Naukowcom udało się zaobserwować zmiany w mózgu tuż po ustaniu pracy serca. Dowodzą one, że granica między życiem a śmiercią może być mniej wyraźna, niż wcześniej sądzono.

Nie widziałem białego światła ani niczego takiego. Nie ma tam nic – mówił w rozmowie z „The New York Times” Al Pacino. Aktor w 2020 r. przeżył śmierć kliniczną, czyli stan, w którym człowiek przestaje oddychać, jego serce nie bije, ale mózg wciąż wykazuje aktywność.

Doświadczenie aktora z tego okresu było jednak inne niż wielu ludzi, którzy opowiadają o tym, co zobaczyli „po drugiej stronie”. Niektórzy wspominali wtedy ważne chwile swojego życia, inni mieli wrażenie, że unoszą się nad swoim ciałem, a jeszcze inni widzieli jasne światło lub czuli niezwykły spokój.

Naukowcy od lat próbują dociec, ile jest prawdy w tych opowieściach i jakie zmiany zachodzą w mózgu osób, które otarły się o śmierć. Jeszcze mniej wiadomo na temat tego, co dzieje się w mózgu ludzi, których nie udaje się uratować.

Jednym z powodów – poza etycznymi – jest to, że wciąż nie ma metody, która pozwalałaby ustalić, że chory umrze w ciągu najbliższych godzin czy dni. – Przemawiają za tym m.in. obniżenie poziomu świadomości, pobudzenie, skóra marmurkowa, postępująca utrata masy ciała, narastające zmęczenie, zmniejszony apetyt, pogorszenie funkcji przełykania – wymienia prof. Małgorzata Krajnik, prezes Polskiego Towarzystwa Opieki Duchowej w Medycynie, kierownik Katedry Opieki Paliatywnej Collegium Medicum w Bydgoszczy Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jednak żaden z tych objawów nie jest typową oznaką umierania.

Możliwość wejrzenia w umierający mózg mieli – jako jedni z nielicznych – naukowcy ze szpitala uniwersyteckiego w Tartu w Estonii, a zdecydował o tym przypadek. Był tam leczony 87-letni pacjent, u którego rozwinęła się padaczka. Lekarze podłączyli go do elektroencefalografu (EEG), a elektrody i rejestratory rozmieścili w wielu miejscach na jego głowie. Chcieli ustalić, gdzie tworzą się ogniska choroby. Podczas badania pacjent miał atak serca i zmarł. To, że był podłączony do urządzenia rejestrującego aktywność elektryczną mózgu, pozwoliło z niezwykłą dokładnością ustalić, co się dzieje w umierającym mózgu. Dotychczas naukowcy mieli do dyspozycji jedynie uproszczone zapisy EEG pacjentów odłączonych od aparatury podtrzymującej życie.

– Zmierzyliśmy 900 sekund aktywności mózgu w chwili śmierci i skupiliśmy się na zbadaniu, co wydarzyło się w ciągu 30 sekund przed zatrzymaniem serca i chwilę po nim – wyjaśnia dr Ajmal Zemmar, neurochirurg z Uniwersytetu w Louisville w USA, który uczestniczył w analizowaniu danych. Tuż przed i po tym, jak serce przestało pracować, naukowcy zaobserwowali zmiany aktywności elektrycznej komórek nerwowych w niektórych rejonach mózgu.

Aktywność neuronów, powszechnie znana jako fale mózgowe, odbywa się na różnych częstotliwościach, a różne pasma częstotliwości są powiązane z różnymi stanami świadomości. W ten sposób neurobiologom udało się połączyć częstotliwości fal mózgowych z określonymi funkcjami, takimi jak przetwarzanie informacji, percepcja, świadomość i zapamiętywanie oraz stany śnienia i medytacji.

Uczeni ustalili, że tuż po tym, jak u pacjenta doszło do zatrzymania akcji serca, w mózgu doszło do wzrostu częstotliwości fal gamma, które oddziałują z falami alfa, a takie zmiany zachodzą wtedy, gdy osoba zdrowa wspomina swoją przeszłość. Może to oznaczać, że ludzie tuż przed śmiercią rzeczywiście przywołują ważne i być może najpiękniejsze chwile, jakie przeżyli, a osoby po doświadczeniu śmierci klinicznej opisują, że życie „jakby przelatywało im przed oczami”.

Okazuje się, że w stanie śmierci klinicznej mózg działa dużo bardziej intensywnie niż w czasie zwykłej dziennej aktywności

Już na początku XX w. rozpoczęto badania mające wyjaśnić, co się działo z ludźmi, którzy otarli się o śmierć. Stało się to wkrótce po tym, jak pierwszych relacji na temat odczuć podczas umierania dostarczył Albert Heim, szwajcarski wspinacz i geolog. W 1892 r. opisał on przeżycia 30 wspinaczy, którzy doznali niemal śmiertelnych upadków. Większość z nich opowiadała o niezwykłej muzyce, którą słyszeli, gdy spadali w „cudownie błękitne niebo z różowymi obłokami”. Inni wspominali historie swojego życia.

