Prezentacja pierwszego raportu komisji ds. rosyjskich i białoruskich wpływów to tylko początek serialu o tym, że PiS to prorosyjska partia. W raporcie znalazły się poważne zarzuty, które koniecznie trzeba wyjaśnić. Mieszają się one jednak z publicystyką.

No i jest. Długo wyczekiwany pierwszy raport o rosyjskich i białoruskich wpływach w Polsce. Temat arcyważny – jeden z najważniejszych, bo Polska jest naturalnym celem infiltracji przez wschodnie służby.

Reżimy w Moskwie i Mińsku stać na krwawe akcje sabotażowe, wrogie przejęcia firm, podsycanie konfliktów społecznych i pozyskiwanie agentury. To Rosjanie wysadzili w 2014 r. magazyn amunicji w Czechach – w Vrbeticach – zabijając przy tym dwóch obywateli tego kraju. To Rosjanie byli w stanie przez kilkanaście lat utrzymywać w kilku krajach – również w Polsce – swojego szpiega Pawła Rubcowa. Są w stanie organizować rzekomo spontaniczne demonstracje zwykłych ludzi i pozyskiwać agenturę wśród polityków.

Badanie rosyjskich wpływów i ich eliminowanie to więc jeden z obowiązków państwa. We Francji taka komisja naświetlała to, jak partia Marine Le Pen była finansowana z rosyjskimi pieniędzmi. Także w innych europejskich krajach zajmują się tym służby i inne państwowe instytucje. W Polsce również powinno się to robić. Bo Rosja tu była, jest i będzie, ale państwo musi ją na swoim terytorium zwalczać z całą mocą.

Gdy władzę przejął rząd Donalda Tuska, szybko skasował komisję ds. rosyjskich wpływów powołaną przez ekipę PiS na mocy tzw. lex Tusk. Przed jej pogrzebaniem zdążyła ona – pod wodzą Sławomira Cenckiewicza – uznać, że Donald Tusk, Tomasz Siemoniak i Bartłomiej Sienkiewicz nie powinni zajmować stanowisk „związanych z odpowiedzialnością za bezpieczeństwo państwa”. Komisja ogłosiła to tuż przed likwidacją i było to jej epitafium.

Premier Donald Tusk następnie wydał zarządzenie, które powołuje nową komisję do spraw badania wpływów rosyjskich i białoruskich w latach 2004-24. W nowym gremium pod wodzą szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego gen. Jarosława Stróżyka zasiedli przede wszystkim „cywilni” spece. Zabrakło w niej np. gen. Piotra Pytla, szefa SKW w latach 2014-2015, ściganego później przez PiS. Wśród najtwardszych zwolenników rozliczeń wywołało to jęk zawodu.

Po pół roku komisja ta już przygotowała pierwszy, cząstkowy raport – częściowo niejawny. Najpierw to rząd się z nim zapoznał. O to, jaki przekaz ma płynąć z pierwszych ustaleń komisji, zadbał już wcześniej premier Donald Tusk.

– Po wysłuchaniu skrótu raportu z prac komisji gen. Stróżyka w pamięci utkwiły mi trzy słowa: „Macierewicz, prokuratura, zdrada” – powiedział, gdy wszyscy dopiero czekali na publiczne ogłoszenie tez z raportu. Narracja towarzysząca raportowi była już gotowa, zanim raport ogłoszono.

Publiczna prezentacja wniosków nie była wielkim show. Ale mocnych tez nie zabrakło. W prezentacji był i potężny ładunek oskarżycielski, i sporo publicystyki. Stworzono wrażenie, że obóz Prawa i Sprawiedliwości działa w interesie Rosji, a prezydent Andrzej Duda wręcz kryje najbardziej podejrzanego polityka PiS Antoniego Macierewicza.

Ale od początku.

Program Karkonosze – celem był zakup dla Polski latających cystern, z których w locie tankować mogłyby choćby polskie myśliwce. Antoni Macierewicz – jak mówił szef SKW – skasował ten projekt „bez trybu”. A dziś przez to polska armia ma mniejszy potencjał. Zarzut to o potężnej wadze, bo oznacza w istocie, że szef MON miał sabotować modernizację armii.

Kolejny punkt to likwidacja części delegatur Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. I jeszcze wynajmowanie za grube miliony podmiotów w USA do działania w interesie Polski, podczas gdy współpracowały one z Kremlem. Te rzeczy są twarde – to nie publicystyka. To rzeczy, które powinny być prześwietlone nie przez cywilnych profesorów w komisji rządowej, ale wprost przez służby specjalne i prokuraturę.

