Jarosław Kaczyński stoi przed olbrzymim problemem, bo na prawicy nie widać kandydata, który mógłby wygrać wybory prezydenckie. Ale to jeszcze nic nie oznacza, w maju 2014 r. wydawało się, że Bronisław Komorowski zapewni sobie reelekcję w pierwszej turze. Na kogo zatem może zdecydować się prezes PiS?
Od wyborów prezydenckich w 2025 r. dzieli nas już tylko rok. Czasu na to, by wskazać kto będzie w nich kandydatem PiS i przygotować strategię pod tę osobę jest więc tak naprawdę niewiele.
Jeśli PiS przegra wybory prezydenckie, koalicja 15.10. będzie mogła do końca zdemontować system władzy wprowadzony przez PiS i wprowadzić w Polsce zmiany, na które obóz prawicowy nie chce się zgodzić – np. związki partnerskie. Prezydent z innego obozu nie uratuje też, korzystając z prawa łaski, osób związanych z PiS od problemów z prawem – a wiele wskazuje, że przynajmniej kilka postaci z dawnego obozu władzy może takiej pomocy potrzebować. Przyszłoroczne wybory mają więc fundamentalną stawkę dla partii Kaczyńskiego.
Nie ma oczywistego faworyta
Partia tymczasem nie ma oczywistego, dającego szanse na zwycięstwo kandydata, na którego mogłaby postawić w przyszłorocznych wyborach. W sondażu dla United Surveys z drugiej połowy kwietnia na pytanie o to, kto powinien zostać kandydatem PiS w wyborach prezydenckich, najwięcej wskazań (18,3 proc.) zebrał Mateusz Morawiecki. Premier zadeklarował w czwartek w wywiadzie dla „Super Expressu”, że w razie czego jest gotów do startu i do zmierzenia się w wyborach także z Donaldem Tuskiem – jeśli ten zdecyduje się kandydować.
Z kandydaturą Morawieckiego jest jednak mnóstwo kłopotów. Po pierwsze, jest zużyty przez sześć lat sprawowania władzy. W tym czasie jego rząd podjął wiele decyzji, zrażających kluczowe dla PiS grupy elektoratu na czele z rolnikami i wyborcami sceptycznymi wobec pogłębiania unijnej integracji. Morawiecki ma też potężnych wrogów w partii i nie jest politykiem, który budziłby spontaniczny entuzjazm jej działaczy i wyborców – a to w kampanii prezydenckiej bardzo przydatne.
Następne miejsca za Morawieckim we wspomnianym sondażu zajęli Przemysław Czarnek (8,6 proc.) i Mariusz Błaszczak (8,2 proc.). Ten ostatni od dawna był faworytem aparatu, zwłaszcza „zakonu PC”, najstarszych i najwierniejszych współpracowników prezesa Kaczyńskiego. Były szef MSW nie ma jednak charyzmy, by pociągnąć skutecznie kampanię prezydencką. Czarnek jest bardziej utalentowanym i charyzmatycznym politykiem. Ale ze swoimi radykalnymi poglądami jest w stanie dotrzeć do bardzo ograniczonego elektoratu – jego kandydatura byłaby odpaleniem „protokołu 25 proc.”.
Choć w badaniu US wskazało ją tylko 3,9 proc. badanych, to w odwodzie pozostaje jeszcze Beata Szydło. PiS-owski elektorat ją uwielbia, w ostatnich wyborach do Europarlamentu była premier uzyskała najwięcej głosów w kraju. W tych, jak zapowiedział w czwartek w Kielcach podczas wiecu inaugurującego kampanię PiS Jarosław Kaczyński, ma być „szpic-kandydatem” partii – co najpewniej oznacza, że będzie polityczką szczególnie często wypowiadającą się kampanii. Gdyby znów uzyskała najlepszy w kraju wynik – co w dużym, popierającym PiS okręgu małopolsko-świętokrzyskim nie jest poza zasięgiem byłej premierki – to ożywiłoby to spekulacje wokół jej kandydatury za rok.
Pojawia się jednak pytanie, czy popularności Szydło wystarczy w 2025 r. na podjęcie poważnej walki w wyborach prezydenckich? I drugie: czy konserwatywny elektorat, jaki PiS musi zmobilizować za rok, jest faktycznie gotowy na kobietę na stanowisku głowy państwa?
