Po trzech latach z tą klasą czuję się, jakby mnie walec rozjechał – opowiada Paulina, nauczycielka klas I-III w szkole publicznej.

Czteroletni Szymon nie jest w przedszkolu lubiany. Wysoki jak na swój wiek i bardzo sprawny budzi postrach, bo często wpada w szał: krzyczy, przeraźliwie piszczy i tłucze, kogo popadnie.

Kilka dni temu znienacka oznajmił rodzicom, że z przedszkolem już skończył. Usiadł przy domowym stole, wyciągnął kredki i spędza na rysowaniu całe dnie. Oboje rodzice pracują, w popłochu więc szukają placówki, która by Szymona przyjęła. Jest jedna przeszkoda.

Szymon intelektualnie przewyższa rówieśników, z dorosłymi rozmawia niczym uniwersytecki profesor, ale słabo panuje nad emocjami. Najczęściej pęka w grupie rówieśników. Efekt? Każde przedszkole wolałoby pozbyć się Szymona równie mocno, jak on nie chciałby tam wracać.

Według danych MEiN aż co trzeci uczeń w polskiej szkole ma specjalne potrzeby. Z różnych powodów – niepełnosprawności, trudności w uczeniu się czy problemów z zachowaniem. Często są wykluczani z grupy. Ministerstwo oficjalnie promuje edukację włączającą, której zasadą jest dostęp do edukacji każdego dziecka jak najbliżej domu oraz w ramach naturalnych, zróżnicowanych grup rówieśniczych. Słowem – w szkole standardowej, a jak najrzadziej w szkołach specjalnych. „Włączenie to proces, który pomaga pokonywać bariery ograniczające obecność, uczestnictwo i osiągnięcia uczniów” – reklamuje MEiN na swojej stronie, powołując się na zalecenia UE w tej kwestii. „W edukacji włączającej każde dziecko jest ważne” – czytam dalej.

Gorzej z praktyką.

– Mam w trzeciej klasie chłopca z ADHD zagrożonego niedostosowaniem społecznym. Dziecko wulgarne, wagarujące, nie usiedzi w miejscu, agresywne. Odliczam dni do końca roku szkolnego, żeby go pożegnać – opowiada Paulina, nauczycielka klas I-III w wiejskiej szkole publicznej. Na 20 dzieci w klasie ma jeszcze pięcioro z problemami rozwojowymi, w tym troje z głębokim ryzykiem dysleksji, a więc ogromnymi problemami z nauką czytania, pisania i liczenia. – Jestem z nimi w pojedynkę. Na nauczyciela wspomagającego nie ma pieniędzy, bo dzieci mają tylko opinie, a nie twarde orzeczenia o niepełnosprawności. Po trzech latach z tą klasą czuję się, jakby mnie walec rozjechał.

Joanna, nauczycielka z 30-letnim stażem w szkole publicznej, wspomina klasę, po której musiała zrobić sobie przerwę. – Miałam ucznia z niedostosowaniem społecznym. Chodził po ławkach, bluzgał, rzucał przedmiotami. Trafił mnie w głowę butelką. Wielokrotnie wzywałam karetkę, w szkole bywała ciągle policja. Nic to nie dawało. Rodzice nie potrafili zadbać o terapię, a dyrektor szkoły nie reagował na moje prośby o wsparcie – opowiada.

Problemem Szymona jest spektrum autyzmu. Dzieci postrzegają go jako innego – nie bawi się w taki sam sposób, nie lubi się przytulać, drażni go byle dźwięk. Gdy im się nudzi, dokuczają Szymonowi tak długo, aż wpadnie w szał. Wtedy jest zabawa: piski, wrzaski, no i bójki. Winny jest zawsze Szymon.

Dlaczego uderzył Bartka, choć mama prosiła, aby go nie zaczepiał? – Ponieważ Bartek chodzi za mną i nie chce się odczepić – tłumaczy Szymon. Jest prowokowany non stop – co chwila któryś z kolegów zagląda mu w oczy, choć wiadomo, że Szymon się tego boi. Albo na siłę się do niego przytulają. Wiedzą, że Szymon tego nie wytrzyma i zrobi zadymę.