Komisja zapowiedziała – bo jeszcze tego nie zrobiła – skierowanie zawiadomienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przez Macierewicza przestępstwa zdrady dyplomatycznej. Oby zawiadomienie było dobrze udokumentowane. Macierewicz nie może być bowiem kolekcjonerem doniesień. Jeśli państwo ma być poważne, a kolejne raporty dotyczące tego polityka PiS są na serio, to konsekwencją powinny być akty oskarżenia, a nie zapowiedzi zawiadomień.

W prezentacji gen. Stróżyka było sporo zarzutów, które już od dawna są orężem w walce czysto politycznej. Jak na przykład ten, że PiS najpierw samo organizowało w Warszawie w lipcu 2021 r., a potem pojechało (PiS reprezentował premier Mateusz Morawiecki) spotkanie partii prawicowych, w tym i tych bardziej skrajnych i prorosyjskich, w Madrycie – co ważne – w styczniu 2022 r. A przecież już wtedy służby USA najpierw niejawnie (od listopada 2021 r.), a potem także publicznie ostrzegał, że Rosja planuje inwazję na Ukrainę.

To popularny zarzut wobec rządu PiS. Warto jednak sięgnąć do deklaracji partii prawicowych podpisanej w Madrycie. W niej to można przeczytać, że „rosyjskie działania militarne na wschodniej granicy Europy doprowadziły nas na skraj wojny. W obliczu takich zagrożeń potrzebna jest solidarność, stanowczość i współpraca narodów Europy”. To PiS forsowało, mimo sceptycyzmu innych formacji spod prawej ściany, a wręcz wobec sprzeciwu zwłaszcza Marine Le Pen, taki zapis. To były tylko słowa (podpisał się pod nimi nawet prorosyjski premier Węgier Wiktor Orban, co tę deklarację dzisiaj wręcz ośmiesza), a znaczenie tych spotkań było mikre.

Podobnie zarzut, że wspierający PiS tygodnik „Sieci” opublikował, gdy wybuchała już wojna, kompromitujący i do tego wyjątkowo opasły wywiad z ambasadorem Rosji w Polsce, to na razie publicystyka.

– Z informacji medialnych wiemy, że wywiad ten poprzedziła wizyta pośrednika. Jasno i kategorycznie mogę stwierdzić, że nikt nie zainteresował się tym pośrednikiem – mówił obecny szef SKW. Można by powiedzieć: obowiązkiem służb – teraz, nawet jeśli jest późno – jest się tym na serio zainteresować, a nie poprzestawać na narzekaniu, że w 2022 r. służby się nie zainteresowały jakimś tajemniczym pośrednikiem.

Wielką wagę ma zarzut komisji gen. Stróżyka, że polskie władze – wedle informacji przedstawionej przez szefa SKW – w ogóle miały się nie szykować na inwazję Rosji na Ukrainę. Warto, aby komisja taki zarzut twardo udowodniła, jeśli jest do niego przekonana.

Już po wybuchu wojny ekipa PiS akurat wsparła Kijów i czołgami, i innym uzbrojeniem, i tworząc logistyczny hub w Rzeszowie. Na pewno można było wcześniej, szybciej i lepiej. Nawet jeśli ówczesny rząd nie był przygotowany na wojnę w Ukrainie, to cóż powiedzieć o naszych zachodnich sąsiadach? Wszak szefa niemieckiej Federalnej Służby Wywiadu (BND), Bruno Kahl tak zaskoczył atak Rosji, że przebywał wtedy na terytorium Ukrainy i z dużym trudem udało mu się wrócić do kraju.

Ale w prezentacji szefa SKW wybrzmiało coś innego. Bardzo ważnego. gen. Stróżyk stwierdził, że komisja pod jego wodzą jest zaawansowana w pracach w 20 proc. Będą więc kolejne raporty cząstkowe i tematyczne. Komisja może więc pracować jeszcze kilka lat. A na pewno będzie pokazywać kolejne miniraporty w czasie kampanii prezydenckiej. – Nie chcemy pracować wiecznie, ale widzimy swoją rolę jeszcze w przyszłym roku do dopełnienia pewnych tematów – dodał gen. Stróżyk. Komisja analizuje – co jest bardzo wymagające – rosyjskie wpływy w polskiej gospodarce.

Przed nami więc długi serial polityczny serial.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version