Nie ma zdrady, więc nie ma problemu? Ale zdradziecki i podstępny jest także brak zaangażowania. Są mężczyźni, którzy do każdego związku wchodzą na 50 proc., nigdy na sto. Brakuje im dojrzałości, mają lękowy styl przywiązania, a może złe doświadczenia? Tyle że ten, kto nie odsłoni emocjonalnego miękkiego podbrzusza, raczej nie zazna miłości, a bólu dozna i tak. A do tego jeszcze zrani drugą stronę.

Narzeczony Jagody (33 l.) uważał, że mieszkanie osobno, będąc w związku, jest „zdrowe” i potrzebne obu stronom. – Mimo że nasz związek trwał cztery i pół roku, nie mieszkaliśmy razem ani jednego dnia. Tak wydarzyło się tylko podczas kilku wyjazdów, w tym wspólnie spędzonych świąt u moich rodziców. Upokarzało mnie pytanie, kiedy wreszcie zamieszkamy we dwoje. I kiedy Wojtek nie miał racjonalnego argumentu, przekonywał, że tak jest „zdrowo”. Każdy może czuć się wolny, a miłość nie popsuje się od bzdur typu uszkodzona zmywarka. Tyle że jak mi się ta zmywarka w końcu popsuła, to byłam z nią jak zawsze sama. I to miły sąsiad, ojciec trójki dzieci, pomagał mi ratować kuchnię przed zalaniem. Byłam wkurzona, że Wojtek mnie z tym zostawił. Twierdził, że potrzebuje znacznie więcej wolności w związku niż inni, ale ja przestałam mu w pewnym momencie ufać. Źle się czułam z tym, że od kilku lat przychodzi do mnie tylko na oglądanie filmów na rzutniku, na kolacje i na seks – opowiada, wzburzona.

Po czterech latach zakomunikowała Wojtkowi, że czuje się bardzo samotna, nie mieszkając z ukochanym mężczyzną. I że ma tego dosyć. Przecież niedawno wręczył jej pierścionek zaręczynowy! – Chyba po to, abym dała mu spokój i nie dopytywała wciąż, czy mnie kocha”– mówi dziś Jagoda.

Wszelkie rozmowy o ślubie zbywał żartem albo obiecywał, że pogadają o tym później. To później nigdy nie nadchodziło… Wreszcie Jagoda zapytała wprost, kiedy on zamierza się wprowadzić lub czy wynajmą coś razem. Rzucił coś, co ją załamało i zirytowało jednocześnie: „no, zobaczymy”.

– Moja mama powtarzała, że Wojtek marnuje mój czas, że jest niedojrzały, niegotowy. Przyznałam jej wreszcie rację. Dałam mu ultimatum: miał trzy miesiące na podjęcie dorosłych decyzji, co z nami dalej. W tym wspólne zamieszkanie. Po trzech miesiącach był wkurzony, że wracam do tematu. Oddałam pierścionek. Rozstaliśmy się, dla mnie to oznaczało koniec. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, wziął swoje rzeczy i wyszedł. Do tej pory jestem w szoku, jak można tak przekreślić prawie pięć lat związku – smuci się Jagoda.

Jest pewna grupa osób, która owszem, wchodzą w związki, ale nigdy na 100 proc. Dryfują, nie zanurzając się głębiej ani w emocje, ani w decyzje, ani w wyznania. Nie chcą czy nie potrafią się zaangażować w relację miłosną?

Wielu pacjentów, którzy trafiają do gabinetów terapeutów, ma trudności relacyjne. Potwierdzają to m.in. psycholodzy Zuzanna Butryn, Michał Sawicki i inni. Wśród tych trudności często na prowadzenie wysuwa się lęk przed bliskością i nieumiejętność zaangażowania się na sto procent. Tak bowiem można zdefiniować zjawisko „dryfowania” w związkach.