Trudno byłoby wyliczyć, ile metod terapii chłopiec już zaliczył. Jest terapia psychologiczna i sensoryczna, był trening słuchowy, ruch rozwijający, trening umiejętności społecznych, trening mózgu i kilka innych. Dzięki temu Szymon nauczył się m.in., że gdy wzbiera w nim złość, musi odciąć się od bodźca, np. hałasu. Wyuczony przez terapeutów i bardzo inteligentny Szymon w takich sytuacjach podchodził do przedszkolanki i mówił wprost: – Proszę pani, ja nie wytrzymam, chciałbym wyjść na korytarz.

Osiągnięcia terapeutów biorą jednak w łeb, bo przedszkolanka przebywa z grupą w pojedynkę i nie może zostawić wszystkich dzieci, aby wyjść z Szymonem na korytarz. Chłopiec zostaje więc w grupie i pęka. I tak w kółko. W końcu sam zdecydował za dorosłych – nie wróci do przedszkola, bo tak naprawdę wcale nie chce się bić.

– Dzisiaj w szkole trzeba być bardziej człowiekiem niż nauczycielem i wyzbyć się myślenia „muszę zrealizować program” – mówi Jacek Staniszewski, założyciel i dyrektor prywatnej szkoły w Warszawie DobraTU. Przyznaje jednak, że w szkole systemowej, zależnej od ministerialnych wymagań i niedofinansowanej, jest to niezwykle trudne. Klasy są przepełnione, a nauczycieli za mało.

Jego syn Janek porusza się na wózku lub o kulach, ma częściowo niesprawną rękę. Wybrali więc dla niego przedszkole integracyjne. – Integracja przejawiła się w taki sposób, że w przedstawieniu Janek zagrał drzewo. To znaczy siedział na wózku i trzymał w rękach doniczkę z kwiatkiem. Nie wypowiedział ani słowa, chociaż jego niepełnosprawność nie obejmuje intelektu ani mowy – opowiada Staniszewski. Wtedy Beata, żona Jacka postanowiła, że zorganizuje szkołę, w której dzieci z niepełnosprawnościami albo dysfunkcjami nie będą siedziały w szufladce „specjalne”.

Kryterium przyjęcia do DobrejTU: dziecko nie pasuje do szkoły tradycyjnej. Uczą się tam dzieci w spektrum autyzmu, na wózkach, z ADHD, z fobią szkolną, depresją, dyskalkulią i dysleksją, dzieci w trakcie tranzycji, homoseksualne.

– Za każdym z naszych uczniów kryje się historia odrzucenia: były wyzywane, niezapraszane do grupy albo „tylko” ignorowane – mówi Staniszewski.

Na przykład 17-letni dziś Ferdynand przyszedł z publicznego liceum. Był w trakcie tranzycji. – Ubierałem się po męsku, przedstawiałem w taki sposób, aby było wiadomo, że czuję się chłopcem. Ale w papierach byłem dziewczyną, więc nauczyciele i uczniowie mówili do mnie żeńskim imieniem. Potrzebowałem podstawowego ludzkiego respektu, o dużo w sumie nie prosiłem – opowiada Ferdynand. Wtedy zamknął się w sobie, przestał nawet wychodzić z domu. – Dopiero w nowej szkole pozbyłem się syndromu ofiary – mówi. Dziś jest po tranzycji i z mniejszymi lękami.

– Uczymy się razem z dziećmi zwracać uwagę na ich cechy osobowości, a nie na to, co sprawia, że niektórzy różnią się od większości – mówi Staniszewski.

Na dziesięcioletniego Karola koledzy pluli, rzucali w niego kulkami z papieru, wołali za nim: „gej”. Bo nie śmiał się z ich dowcipów i był nieśmiały. I ponieważ wiedzieli, że jest w spektrum autyzmu. Nawet gdy w dzień swoich urodzin częstował klasę słodyczami, złośliwie zerwali mu papierową czapeczkę z głowy. Karol uczył się dobrze, zachowywał spokojnie, ale w czwartej klasie stał się szkolnym popychadłem.

