Jakub Szczepański, Interia: Dlaczego zdecydował się pan wystartować? To nie jest pański debiut, a dotychczas się nie udawało.

Marek Jakubiak, przewodniczący koła Wolni Republikanie: – To, co robię, traktuję zawsze bardzo poważnie. Zawodowo również. Skoro jestem politykiem, a wielotysięczne grono moich sympatyków poprosiło mnie, żebym ich reprezentował, jaki mam wybór? Zwyczajnie wykonuję swoją pracę i tyle. Start w wyborach traktuję też jako egzamin polityczny. Chciałbym sam siebie zweryfikować, nie boję się oceny wyborców i szczerze liczę na ich głosy.  

Nie chciałbym być niegrzeczny, ale w sondażach przeciwnicy pana deklasują.

– Tak, bo ludzie głosują jednak na partie, a nie osoby. Ale staram się, bo demokracja bezpośrednia jest dla mnie celem samym w sobie. Namawiam do głosowania na konkretnych kandydatów, a nie partie polityczne. Oczywiście w grę wchodzi również polaryzacja sceny politycznej, której ofiarą padają tacy ludzie jak ja, ale i na końcu obywatele.

To po co panu to wszystko?

– Z rozrzewnieniem oglądałem ostatnio sondaż z wyborów prezydenckich w 2015 r., kiedy Andrzej Duda wygrał po raz pierwszy. I proszę sobie wyobrazić, że jeszcze na dwa miesiące przed wyborami Paweł Kukiz w ogóle nie był brany pod uwagę w sondażach. A zdobył przecież ponad 20 proc. głosów! Dlatego myślę, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Różnie może być.

Wierzy pan, że się uda?

– Istnieją tzw. okienka polityczne, w których ludzie różnie wybierają. Takie okienko może się pojawić. Trzeba tylko skorzystać z szansy. Nie boję się weryfikacji, warto się sprawdzić. Niezależnie od wyniku.

Nie szkoda panu pieniędzy na kampanię? Jak pan planuje to rozegrać?

– Kasę muszą wydawać ci, którzy są nierozpoznawalni. Gdybym angażował swoje pieniądze w pierwszych czterech latach działalności politycznej, być może miałbym lepszy wynik. Jednak prowadzę kampanię prezydencką tak naprawdę od ośmiu lat. Przez ostatnie cztery lata mam cykliczny kontakt ze swoimi wyborcami. Spotykam się z dziesiątkami tysięcy ludzi. Nie sądzę, aby te spotkania poszły w niepamięć. Nie czuję się lekceważony przez ludzi i liczę na ich głosy.

Co jeszcze przemawia za pańską kandydaturą?

– Nie mam 40 lat, mam za sobą bardzo bogate życie. Setki tysięcy ludzi mnie zna, więc kampania wyborcza to moje życie. Dlatego nie będę robił jakiegoś cyrku, przesadnie inwestował w zewnętrzne billboardy czy inne takie środki przekazu. Jestem w mediach, tylko moje zasięgi na Facebooku dochodzą do 19 mln miesięcznie. No i jestem spokojny. Jak trzeba będzie, pieniądze mam. Tylko wszystko musi się odbyć zgodnie z prawem. Kampania może odbywać się za środki tylko i wyłącznie wpłacone na fundusz wyborczy, a więc z darowizn. A to też jest obwarowane różnymi przepisami.

Pańscy oponenci jeżdżą po całej Polsce, pan bazuje na sympatykach z sieci i kontaktach. To nie za mało, jeśli mielibyśmy porównywać z innymi kandydatami?

– Rzecz w tym, że mój komitet wyborczy nie będzie duży. Jak pan wie, umiem liczyć. Gdybym łamał Kodeks wyborczy tak samo, jak robią to obecnie obie duże partie, gazetą by mnie zatłukli! Mam na myśli Państwową Komisję Wyborczą. Niemniej, muszę przestrzegać prawa, więc 25 stycznia zainaugurujemy mój start w Warszawie, w kinie Palladium. Wtedy oficjalnie ruszy kampania.

Do tej pory się pan z nikim nie spotykał? Przecież jest pan posłem.

– Spotykam się z ludźmi z całej Polski, ale nie wolno mylić mojej działalności poselskiej z kampanijną. Byłem już w kilkunastu miastach. Serdecznie dziękuję wszystkim za frekwencję, były pełne sale. Natomiast to coś diametralnie innego od tego, co widzimy u konkurencji.

Spotkania trwają po trzy godziny, trudno nam się rozstać, bo długo rozmawiamy. Ale po 25 stycznia ruszę w Polskę, mam zamiar być dwa razy w tygodniu w różnych miejscowościach, szczególnie w powiatach. Dopiero rozpoczynam kampanię, więc ciężko o niej mówić.

Którego z prawicowych kandydatów obawia się pan najbardziej? Karola Nawrockiego, Sławomira Mentzena?

– Prawicę odbieram jak jedną rodzinę. Pierwsza tura to trochę siłowanie się, przedstawienie kandydatów, budowanie siebie. Proszę zwrócić uwagę, że w odróżnieniu od prekampanii PO, myśmy się nie okładali po głowach jak Radosław Sikorski i Rafał Trzaskowski. Wiemy, ile nas łączy. Często słyszę z ust moich kontrkandydatów, na prawej stronie, cytaty wyrwane z moich wypowiedzi. Tyle że mnie to cieszy, a nie oburza.

I w drugiej turze dogadacie się, zagłosujecie na tę samą osobę i grzecznie przekażecie sobie poparcie?

