu, był zajęty piciem. Matka chorowała na depresję. Sytuacja rodzinna zaczęła się zmieniać, dopiero gdy Paweł poszedł do gimnazjum. Ojciec zaczął trzeźwieć, matka – zdrowieć. Mieli ogromne długi i ich spłata była priorytetem, więc prywatne leczenie nie wchodziło w grę, ale wysłali syna do gabinetu na NFZ.

Dentysta zajrzał w usta Pawła i z rezygnacją pokręcił głową. Niewiele mógł zrobić, bo większości wymaganych zabiegów nie obejmowała refundacja. – A to, co mieściło się w pakiecie, zrobiono mi „na żywca”, bez znieczulenia. Nabawiłem się przez to panicznego lęku przed dentystami – mówi mężczyzna.

Jednak zabiegi wiele nie zmieniły, bo co z tego, że parę dziur zostało załatanych, skoro połowa zębów dalej była w rozkładzie? Kiedy Paweł poszedł do liceum, było już tak źle, że właściwie z nikim w szkole nie rozmawiał, bo wstyd było mu otwierać usta.

– Na szczęście to była taka katowicka szkoła dla freaków, więc nikt za bardzo nie zwracał na moje dziwne zachowanie uwagi. Gdybym był w „normalnym” liceum, pewnie bym tego nie przeżył, bo rówieśnicy totalnie zniszczyliby moją i tak już mocno nadwątloną psychikę – podkreśla.

Pod koniec szkoły rodzice Pawła w końcu odbili się na tyle, że zabrali go do prywatnego gabinetu. Nie miał najlepszej opinii, ale był względnie tani. To tam Paweł dowiedział się, że zostanie u niego przeprowadzona „sanacja jamy ustnej”, która sprowadzała się do usunięcia wszystkich zębów i zrobienia protezy. Przez pół roku musiał co trzy tygodnie stawiać się w gabinecie na usuwanie kolejnych partii.

Chociaż po założeniu protezy zaczął odzyskiwać pewność siebie, to jego uraz do stomatologii się pogłębił. Przez kolejne 12 lat nie zawitał u dentysty. Ze strachu, ale też z braku funduszy. Poszedł dopiero w zeszłym roku. W końcu trafił na empatycznego dentystę. Dowiedział się też, że ma źle dobraną protezę, a całkowita ekstrakcja prawdopodobnie nie była konieczna. Wzrusza ramionami, bo czasu nie cofnie. Mówi: – Najgorszy w tym wszystkim jest wstyd. Jestem z moją dziewczyną osiem lat, a nigdy nie myłem ani nie ściągałem przy niej protezy. Nie chcę, żeby kiedykolwiek zobaczyła tę bezzębną wersję mnie.

Chociaż zazwyczaj braki w uzębieniu kojarzymy z osobami w wieku emerytalnym, w Polsce to problem, który dotyczy też dużej grupy młodszych. Z raportu „Co gryzie silversów?” powstałego z inicjatywy dr Barbary Sobczak wynika, że 48 proc. osób w wieku od 18 do 65 lat nie ma wszystkich zębów. W przypadku aż 31 proc. z nich to braki powyżej pięciu zębów. Głównym powodem (58 proc. przypadków) jest próchnica. Wiek jest istotnym czynnikiem tylko w 17 proc. przypadków.

Z raportu dowiadujemy się, że takie braki, powodowane również agresywną chorobą przyzębia czy urazami mechanicznymi, znacząco obniżają samoocenę, rodzą obawy o atrakcyjność czy postrzeganie w pracy oraz powodują wycofywanie się z życia społecznego. – To nie są „tylko zęby”. Widzę, jak zmieniają się moi pacjenci po wstawieniu nowych zębów, jak odzyskują życie, chudną, zaczynają nowe hobby, chętniej wychodzą do ludzi – mówi implantolog dr Barbara Sobczak.

Nowe zęby to też ochrona przed poważnymi schorzeniami, do których prowadzi bezzębie. Pozwalają uniknąć m.in. efektu Godona, czyli nierównowagi w jamie ustnej spowodowanej utratą jednego zęba, co skutkuje wysuwaniem się przeciwstawnych zębów w stronę luki. Jama ustna jest też pierwszym odcinkiem układu pokarmowego, złe rozdrabnianie pokarmu na tym etapie zaburza trawienie na dalszych odcinkach, prowadzi do zmiany flory bakteryjnej i w konsekwencji do chorób żołądka i jelit.