– Najpierw zadajmy sobie pytanie, dlaczego niektórzy ludzie unikają wchodzenia w relacje, a jeśli już, to z jakiego powodu nie robią tego na 100 proc.? Czy to rzeczywiście to problem bardziej mężczyzn, czy kobiet? Trudno powiedzieć – mówi dr Rafał Albiński, psychoterapeuta z Kliniki Terapii Poznawczo-Behewioralnej Uniwersytetu SWPS. – A przecież jeśli myślę o byciu w relacji, szczególnie tej udanej, to jednak wymaga otwarcia się na drugą stronę. Używając symboliki samochodowej: jeśli tego zabraknie, dojedziemy tylko kawałek. Potem paliwo się skończy… Auto się zatrzyma, nie ruszymy nigdzie dalej. Mówiąc o otwarciu, mam na myśli otwarcie się na drugą osobę, na jej doświadczenia, emocje, potrzeby, które jednocześnie są otwarciem na ból, ryzyko i trudne emocje – podkreśla psychoterapeuta.

Tymczasem wielu mężczyzn nosi w sobie sporo lęku, niepewności, niskiego poczucia własnej wartości. I poczucia bycia nieadekwatnym.

– Nie ma szans na zbudowanie silnej relacji bez pokazywania swoich słabszych punktów, tzw. miękkiego podbrzusza. Ryzyko istnieje zawsze. Chodzi także o nasze niełatwe doświadczenia z przeszłości, które mogą być potem przez drugą stronę wykorzystane, na przykład w kłótni – opowiada psychoterapeuta. – Stąd w wielu osobach może występować silna obawa: ja się otworzę, zaryzykuję, a potem będę cierpieć, żałować. I nie dość, że stracę związek, to może jeszcze inne ważne elementy?! Pokutuje bowiem pogląd, że jak rodzina się rozpada, np. przy rozwodzie, zwykle mężczyzna traci więcej albo wszystko. Codzienność z dzieckiem, z żoną, dom itd. Oczywiście, tak niekoniecznie musi być, ale w sferze internetowych komentarzy czy przekonań społecznych to popularna teza.

Jakie są przyczyny zjawiska, w którym człowiek nie potrafi zaangażować się emocjonalnie w związek? Niezależne od płci, tożsamości, wieku itd. – Myślę o osobach autystycznych, które nie mają pewnych umiejętności, w tym „co to znaczy budować relację”. Poza tym o osobach, które nie miały wzorców relacji w domach rodzinnych. Wiadomo, że bardzo istotne jest to, gdzie i z kim się wychowujemy, co widzimy. Jeśli mamy niestabilny dom, w którym są ciągłe kłótnie, rozstania czy dramaty, trudniej będzie w przyszłości stworzyć bezpieczny związek, bez lęku – zauważa dr Albiński.

I tłumaczy: – Czyli po pierwsze: „Nie umiem, bo nie mam wzorców”, a po drugie: „Na samą myśl o tym, żebym mógł się nauczyć, już się boję”. „Przecież widziałem, co się działo w domu, jakie były problemy u rodziców, dramaty i przepychanki”… W wielu osobach istnieje z pewnością głęboka potrzeba bliskiej relacji, ale jednocześnie brak ku temu umiejętności, odwagi.

– Ja to przyciągam takich do siebie – wzrusza ramionami Małgorzata (40 l.), matka 12-letniego syna. Takich, czyli? – Niby ze mną ktoś jest, a go nie ma…

Wychowuje dziecko samotnie, bo były partner uznał, że nie jest gotowy na rodzinę. – Szkoda, że doszedł do tego wniosku, gdy nasze dziecko już było na świecie, a kredyt na mieszkanie został wzięty na 20 lat. Na szczęście płaci porządne alimenty na syna, zabiera go do siebie na weekendy. Ale bardziej mam wrażenie, że jest kolegą niż tatą. Może faktycznie nie dorósł ani do posiadania rodziny, ani nawet do związku? Byliśmy razem sześć lat, nigdy nie miałam poczucia, że on jest w pełni zaangażowany w relację. Zawsze był jakby obok – wspomina.