Nie będzie powtórki z 2015
Także w maju 2014 r. wydawało się, że PiS nie ma żadnego dobrego kandydata w wyborach prezydenckich, a Bronisław Komorowski wygra je i to być może już w pierwszej turze. Jak wiemy, wejście do gry Andrzeja Dudy unieważniło wszystkie te prognozy – i to mimo tego, że w momencie, gdy PiS ogłaszał jego kandydaturę, przyszły prezydent mylił się wielu z Piotrem Dudą, liderem „Solidarności”.
PiS nie może jednak liczyć na powtórkę sprzed 10 lat. W odwodzie nie ma nikogo, kogo mógłby rozegrać podobnie jak Dudę. Być może myślano w ten sposób o Tobiaszu Bocheńskim, ale jego wynik i kampania w Warszawie okazały się głęboko rozczarowujące. Część bardziej umiarkowanych sympatyków PiS podpowiada partii kandydaturę Marka Magierowskiego, obecnego ambasadora w Stanach, wcześniej reprezentującego Polskę w Izraelu. Magierowski byłby niezłym kandydatem prawicy, pytanie, czy PiS nie jest dziś zbyt radykalną partię, by nie stanowić obciążenia dla tej kandydatury – na tyle dużego, że przekreślającego szanse na wygraną.
Duda mógł wygrać w 2015 r., bo ludzie zapomnieli już o ekscesach PiS z lat 2005-2007, a partia na chwilę schowała Smoleńsk i Macierewicza. Wyborcy byli za to zmęczeni ośmioma latami rządów koalicji PO-PSL, która po wyjeździe Tuska do Brukseli została pozbawiona efektywnego lidera. Komorowski, zakładając, że wygra, położył w dodatku swoją kampanię.
Za rok sytuacja będzie zupełnie inna. Wyborcy jeszcze nie zmęczą się nowym rządem Tuska. Im trudniejsza będzie jego współpraca z prezydentem Dudą, tym większa będzie determinacja większości, która oddała głosy na partie tworzące rząd 15.10., by w Pałacu Prezydenckim umieścić kogoś, kto będzie w stanie zgodnie współpracować z rządem i nie będzie blokować ustaw, które popierają jego wyborcy. Niezależnie od tego, czy KO wystawi Rafała Trzaskowskiego, czy Tuska, w drugiej turze z kandydatem PiS zmierzy się któryś z nich czy Szymon Hołownia, to nikt nie odpuści kampanii jak w 2015 r.
2025 – początek końca?
W polskiej polityce to wybory prezydenckie zawsze inicjowały tektoniczne zmiany. Przegrana Wałęsy w 1995 r. wstrząsnęła postsolidarnościową prawicą i zmusiła ją do zjednoczenia w ramach AWS. Klęska lidera tej formacji, Mariana Krzaklewskiego w starciu z Kwaśniewskim pięć lat później zainicjowała procesy prowadzące do rozpadu tej formacji i powstania na jej gruzach PiS i PO. Zwycięstwo Dudy w 2015 zapoczątkowało okres ośmiu lat całkowitej dominacji PiS w polskiej polityce.
Co ciekawe, kandydat PiS przegrał wybory prezydenckie tylko raz – w 2010 r., gdy w wyjątkowych okolicznościach po katastrofie smoleńskiej o najwyższy urząd w państwie ubiegał się Jarosław Kaczyński. Rok później, po tym, gdy do klęski w wyborach prezydenckich doszła ta w parlamentarnych, partia weszła w największy kryzys, zakończony secesją ziobrystów.
Jeśli za rok PiS przegra wybory prezydenckie, znów może to wywołać wielki kryzys w partii. Zarówno przywództwa Kaczyńskiego – który wbrew wcześniejszym zapowiedziom ma znów ubiegać się o kolejną kadencję jako prezes partii – jak i jej pozycji na scenie politycznej.
Trudno dziś uwierzyć, by Kaczyński był faktycznie w stanie stracić kontrolę nad partią, niezależnie od jej porażek. Jeśli jednak przegrana w wyborach za rok okaże się nie tyle porażką, ile całkowitą klęską – np. kandydat PiS nie wejdzie do drugiej tury i wyborcom partii przyjdzie decydować czy głosować w niej na Hołownię, czy kandydata KO – to może to rozpocząć to proces zjazdu sondażowego poparcia i otwarcia przestrzeni dla nowego rozdania na prawicy. Prezesa Kaczyńskiego czeka więc trudny i naprawdę ważny wybór.