– Na zebraniu poprosiłam innych rodziców: porozmawiajcie z dziećmi, niech go zostawią w spokoju. Nie zareagowali – opowiada Paulina, mama Karola.

Wychowawczyni obiecała przepracować sprawę na lekcji wychowawczej. – Powiedziała do dzieci: „Mamy w klasie prześladowców. Karolek stał się koziołkiem ofiarnym”. Napiętnowała więc ofiarę, nie sprawców! – oburza się Paulina. Od dyrektorki usłyszała: „Nie wyrzucę przecież tych dzieci”.

Łukasz, ojciec Karola: – Na spotkaniu z rodzicami prześladowców syna i dyrektorką szkoły mieliśmy szukać wyjścia. Rodzice powtarzali jednak: nasze dzieci nie donoszą, Karol wyłamuje się z grupy. Wtedy zrozumiałem, że musimy zmienić szkołę.

Pierwsza placówka – szkoła społeczna znana z radzenia sobie z wszelkimi „trudnymi” przypadkami. – Dyrektorka mówi: „Szczerze panu powiem, że my Karola przyjmiemy, ale on tu będzie tak samo prześladowany przez dzieci”.

– Polska szkoła uczy tolerancji, ale często tylko pozornie – uważa prof. Anna Landau, socjolożka i historyczka, która od lat bada treść elementarzy. – Nie tylko mają uczyć czytać i pisać, ale również ukazywać dzieciom świat i utrwalać pożądane wzorce – podkreśla. Jej zdaniem wiele podręczników dla najmłodszych co innego deklaruje, a co innego wpaja. Jako przykład podaje czytankę. – W klasie jest dziewczynka na wózku inwalidzkim. Autor dopisał jej dodatkowe talenty. Jest wyjątkowa, ponieważ zdobyła nagrodę w konkursie tanecznym, mimo że jest inwalidką – opowiada prof. Landau. – Z tego wniosek, że gdyby ta dziewczynka była tylko zwykłą uczennicą, tyle że na wózku, mniej by sobie zasługiwała na równe traktowanie – mówi.

W innym podręczniku romską dziewczynkę prześladują dzieci z jej klasy. Mówią: „Cyganie to brudasy i złodzieje”. Jedna z dziewcząt staje w jej obronie. Mówi, że Romowie tak pięknie grają i śpiewają. – I tak śpiewem romskie dziecko kupuje akceptację całej klasy. Gdyby dziewczynka nie potrafiła tańczyć i śpiewać, nie zasługiwałaby na równe traktowanie? – pyta prof. Landau.

Jej zdaniem temat równego traktowania i akceptacji dla inności w podręcznikach dla najmłodszych jest zazwyczaj wprowadzony tylko dla zasady. Zdarza się nawet, że dzieci z innych kultur są prezentowane w stereotypowych obrazkach, rodem z głębokiej, kolonialnej przeszłości: te z Afryki mieszkają w chatkach ze słomy, a te z Grenlandii w igloo.

Problem równości w polskiej szkole opiera się więc nie tyle na przestrzeganiu wypracowanych zasad, ile na przypadku oraz indywidualnym podejściu nauczyciela. Tylko jeśli będzie miał siłę i ochotę, zapewni dzieciom równy start. Na przykład Jolanta Okuniewska, nauczycielka 1-3 w Olsztynie, ma w klasie dziewczynkę po ciężkim wypadku samochodowym oraz chłopca w spektrum autyzmu. Każde wymaga indywidualnego podejścia, wręcz specjalistycznego. Każde „opóźnia” standardową pracę klasy.

– Od pierwszych lekcji pracuję z całą grupą nad tolerancją. Czytamy książeczki, które pokazują, że dzieci mogą się od siebie różnić, a jednak mieć ze sobą dużo wspólnego – mówi nauczycielka.