W swoim gabinecie doktor spotyka pacjentów z uzębieniem „terminalnym”, takich, w przypadku których ekstrakcja i wstawienie nowych zębów jest jedyną możliwością. Większość z nich tłumaczy, że doprowadzili się do takiego stanu ze względu na strach przed wizytą u dentysty. Tymczasem, jak podkreśla dr Sobczak, dzięki cyfryzacji i postępowi medycyny nawet skomplikowane leczenie jest szybkie, dokładne i pozbawione bólu.

– Obawa przed leczeniem i brak dbałości o zęby to nie jest tylko polska cecha. Jedna z moich klinik mieści się w Dubaju, gdzie spotykam się często z o wiele mniejszą świadomością i gorszym stanem uzębienia – dodaje.

Dentystka zajmująca się leczeniem dzieci Małgorzata Olszewska masowych problemów Polaków z zębami upatruje w braku wiedzy. I złych nawykach higienicznych oraz żywieniowych, które są wpajane już od najmłodszych lat. Mówi, że jest zaskoczona, gdy na przegląd trafia do niej dziecko bez próchnicy.

Jej zaskoczenie jest uzasadnione, bo – jak pokazują szacunkowe dane WHO z 2022 r. – nawet do 90 proc. polskich dzieci i nastolatków (i jeszcze więcej dorosłych) ma ubytki. – Są oczywiście wyjątki. Powiększa się grono osób, które wiedzą, że próchnica może prowadzić do wielu poważnych chorób ogólnoustrojowych, a w ekstremalnych przypadkach nawet do sepsy i śmierci. One biorą się za zdrowie zębów swoich dzieci na poważnie. Ale to nadal mniejszość – mówi.

Wielu rodziców nie myje zębów mlecznych dzieci, bo uważa, że nie ma takiej potrzeby, skoro i tak wypadną. Niektórzy zostawiają też odpowiedzialność za higienę samym dzieciom. – Dziś miałam w gabinecie pięciolatka, któremu usunęłam 10 zębów. Rodzice stwierdzili, że pozostawili mu mycie zębów. Przecież on sznurówek sam nie zawiąże, to jak ma sam prawidłowo szczotkować? – denerwuje się lekarka.

Tymczasem próchnica z mleczaków może się przenosić na wyrzynające się zęby stałe. Bywa, że 10-letnie dzieci nie mają ani jednego zdrowego zęba.

Olszewska pracuje jako dentystka od 2009 r. i chociaż widzi drobne zmiany w świadomości, to uważa, że problem ze zdrowiem zębów jest coraz większy. Przyczyny upatruje w coraz większej ilości cukru w diecie. Zauważa, że jest on składnikiem większości kaszek, jogurtów czy soczków dla dzieci.

Z analizy opublikowanej w czasopiśmie naukowym „The BMJ” wynika, że między 1990 a 2018 r. spożycie słodzonych napojów przez dzieci wzrosło o 23 proc. Z kolei wśród Polaków ogólne spożycie cukru wzrosło z 40,5 kg rocznie w 2015 r. do 43,2 kg w 2023 r.

– Zdarza się, że przychodzi rodzic z dzieckiem z zaawansowaną próchnicą i mówi, że nie wie, co się dzieje, bo przecież myje mu zęby. Więc pytam: a co dziecko dostaje do picia w nocy? I okazuje się, że soczek lub mleko. Taki rodzic się dziwi, że wieczorem, po myciu, już tylko woda wchodzi w grę – mówi Olszewska.

Dentystka wie, że leczenie bywa poza możliwościami finansowymi niektórych rodziców, ale chociażby przegląd, profilaktykę czy częściowe leczenie u dzieci śmiało można zrobić na NFZ. A szybkie zlokalizowanie ubytków pozwala na znaczne obniżenie kosztów leczenia i sprawia, że jest ono mniej inwazyjne dla dziecka. Leczenie zębów na NFZ owiane jest jednak tak złą sławą, że mało komu w ogóle przychodzi do głowy, by z niego skorzystać.

Magda wyrywała na NFZ ósemkę i bardzo sobie tę usługę chwali – na kwalifikację czekała trzy tygodnie, na zabieg – kolejne trzy. Trafiła do nowoczesnej, prawie pustej kliniki z sympatycznym chirurgiem, który rozprawił się z wyrwaniem bez bólu, a ona dochodziła do siebie bez komplikacji.