– Mam wątpliwości, czy trzeba się w ogóle umawiać, bo to wszyscy powinniśmy wiedzieć. W drugiej turze głosujemy na przedstawiciela prawej strony. Bez względu na to, który z nas się dostanie.

Zupełnie jakbym słyszał Pawła Kukiza. Tylko Jarosław Kaczyński nie pała entuzjazmem co do tego pomysłu. Jak sądzę, zupełnie nie myśli o tym, że kandydat popierany przez PiS może odpaść przed drugą turą.

– Jarosław Kaczyński nie przyjmuje do wiadomości innego scenariusza poza swoim. Natomiast, jeśli dojdzie do drugiej tury i nie będzie w niej Nawrockiego, będzie musiał się nad tym pochylić. Po prawej stronie mam dwóch młodych ludzi, ja jestem dojrzałym człowiekiem. I już ten fakt skłania do podjęcia decyzji. Albo ludzie zadecydują, że prezydentem ma być młody człowiek, albo dojrzały, doświadczony, poważny gość.

Młodsi koledzy na prawicy są niepoważni?

– A skąd! Nie odbieram powagi pozostałym kandydatom. Przykładowo: w kolejnym rządzie widziałbym Sławomira Mentzena jako ministra finansów. Bo naprawiać polską demokrację będzie można wyłącznie poprzez gruntowne reformy, czyli rewolucję podatkową i nową konstytucję.

Druga tura wyborów prezydenckich co rusz wraca w tej rozmowie. Rozumiem, że jeden kandydat będzie reprezentował prawicę. Drugim będzie Rafał Trzaskowski?

– Raczej tak. Będą pompować Trzaskowskiego. Mogę obiecać, że zrobię wszystko, żeby nie wygrał.

Czyli windowanie Rafała Trzaskowskiego przez PO pozwoli mu wejść do drugiej tury? Dlaczego pan tak uważa?

– Zakładam, nie uważam. Bo mamy wiele znaków zapytania. Do końca nie wiadomo czy kandydat PO dotrwa chociażby do pierwszej tury. Być może, w okresie rejestrowania komitetów, partia Donalda Tuska zarejestruje jakiś zapasowy. I w ostatniej chwili wypchnie innego kandydata, zmieni poparcie.

Tylko po co? Rafał Trzaskowski czeka na te wybory od porażki z Andrzejem Dudą w 2020 r.

– Nie wiem czy Trzaskowski czeka, czy mu każą startować. Gdybym był prezydentem Warszawy, naprawdę nie miałbym na to czasu. Na siłę został prezydentem stolicy, a teraz mam wrażenie, że na siłę kierują go do Pałacu Prezydenckiego. 

Kto może być najbardziej nieprzewidywalny, niepewny w tej kampanii?

– Nie wiem, jak się zachowa Szymon Hołownia. Widzę wyraźnie, że potrafi liczyć i o coś się targuje. Jeżeli Donald Tusk obieca mu, że będzie marszałkiem Sejmu do końca kadencji, może się wycofać. Może zostać w pewien sposób skorumpowany stanowiskiem.

Co pan obieca swoim wyborcom, żeby nakłonić ich do głosowania?

– Nie będę niczego obiecywał. Moi wyborcy wiedzą, kim jestem, jaki mam charakter, jakie mam poglądy. Niczego nie będę zmieniał. Moją partią jest Polska, członkami partii są Polacy i tej wersji się będę trzymał.

Kolejny bezpartyjny kandydat? 

– Partia jest narzędziem politycznym. Mówienie o sobie „bezpartyjny”, trochę mnie bawi.

Szymon Hołownia, Karol Nawrocki, Rafał Trzaskowski. Wszyscy są podobno bezpartyjni. Nie wiedział pan o tym?

– To zakrawa na kpinę. Natomiast mówię, jak jest. Prezydent ma bardzo małe kompetencje, bardziej godnościowe. To od prezydenta zależy, kim będzie. Mnie wszyscy znają i taką prezydenturę proponuję Polakom.

Ile pieniędzy wyłoży pan na tę kampanię? Żeby dotrwać do drugiej tury, o której tyle tu rozmawiamy?

– Nie myślę tymi kategoriami. Po pierwsze, poproszę swoich zwolenników, żeby nieco wpłacili na konto komitetu. Niemniej, planujemy bardzo skromną kampanię. Nie wszyscy sobie zdają sprawę, ale kiedy ona trwa, ceny rosną, bo to łatwe pieniądze. Billboardy, długi i tak dalej. Dlatego nie będziemy wywieszać wielkich billboardów czy reklam. Raczej minimalizm. Mamy za darmo reklamę w telewizji. Jestem również osobą popularną, więc chyba nie będzie wielkiego problemu.

– To kwestia czy społeczeństwo zrozumie, że głosujemy na ludzi, a nie na partie polityczne. Bo partie polityczne, w drugiej turze, będą popierać tych, którzy się do niej dostaną. A mówimy o konkretnych osobach, nie formacjach politycznych.

Tak się pan obrusza na poparcie partyjne, ale gdyby poparło pana PiS, pewnie wcale by się pan nie obraził?

– Nie. Tylko PiS wie, że jestem niezależnym kandydatem i kiedy mam swoje zdanie, trudno je zmienić. Można na mnie wpłynąć zanim zdecyduję, ale potem jest już niełatwo. Chociaż muszę przyznać, że mamy dobre relacje z PiS. W zasadzie, nie tylko z nimi, a ze wszystkimi. Taki powinien być prezydent i ja takim będę.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version