Pierwotną wersję gospodarczej części exposé premiera Tadeusza Mazowieckiego napisał Waldemar Kuczyński, który przesłał następnie tekst do Leszka Balcerowicza. Jak zanotował w swoim dzienniku: „Po południu Balcerowicz zwraca mi tekst z wieloma poprawkami, które tekst faktycznie eliminują. Wobec czego pisanie ekonomicznej części exposé oddaję w jego ręce”. Tak wyglądało objęcie steru polityki ekonomicznej przez Balcerowicza.
W czasie gdy Tadeusz Mazowiecki tworzył swój rząd, w gronie jego najbliższych współpracowników znalazł się Waldemar Kuczyński. Ponieważ zaś był jedynym wśród nich ekonomistą, to na nim spoczęło znalezienie kandydata na ministra finansów, który ugasiłby hiperinflacyjny pożar. Kuczyński wiedział, na czym polega taka operacja, dlatego sam nie palił się do odegrania roli strażaka. Szybko zorientował się też, że inni utytułowani ekonomiści związani z Solidarnością (jak profesorowie Witold Trzeciakowski i Janusz Beksiak) również nie chcą zostać twarzą misji, o której wszyscy znający się na gospodarce wiedzieli, że będzie społecznie bardzo bolesna, a w dodatku może się zakończyć dotkliwą klęską.
„Nie ma w historii gospodarczej świata przykładu – mówił we wrześniowym exposé premier Mazowiecki – aby zdławienie tak wysokiej inflacji było możliwe bez poważnych dolegliwości społecznych, także w postaci upadłości niektórych przedsiębiorstw i związanego z tym bezrobocia”. Kilka minut po wypowiedzeniu tych słów premier zasłabł, a gdy po blisko godzinnej przerwie do szedł do siebie, rozpoczął dalszą część przemówienia od słynnych, nagrodzonych oklaskami zdań: „To jest rezultat paru tygodni zbyt intensywnej pracy. Doszedłem do takiego stanu jak polska gospodarka, ale wyszedłem z niego. I mam nadzieję, że gospodarka też wyjdzie”.
Stan zapaści polskiej gospodarki
Gdy dziś czytam opinie, że plan Balcerowicza zniszczył polską gospodarkę, to mam nieodparte wrażenie, że formułujący je ludzie nie mają pojęcia o tym, w jakiej kondycji znajdował się polski przemysł w końcu lat 80. W przygotowanym na potrzeby rządu Mieczysława Rakowskiego raporcie, który otrzymali w spadku ministrowie gabinetu Tadeusza Mazowieckiego, szacowano, że poziom zużycia maszyn i urządzeń sięgał 64 proc. Niezależnie od dekapitalizacji przemysłu oraz zapaści technologicznej prawdziwą plagą pozostawała katastrofalna jakość towarów, których w dodatku wciąż brakowało w sklepach. W 1988 r. Państwowa Inspekcja Handlowa zakwestionowała jako niespełniające wymagań jakościowych aż 57 proc. zbadanej odzieży, 45 proc. obuwia i 34 proc. mebli. Niewiele lepiej pod tym względem wypadała żywność – za niezgodną z i tak niezbyt wygórowanymi normami uznano choćby ponad jedną czwartą produkowanego wówczas pieczywa. Po niemal dziesięciu latach rządów generałów dochód narodowy w przeliczeniu na mieszkańca pozostawał o ponad 8 proc. niższy niż u schyłku epoki Edwarda Gierka.
Foto: Forum
Jesienią 1989 r. kasa państwa świeciła pustkami i nie było w niej środków na najbardziej elementarne wydatki. W pierwszej połowie tego roku do budżetu trafiło jedynie 4,6 biliona starych złotych, co oznaczało niewiele ponad jedną trzecią przewidywanych wpływów. Wydano natomiast w tym samym czasie blisko 11 bilionów złotych, tj. niemal dwie trzecie zaplanowanych wydatków. Skąd wzięto potrzebne kwoty? Oczywiście z kredytu udzielanego rządowi przez Narodowy Bank Polski, jak elegancko nazywano dodruk pustego pieniądza. W grudniu 1989 r. prezes NBP Władysław Baka mówił w sejmie, że Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych „pracuje non stop i tylko dzięki temu udało nam się zapobiec groźbie załamania obiegu pieniężnego”. To właśnie wtedy wprowadzono do obiegu najgorzej zabezpieczony przed fałszerstwem banknot o nominale 200 tysięcy złotych.