Jednak leczenie, które przeprowadzono u niej kilka lat wcześniej, nie przebiegło już tak sprawnie. Czekała wtedy trzy miesiące, potem nie dostała znieczulenia, chociaż jest refundowane i o nie poprosiła. Dentysta stwierdził jednak, że to będzie „szybka robota”, więc nie ma sensu.

– Sprzęt wyglądał, jakby pamiętał Gierka. To mnie na trochę zraziło do publicznej opieki dentystycznej. Teraz widzę, że to po prostu loteria, można trafić tragicznie, ale można też tak, że wiele prywatnych placówek się nie umywa – podkreśla.

Dr n. med. Piotr Przybylski z kliniki Implant Medical w Gnieźnie pracuje również w ramach funduszu w Centrum Stomatologii na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu i widzi problem z nierównym dostępem do leczenia na NFZ. Jaskrawym przykładem jest leczenie kanałowe, które można wykonać bezpłatnie tylko na zębach od 1 do 3. Do tego liczba osób wykonujących usługi w ramach funduszu maleje. Z danych Najwyższej Izby Kontroli wynika, że z powodu nieprzystającej do rzeczywistości wyceny świadczeń stomatologicznych liczba gabinetów NFZ spadła w latach 2021-2023 o 13 proc.

Z drugiej strony lekarz wskazuje, że do wydłużenia czasu oczekiwania na zabieg dokładają się też sami pacjenci. – Czasem kilku zapisanych pacjentów na leczenie nie pojawia się na wizytach. Niestety, nie ma żadnych konsekwencji za nieodwołanie wizyty ani systemu, który pozwoliłby poinformować innych oczekujących, że zwolnił się termin – podkreśla dr Przybylski.

Uważa też, że wprowadzone w styczniu tego roku „600+ na dentystę” to hasło nieco na wyrost – na te 600 zł składają się trzy wizyty kontrolne, skaling i wykonanie zdjęcia pantomograficznego. Tylko to ostatnie jest nowością w ofercie usług refundowanych. Według Przybylskiego byłoby lepiej, gdyby ludzie rzeczywiście dostawali 600 zł, np. w postaci bonu, i mogli je wykorzystać, także prywatnie, na to, czego rzeczywiście w danym momencie potrzebują.

Przybylski mówi, że musiałyby minąć lata, żebyśmy doszli do poziomu edukacji i dostępności stomatologii takiej jak w krajach skandynawskich, ale małe kroki – jak wspomniane bony – pomogłyby ruszyć w tym kierunku. Teraz Polacy, w związku z tym, że nie dbają o profilaktykę, często trafiają na fotel dentystyczny już z dużymi zmianami. Wtedy leczenie może kosztować kilka tysięcy złotych i staje się przywilejem dla bogatych. Z badań, które Przybylski współprowadził z Implant Medical, wynika, że to właśnie kwestie finansowe powstrzymują aż 48 proc. Polaków przed udaniem się do dentysty.

Niektórzy decydują się na pożyczki, żeby sfinansować dentystę. Rozłożenie leczenia na raty jest dostępne w większości gabinetów. Albo – jak Jakub – na czas leczenia odkładają na potem opłacanie podatków, igrając z urzędem skarbowym. – Po trzydziestce uznałem, że albo się biorę za leczenie, albo zaraz będę chodził szczerbaty. Okazało się, że miałem do leczenia kilkanaście zębów, do tego wymagających prostowania. Mimo że byłem w stabilnej sytuacji finansowej i rozłożyłem wizyty na blisko dwa lata, to budżet mi się nie spinał – mówi.

W tamtym czasie prowadził swoją działalność gospodarczą i w czasie, gdy wizyt było sporo, nie opłacał VAT, PIT i ZUS. Dzięki temu miał za co przeżyć do końca miesiąca. Trzy razy z tego powodu na jego konto wszedł komornik i ściągnął należności. – Ja się z tym oczywiście liczyłem – zaznacza.

Dodaje, iż wie, że i tak jest szczęściarzem, bo chociaż musiał stawać na głowie, to udało mu się doprowadzić leczenie do końca. – Smuci mnie, że dla większości ludzi w Polsce to nieosiągalny scenariusz.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version