Amerykańska administracja, od Donalda Trumpa, przez J.D. Vance’a, po Elona Muska bardziej przejmuje się losem Rosji niż Ukrainy. To fakt. Ale jeśli szukać gdzieś nadziei na poprawę sytuacji, to właśnie w środku tej administracji.
Niedzielna groźba wyłączenia systemu Starlink, po którym ukraiński front by się załamał, oraz domaganie się nałożenia sankcji na ukraińskich oligarchów wyglądają spektakularnie nawet jak na standardy Elona Muska.
Jeśli jednak przyjrzymy się głębiej, okaże się, że amerykański miliarder jest bardzo konsekwentny, nie powiedział niczego nowego. Od dawna mówi Putinem, pomaga Putinowi i wspiera jego agendę poza Rosją.
W październiku „The Wall Street Journal” podał, że Musk od 2022 r. jest w regularnym kontakcie z Putinem oraz urzędnikami Kremla.
Gdyby w 2022 r. Musk kupował Twittera za 44 mld dol. wsparł go fundusz 8VC Opportunities Fund II, w którym pracują synowie rosyjskich oligarchów Wadima Moszkowicza i Petra Awena. Obaj zostali objęci zachodnimi sankcjami.
Tej zimy Musk, tuż przed wyborami do Bundestagu, wsparł radykalne AfD, pełne polityków prorosyjskich, oskarżanych także o szpiegostwo na rzecz Chin.
A w lutym Putin namawiał zastępcę dyrektora generalnego Gazprombanku Dmitrija Zauersa do bliższej współpracy z Muskiem, by wspólnie „rozwijać technologie”.
Co oczywiste Musk nigdy nie skrytykował Putina, nie ma natomiast problemu, by ogłosić, że Wołodymyr Zełenski dąży do „wiecznej wojny z Rosją”.
Fiona Hill, była doradczyni kilku prezydentów USA, w tym Donalda Trumpa, tłumaczyła kilka miesięcy temu w „Politico”, że działania Muska należy odbierać w kategoriach biznesowych. — Nie tylko finansuje Trumpa, ale także rozmawia z Putinem, z ludźmi w Chinach i innych krajach. Ma globalne interesy biznesowe. Nie musi być lojalny w stosunku do Ameryki — tłumaczyła Hill.
Być może to jest klucz do zrozumienia właściciela Tesli. Za jego decyzjami nie stoi kalkulacja polityczna (przypomnijmy: nie został wybrany na żadne stanowisko), tylko biznesowa. Jego celem jest pomnażanie majątku, a nie zaprowadzanie pokoju czy poprawa bytu ludzi.
To wszystko oznacza także, że może w nim nie być miłości do Putina. Za tym, co Musk robi i co mówi, stoją wyliczenia, że wsparcie rosyjskiego autokraty najbardziej mu się w tej chwili opłaca.
W normalnej sytuacji nie byłyby to dobre wiadomości, a dziś sytuacja jest daleka od normalnej: Musk ma otwarte drzwi o Białego Domu i dostęp do ucha Donalda Trumpa, który, co wiemy z różnych relacji, ma takie zdanie, jak ostatni człowiek, z którym rozmawiał.
Trudno mieć nadzieję, że Trump się opamięta albo Musk uzna, że nie podoba mu się współpraca z prezydentem. Bardziej prawdopodobne, że dojdzie do przesilenia, bo relacji mówiących o tym, że w Białym Domu kipi od emocji, jest coraz więcej.
Sobotni „New York Times” opisywał awanturę między Muskiem a sekretarzem stanu USA Marco Rubio. Ten ostatni ma mieć pretensje do miliardera, że wchodzi w jego kompetencje. Według tej samej relacji Trump także ma dość muskowego rozpychania się w Białym Domu i zastanawia się, jak go kontrolować.
Nie jest to wiele, ale czas przywyknąć do nowej rzeczywistości: wiadomo już, że administracja nowego prezydenta USA ma transakcyjne podejście do polityki, nie będzie przesadą, jeśli napiszemy, że świat stanie się bezpiecznym miejscem, gdy jeden biznesmen, który został wybrany na prezydenta, przestanie słuchać drugiego biznesmena.