Utrata wartości złotówki postępowała z każdym rokiem rządów Wojciecha Jaruzelskiego, ale hiperinflacyjna bomba eksplodowała dopiero w drugiej połowie 1989 r., po ustawowym wprowadzeniu – w rezultacie okrągłostołowych ustaleń – indeksacji płac (lipiec) oraz urynkowieniu cen żywności (sierpień). Ta ostatnia decyzja, podjęta jeszcze przez rząd Rakowskiego, była racjonalna, ponieważ dotacje z budżetu do artykułów żywnościowych pochłonęły w pierwszych sześciu miesiącach tego roku olbrzymią sumę 1,8 biliona złotych, czyli równowartość prawie 40 proc. wszystkich dochodów państwa w tym okresie. Mimo to w sklepach stale brakowało mięsa i jego przetworów, a także serów, cukru oraz mąki, ponieważ Polacy natychmiast wykupywali cały dostarczony towar z obawy przed przerwami w zaopatrzeniu i niestabilnością cen. Urynkowienie cen żywności doprowadziło jednak do ich gwałtownego wzrostu, co z kolei uruchomiło mechanizm indeksacji płac mający je rekompensować w formie comiesięcznych podwyżek. Wyścig cen i płac zaczął się nakręcać i w samym tylko sierpniu inflacja wyniosła 39 proc., we wrześniu – 34 proc., a w październiku już blisko 55 proc.
Foto: PAP
Hiperinflacja sprzyjała ucieczce od złotego w kierunku zachodnich walut, na czele z dolarem. Zalegalizowanie przez rząd Rakowskiego wiosną 1989 r. obrotu walutami sprawiło, że jak grzyby po deszczu wyrastały w Polsce kantory, w których spekulanci (w tym najsłynniejszy z nich – Lech Grobelny), wykorzystując płytkość rynku, zarabiali na olbrzymich różnicach kursowych, sięgających z dnia na dzień nawet kilkunastu procent. Kurs dolara w kantorach wynosił w sierpniu 6–7 tysięcy złotych, we wrześniu skoczył aż do 11 tysięcy, by w październiku znów spaść do poziomu około 7 tysięcy. Sytuacja ta potęgowała poczucie ekonomicznej niestabilności i groziła wybuchem paniki, której skutkiem byłoby na przykład masowe wycofywanie lokat w walutach wymienialnych. Taki rozwój wydarzeń może doprowadzić do upadku każdy system bankowy, a tym bardziej taki, którego realne rezerwy w praktyce nie istnieją.
Coraz bardziej zdesperowany Kuczyński trafił wreszcie do, znanego jeszcze z przedsierpniowej opozycji, Stefana Kawalca z informacją, że w imieniu premiera szuka ekonomistów gotowych zmierzyć się z hiperinflacyjnym pożarem. Kawalec poradził, aby skontaktował się z Leszkiem Balcerowiczem. Kilka dni później ten ostatni zadzwonił do Kawalca z prośbą o pożyczenie koła zapasowego do fiata 126p, które właśnie mu ukradziono. W związku z planowanym wyjazdem na stypendium do Wielkiej Brytanii Balcerowicz zamierzał odstawić samochód do rodziny w Toruniu, ale obawiał się dłuższej podróży maluchem bez zapasowego koła, stanowiącego wówczas – podobnie jak większość części samochodowych – towar deficytowy. Kawalec zgodził się pożyczyć koło ze swojego samochodu, a gdy Balcerowicz się u niego zjawił, zapytał przy okazji, czy Kuczyński się odezwał. „Leszek powiedział, że Kuczyński dzwonił i nagrał się na automatycznej sekretarce z prośbą o oddzwonienie, lecz Leszek nie oddzwonił. Myślał, że dzwoni do niego dziennikarz z Paryża, który chce porozmawiać o sytuacji w polskiej gospodarce, i uznał, że nie ma już czasu na takie spotkanie w związku ze swoim wyjazdem za granicę. Opowiedziałem mu o mojej rozmowie z Kuczyńskim, o roli, jaką pełni, i namówiłem Leszka do tego, żeby do niego zadzwonił. Balcerowicz odezwał się do Kuczyńskiego i potem już wypadki potoczyły się bardzo szybko” – wspominał po latach Kawalec.