To działa, dzisiaj cała klasa 9-latków opiekuje się dwojgiem swoich kolegów, wymagających wsparcia. Nauczycielka zorganizowała np. wywiad z chłopcem w spektrum. Dzieci mogły go zapytać o wszystko, co jest związane z jego funkcjonowaniem. – Był bardzo zadowolony z poświęconej mu uwagi. Zwierzył nam się, że odczuwa fizyczny ból, kiedy dzieci piszą ołówkami w zeszytach. Dla niego to hałas. Dzieci pytały, co lubi jeść, bo zauważyły, że ma wybiórczy apetyt. To ich bardzo do siebie zbliżyło – mówi nauczycielka.

W sytuacjach kryzysowych, kiedy uczniowi w spektrum puszczały jednak emocje, siadała z klasą i rozmawiała o sytuacji. – Tłumaczyłam, że koledze jest ciężko i dlaczego. Mówiłam, że się o niego martwię, ale że widzę też, jak to im przeszkadza. Rozumiały coraz więcej – opowiada.

Teraz, gdy chłopiec przeżywa kryzys, koledzy biorą go za rękę i prowadzą do cichego kącika, w którym może odizolować się od hałasu. – Potrafią już nawet wyprzedzić te kryzysy – opowiada nauczycielka. – Na jednej z wycieczek animator z zewnątrz zaproponował dzieciom rozwiązywanie krzyżówki. Wszyscy się skupili na pracy, ale uczeń w spektrum popełnił jakiś błąd, a to go bardzo denerwuje. Zaczął mazać po kartce, a w takich sytuacjach zawsze wybucha ze zdenerwowania. Zanim zareagowałam, podszedł do niego innych chłopiec i zamienił kartki. Podał mu czystą, sam wziął porysowaną. To są 9-letnie dzieci. Jestem zdumiona, jak potrafią brać za siebie nawzajem odpowiedzialność – mówi nauczycielka.

Znany edukacyjny guru Ken Robinson napisał: „Rozwiązaniem nie jest standaryzacja edukacji, lecz jej personalizacja i dopasowanie do potrzeb każdego dziecka i każdej społeczności. Nie ma innej drogi. I nigdy nie było”.

Okuniewska może sobie poradzić z dwójką dzieci wymagających szczególnej uwagi również dlatego, że szkoła zatrudnia zaangażowaną pedagożkę i postarała się o nauczyciela wspierającego dla jednego dziecka, a drugie otrzymało z miasta dofinansowanie do tzw. asystenta.

Większość nauczycieli w publicznych podstawówkach nie może jednak na to liczyć. – Czuję, jakbym pracowała w szkole specjalnej – przyznaje Paulina. To trudne, tym bardziej że w Polsce osobno kształci się nauczycieli I-III, osobno tych dla dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. – Coraz więcej dzieci ma trudności rozwojowe, czasem nawet i połowa klasy wymaga zindywidualizowanego podejścia – mówi nauczycielka.

W Szwecji w zwykłej klasie I-III standardowo pracuje nauczyciel prowadzący lekcje i wspomagający. Ale jeśli jest potrzeba, nauczycieli może być więcej.

W Polsce po ostatnich reformach zagęszczamy klasy i brakuje pieniędzy na asystentów, choć taka możliwość jest wpisana do ustawy. Ale to tylko możliwość, nie obowiązek.

– Nie będzie prawdziwej edukacji włączającej bez dodatkowych nauczycieli w jednej klasie – mówią mi nauczycielki.

Sęk w tym, że choć resort oficjalnie wspiera edukację włączającą, pozwala np., by krakowska kuratorka oświaty Barbara Nowak publikowała takie wypowiedzi jak ta: „Równe traktowanie wszystkich to lewacka utopia. Tylko część dzieci ze specjalnymi potrzebami radzi sobie w szkole masowej. Forsowanie inkluzji przez Europejską Agencję ds. Specjalnych Potrzeb i Edukacji Włączającej szkodzi wszystkim dzieciom!”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version