Do połowy XX w. zainteresowanie naukowców doświadczeniami bliskimi śmierci było jednak sporadyczne. Zmieniło się to dopiero w latach 60., kiedy nastąpił ogromny rozwój resuscytacji. Dzięki temu, że udało się utrzymać przepływ krwi przez mózg i serce, lekarze przywrócili do życia tysiące pacjentów, którzy do niedawna byli skazani na śmierć. Część z tych osób, 10 lub 20 proc. według różnych badań, po powrocie do świata żywych opowiadała o niezwykłych doświadczeniach z chwil, kiedy ich serce i płuca nie pracowały.

Historie 150 osób, które otarły się o śmierć, spisał w książce „Życie po życiu” psychiatra Raymond Moody. Jego rozmówcy opowiadali, że opuścili swoje ciało i podróżowali w kierunku źródła światła o niezwykłej jasności, gdzie witali je zmarli krewni. Inni mówili o nowym zrozumieniu swojego życia lub oglądaniu obrazów ze swojej przeszłości. Jeszcze inni opisywali, jak dryfowali przez ciemność w tajemniczym tunelu. Większość przyznała, że doświadczyła niezwykłego uczucia spokoju, dobrego samopoczucia i całkowitego uwolnienia się od bólu. Niewielka grupa rozmówców Moody’ego twierdziła nawet, że patrzyła z góry na swoje ciało i lekarzy, którzy próbowali ich reanimować.

Książka ukazała się w 1975 r. Została przetłumaczone na kilkanaście języków (także na polski), sprzedała się w ponad 13 mln egzemplarzy, ale przez większość naukowców została mocno skrytykowana. Uczeni kwestionowali treść tych opowieści. Uznali, że nie jest możliwe, aby dusze umierających ludzi mogły podróżować do zaświatów. Tylko nieliczni uznali, że w tych opowieściach może być ziarno prawdy.

W latach 70. XX w. niewielka grupa kardiologów, psychiatrów, socjologów medycznych i psychologów społecznych w Ameryce Północnej i Europie zaczęła badać, czy doświadczenia bliskie śmierci dowodzą, że umieranie nie jest końcem bytu i że świadomość może istnieć niezależnie od mózgu. Przez następne 30 lat naukowcy zebrali tysiące opisów przypadków osób, które otarły się o śmierć. Zaczęli też badać umierający mózg.

Jedną z takich uczonych była dr Jimo Borjigin, profesor neurologii na Uniwersytecie Michigan. W 2013 r. przeprowadziła badania na szczurach i wykazała, że po tym, jak serce zwierząt przestało bić, a mózg nie dostawał życiodajnego tlenu, nastąpiło gwałtowne wydzielanie wielu neuroprzekaźników, w tym serotoniny i dopaminy. W mózgu szczurów rozpętała się elektryczna burza. Przez 30 sekund po ustaniu funkcji życiowych naukowcy zarejestrowali, głównie w rejonie nad korą wzrokową, intensywnie wzbudzone fale gamma o częstotliwości powyżej 30 Hz.

U ludzi fale te są związane ze świadomością, pamięcią i funkcjami poznawczymi. Wydają się odpowiadać za analizowanie wrażeń zmysłowych i ich postrzeganie. Łączą w jedną całość sygnały docierające do mózgu z ośrodków wzroku, słuchu, dotyku i smaku. Dzięki temu w naszym umyśle tworzy się spójny obraz świata.

Szczegóły badania dr Borjigin opisała w czasopiśmie „Proceedings of the National Academy of Sciences”. – Wielu ludzi uważa, że w stanie śmierci klinicznej mózg przestaje działać. Okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Mózg staje się dużo bardziej aktywny niż w stanie zwykłej dziennej aktywności – tłumaczyła wtedy dr Borjigin. – To, co zaobserwowaliśmy u szczurów, prawdopodobnie zachodzi także w mózgu człowieka, z którego uchodzi życie lub który jest w stanie bliskim śmierci.

Kilka lat później dr Borjigin przyjrzała się pracy mózgu 24-letniej kobiety, która była w ciąży z trzecim dzieckiem. Kilka lat wcześniej wykryto u tej pacjentki arytmię, co oznaczało, że jej serce bije nieregularnie, a podczas poprzednich ciąż kobieta miała drgawki i omdlenia. W czwartym tygodniu trzeciej ciąży upadła na podłogę. Mama, która była wtedy przy niej, wezwała pogotowie. Zanim przyjechała karetka, kobieta była nieprzytomna przez ponad 10 minut. Ratownicy medyczni stwierdzili, że jej serce przestało bić.