Ekipa Balcerowicza
W chwili wejścia do rządu Balcerowicz miał 42 lata oraz właśnie ukończoną habilitację, którą – tak jak wcześniejsze stopnie naukowe – uzyskał w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. W przeszłości był członkiem PZPR (wystąpił z niej po wprowadzeniu stanu wojennego), pracował nawet przez kilka lat w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu, ale jego poglądy już wówczas znacznie odbiegały od marksizmu. Podobnie jak inni najzdolniejsi polscy ekonomiści młodego po kolenia skorzystał w latach 70. z możliwości uzupełnienia wykształcenia w USA i od tego czasu nie miał wątpliwości co do tego, który model społeczno-gospodarczy jest bardziej efektywny. Już w końcu dekady gierkowskiej zorganizował zespół naukowców, który przygotował – opublikowany w 1980 r. przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne – projekt daleko idącej transformacji systemu gospodarczego. Wtedy było to całkowicie nierealne, ale dziewięć lat później Balcerowicz zyskał możliwość wprowadzenia tego planu w życie.
Foto: PAP/Wojciech Pacewicz / PAP
Balcerowicz początkowo nie był przekonany do koncepcji łączenia funkcji ministra i wicepremiera, zdanie zmienił dopiero po rozmowie ze swoim poprzednikiem – Andrzejem Wróblewskim. Szef resortu finansów w rządzie Rakowskiego wyjaśnił mu, że szereg decyzji, które obciążyły budżet, nakręcając inflacyjną spiralę, Rada Ministrów podjęła wbrew jego opinii. Usłyszawszy to, Balcerowicz uznał, że dobrze będzie wzmocnić swoją pozycję stanowiskiem wicepremiera, a przy okazji szybko postawił dodatkowe warunki. Domagał się po pierwsze funkcji przewodniczącego Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów (KERM), dającej możliwość koordynowania całej polityki gospodarczej rządu, a po drugie – wpływu na obsadę personalną pozostałych resortów gospodarczych. Premier – wyraźnie już zmęczony poszukiwaniami „swojego Ludwiga Erharda” (czyli twórcy zachodnioniemieckiego cudu ekonomicznego) – zaakceptował większość żądań Balcerowicza, nie godząc się jedynie na oddanie mu ostatniego słowa w sprawach personalnych.
Pierwotną wersję gospodarczej części exposé premiera Mazowieckiego napisał Kuczyński, który przesłał następnie tekst do Balcerowicza. Jak zanotował w swoim dzienniku pod datą 7 września 1989 r.: „Po południu Balcerowicz zwraca mi tekst z wieloma poprawkami, które tekst faktycznie eliminują. Wobec czego pisanie ekonomicznej części exposé oddaję w jego ręce”. Tak wyglądało objęcie steru polityki ekonomicznej przez Balcerowicza. Dzierżył go przez kolejne dwa lata, wprowadzając fundamentalne zmiany w polskiej gospodarce, których bilans jest do dziś przedmiotem bardzo ostrych sporów.
Przewaga Balcerowicza nad innymi ministrami Mazowieckiego polegała także na tym, że od początku nie był sam. W jego ekipie istotną rolę odgrywali: Marek Dąbrowski (sekretarz stanu w resorcie finansów), podsekretarze stanu Wojciech Misiąg i Janusz Sawicki oraz znany nam już Stefan Kawalec, który został głównym doradcą ekonomicznym ministra, zająwszy stanowisko dyrektora generalnego. O ile Dąbrowski i Kawalec nie pracowali dotąd w olbrzymim gmachu ministerstwa przy ulicy Świętokrzyskiej, o tyle Misiąg był w nim wcześniej dyrektorem jednego z departamentów, a Sawicki – po ponad dekadzie w Ministerstwie Handlu Zagranicznego – został podsekretarzem stanu w MF jeszcze w styczniu 1989 r., czyli w rządzie Rakowskiego. Ważne zadania poza resortem finansów wykonywał umieszczony przez Balcerowicza w Urzędzie Rady Ministrów Jerzy Koźmiński, który jak wspomina jego protektor, odgrywał „de facto rolę »szefa sztabu« – najpierw jako dyrektor generalny, a następnie podsekretarz stanu w URM”.
Fragment książki „Dudek o historii. Narodziny III RP” prof. Antoniego Dudka wydanej przez Wydawnictwo W.A.B. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.
Foto: Wydawnictwo WAB