Małgorzata nie lubi faktu, że wciąż jest singielką (nie cierpi określenia „samotna matka”). Zawzięcie randkuje, ale często panowie przestają się odzywać; raz nawet została po pierwszej randce „zghostowana”. Mężczyzna zniknął i zablokował ją na mediach społecznościowych. Po byłym partnerze pojawiło się dwóch innych, z którymi weszła w relacje.

Z Maćkiem widywała się dwa lata. Przemieszkiwał u nich, a jej syn go uwielbiał, co było chyba najważniejsze. Nigdy jednak nie spędzili razem żadnych świąt, bo Maciek wolał być wtedy z siostrą i rodzicami. Nie przedstawił Małgorzaty ani rodzicom, ani znajomym: poznała tylko w przelocie jego siostrę i najbliższego przyjaciela. Przez dwa lata!

Potem był Jakub, spotykali się prawie rok. Pomagał jej w przeprowadzce, co sobotę przyrządzał burgery, też bardzo polubili się z jej synem. Co z tego, gdy uparcie nazywał ją „koleżanką”? W publicznych miejscach nie okazywał czułości: ani razu nie szli za rękę, nie pocałowali się. To ją smuciło i obniżało poczucie wartości.

Małgorzata chodzi na randki; ma wielkie obawy, że kolejny wybranek okaże się podobny. Nie wie, co z nią nie tak, skoro przyciąga takich, którzy uciekają.

– Oczywiście, to szersze zjawisko, nie dotyczy tylko mężczyzn. Wynika także z tego, że dostęp do osób, z którymi można tworzyć związki, jest znacznie większy niż kiedyś. Czy to dobrze, czy źle? Trudno powiedzieć – komentuje seksuolog i edukator seksualny Michał Tęcza z Fundacji „Projekt: Polska”. Wie, że jest mnóstwo osób, którym odpowiadają „związki z ograniczonym zaangażowaniem”. Społeczeństwo otwiera się na inne modele relacji.

– I jeśli tylko ludzie się na to zgadzają, i wiedzą, w co wchodzą, to w porządku. Wiele osób jednak poszukuje drugiej połówki na zawsze i na 100% – przyznaje seksuolog. – Tym osobom nie jest łatwo, podobnie jak niełatwo zaangażować się na 100%. Ludzie już wiedzą, że aplikacja randkowa zaproponuje im kolejne dziesiątki nowych twarzy, tuż po jej odpaleniu. Niektórzy idąc więc na randkę, która nawet byłaby satysfakcjonująca, ale wciąż myślą sobie: „A może inna osoba, z którą jeszcze rozmawiam, jest lepsza? Może jest mądrzejsza, ładniejsza, może rozmowa będzie ciekawsza? Spróbuję!”. I rzeczywiście próbują w nieskończoność.

Michał Tęcza podkreśla, że poszukiwanie partnerki czy partnera, z „planem B” z tyłu głowy, też przecież nie jest łatwe.

Uważa, że należałoby się zastanowić, co oznacza relacja „na 50 proc.”. Może dla kogoś jest to właśnie maksimum, zupełnie wystarczające? – Nie możemy projektować w związku swoich oczekiwań na drugą stronę. Jedna osoba nie zaspokoi każdej mojej potrzeby; niektórzy już mają tego świadomość. Związki nie są po to, by uzupełniać moje czy twoje braki– dodaje Tęcza.

Mateusz (31 l.) mówi, że nie potrzebuje związku, ale ciepła i bliskości tak. Seksu, przytulania, wspólnych śniadań. Nie kryje, że sama myśl o wejściu w relację budzi u niego fatalne wspomnienia.