W szpitalu kobieta została poddana defibrylacji. Lekarzom udało się pobudzić jej serce do pracy. Pacjentkę podłączono do zewnętrznego respiratora i rozrusznika serca, a następnie przewieziono na oddział intensywnej terapii neurologicznej Uniwersytetu Michigan, gdzie lekarze monitorowali aktywność jej mózgu. Rokowania nie były dobre. Pacjentka nie reagowała na bodźce zewnętrzne i miała ogromny obrzęk mózgu. Przez trzy dni była w głębokiej śpiączce. Rodzina zdecydowała, że ​​najlepiej będzie odłączyć ją od aparatury podtrzymującej życie.

Gdy dr Borjigin przeanalizowała zapis aktywności jej mózgu, odkryła, że w chwili śmierci doszło w nim do gwałtownych wyładowań elektrycznych. Rejony mózgu, które po przywiezieniu pacjentki do szpitala były uśpione, nagle zaczęły wysyłać sygnały elektryczne o wysokiej częstotliwości. Przez mniej więcej dwie minuty po odłączeniu od aparatury podtrzymującej życie zachodziła intensywna synchronizacja fal mózgowych w obszarach odpowiedzialnych za funkcje poznawcze, koncentrację i pamięć. Następnie na 18 sekund aktywność mózgu osłabła, ale potem ponownie wzrosła na ponad cztery minuty. Później znowu sygnały zniknęły na mniej więcej minutę, po czym ponownie się pojawiły.

– Mózg tej kobiety wyglądał tak, jakby różne jego rejony zaczęły się ze sobą komunikować – uważa dr Borjigin. Jej zdaniem pacjentka mogła wtedy doświadczyć wrażenia opuszczenia ciała, mogła też ujrzeć światło i odczuwać spokój. Ale są to tylko domysły. Pewnie jest zaś, że człowiek nie umiera natychmiast, ale poszczególne jego narządy stopniowo przestają pracować. Granica między życiem a śmiercią może zatem nie być tak wyraźna, jak wcześniej sądzono.

Niektórzy pacjenci mają też świadomość zbliżającej się śmierci. – Widzą i rozmawiają z osobą zmarłą, której my nie widzimy. I nie są to halucynacje. Takie spotkanie z bliskimi, którzy nie żyją, uspokaja i sprawia, że chory przestaje się tak bardzo bać śmierci – mówiła prof. Krajnik podczas konferencji „Medycyna końca życia”. Jeden z jej pacjentów przyznał, że odwiedziła go żona. – Wiedziałam, że ona od kilku lat nie żyje. Powiedziałam mu: „To dobrze, że na pana ktoś bliski czeka”. „Tak, dobrze”, odpowiedział pacjent – wspomina prof. Krajnik.

Był 2009 r. Jonathan Bartels, pielęgniarz anestezjologiczny, pracował w University of Virginia Tauma Center, kiedy pewnego dnia wieczorem do szpitala przywieziona została osoba, w którą z dużą prędkością uderzył samochód. Pacjent był w bardzo ciężkim stanie. Stracił dużo krwi. 15 osób próbowało go ratować, ale pomimo ich wysiłków chory zmarł 40 minut po przybyciu do szpitala. – Ogłoszono godzinę zgonu. Ruch w pokoju zwolnił, a uwaga zespołu nie była już skierowana na ciało pacjenta, lecz wszystkie oczy patrzyły w dół na podłogę lub w górę na sufit, wszędzie, byle tylko nie na martwe ciało – opisał te chwile Jonathan Bartels.

Pielęgniarz przyznał, że poczuł wtedy pustkę i potrzebę oddania czci nie tylko zmarłemu, ale też zespołowi, który próbował przywrócić go do życia. – Zapytałem, czy moglibyśmy wszyscy zatrzymać się na chwilę i oddać hołd zmarłemu. Przez 60 sekund staliśmy w milczeniu wokół łóżka – wspomina Bartels.

Tak narodził się program Pauza, który jest prowadzony w szpitalach głównie w Stanach Zjednoczonych. – Jedna z osób, która uczestniczyła w leczeniu pacjenta, odczytuje krótki tekst: „Zatrzymajmy się na chwilę, aby oddać szacunek osobie, przy której stoimy, która żyła i teraz umarła. Komuś, kto kochał i był kochany. Kto był członkiem rodziny, czyimś przyjacielem. Stańmy w ciszy i poświęćmy chwilę, żeby każdy na swój sposób oddał zmarłemu cześć. Uszanujmy także i doceńmy wysiłki całego zespołu podjęte dla ratowania tej osoby”. Potem przez 30 sekund cały zespół stoi w ciszy. Na koniec osoba prowadząca pożegnanie składa podziękowanie całemu zespołowi – mówi prof. Krajnik. – Takie pożegnanie ma dobry wpływ na zespół. Pokazuje, że to, co robiliśmy, nie było bez sensu, że miało znaczenie dla życia i umierania tego pacjenta. Dla historii niepowtarzalnego życia.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version