– Miałem jeden prawdziwy związek w życiu. Potem już robiłem wszystko, aby nie było zbyt poważnie. Ten związek trwał pięć lat, od liceum, przez całe studia. Moja dziewczyna od początku mną sterowała, a ja się, głupi, godziłem. Byłem zakochany, potem uważałem, że tak powinna wyglądać relacja. Nie mam żadnych wzorców związkowych, wychował mnie ojciec, wiecznie nieobecny. Matka mieszka za granicą od wielu lat. Moja dziewczyna okazała się być zaborcza, ciągle chciała znajdować się przy mnie. Najpierw mnie to zachwyciło, tyle lat żyłem w samotności. Ale stopniowo ograniczyła mi kontakty z wszystkimi: kolegami, przyjacielem, nawet ojcem i ukochaną babcią. Uważała, że oni mnie jej zabierają – relacjonuje.

Obawiał się jej złości, ostrych reakcji. Jak wpadała w ataki szału, była przerażająca. Nieraz uderzyła go w twarz, nawet opluła. Mateusz wie, że doświadczał przemocy. Wtedy wstydził się o tym powiedzieć komukolwiek. Na studiach poznał dużo par i zrozumiał, że fajne związki tak nie wyglądają. Kiedy w końcu zdobył się na odwagę i powiedział dziewczynie, że odchodzi, znowu miała atak agresji. Wyzywała go, próbowała uderzyć (już nie pozwolił). Potem przecięła opony w aucie, które dostał od ojca; groziła, że otruje jego albo siebie. Przez wiele miesięcy uciekał przed byłą: spod domu, sklepu.

– Wiem, że jest wiele cudownych kobiet, ale na myśl o kolejnym związku mam ochotę uciec – mówi. Ostatnio poznał w pracy wspaniałą osobę, pięć lat starszą. Jest pewna siebie, zdecydowana, ironiczna; takie go pociągają (tych cech mu brakuje, przyznaje). Spotykają się prawie codziennie. Mateusz jest bardzo ostrożny, czasem bez powodu odwołuje randki albo blokuje się w rozmowie. Milknie na długo. Zauważył, że ona już ma do niego o to pretensje. Nie chce jej stracić, ale nie umie wejść w rodzącą się relację na 100 proc.

Dr Rafał Albiński opisuje pewien schemat. Osoba, która odsuwa się od nas w związku, emocjonalnie dryfuje. Często także przy kolejnej relacji oddala się, wpadając w błędne koło.

– „m bardziej unikam, tym bardziej się boję tego, czego unikam. Bo unikając, sam sobie podświadomie wyjaśniam, że to jest dla mnie groźne”. Ten mechanizm dotyczy wszelkich lękowych kwestii, nie tylko w związkach – objaśnia dr Rafał Albiński. – Umysł boi się coraz bardziej, co nasila lęk do maksymalnych poziomów. Im dłużej unikam, tym bardziej się boję tego, czego unikam. Tak właśnie działa mechanizm wzmacniania lęku.

Psycholog podaje przykład: „boję się psów, więc kiedy widzę z daleka jakiegoś czworonoga, omijam go szerokim łukiem. Tłumaczę sobie, że przecież muszę się ratować, bo to pewnie groźny pies. I w ogóle psy są niebezpieczne, lepiej ich unikać”.

– Poglądy lękowe wzmacniamy swoim zachowaniem. Idea leczenia, czyli terapii dla lękowej osoby, polega na tym, że błędne koło się przerwa. Czyli sprawdzamy, co się stanie, jak ta osoba się otworzy – podpowiada. Część osób zawsze będzie chciała pozostać nieco z boku. Inni może się przełamią, zaryzykują, bo na przykład ktoś się wreszcie zakochał na zabój. I już nie ma szans na dystans.

– Warto sobie zadać pytanie: a jeśli nigdy się nie otworzę przed drugą osobą w związku, to jakie będzie moje życie? Czy ja tak chcę naprawdę żyć? – radzi dr Albiński.

A Michał Tęcza dodaje, jeśli ktoś szuka partnera zaangażowanego na 100%, to warto, aby zdefiniował głośno swoje potrzeby i oczekiwania. I to już na wczesnych etapach znajomości czy relacji. – Warto też przeanalizować swoje podejście do randkowania. I być może dawać szansę tym relacjom, które dobrze rokują, zamiast sprawdzać kolejne – podsumowuje seksuolog.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version