Współczesna sztuka wkroczyła na Wawel. I doskonale czuje się w królewskich komnatach. Możemy się o tym przekonać, odwiedzając wystawę „Elegie” Łukasza Stokłosy. Obrazy twórcy (rocznik 1986), przedstawiające płaszcze, zbroje, insygnia władzy królewskiej, a także pałacowe wnętrza i ogrody, świetnie rezonują z przestrzenią Zamku Królewskiego. Dzieje się tak za sprawą motywów inspirujących malarza, ale też dyskretnej nuty campu, która spowija jego prace i pomaga wykreować klimat teatralnej sztuczności. Scenicznemu efektowi poddajemy się już przy samym wejściu na wystawę.
Widoczny przez otwarte drzwi, wielkoformatowy dyptyk „Bitwa I” i „Bitwa II” przypomina teatralny horyzont, z błękitem nieba, oświetlonymi słońcem okrętami i mrokiem otaczającym sylwetki siedzących na koniach władców, Karola V i Karola I.
Łukasz Stokłosa: To jest trawestacja obrazów batalistycznych z różnych epok. Znalazły się tu portrety reprezentacyjne królów, powstałe na podstawie dzieł van Dycka i Tycjana. W centralnej części widnieje bitwa pod Lepanto, stworzona na motywach niezwykłego płótna Vicentino z Pałacu Dożów w Wenecji. Widzimy pomieszanie armii, które zmierzają w różnych kierunkach.
Dyptyk poświęcony bitwom zachęca do namysłu nad estetyzacją przemocy, jaką oglądamy od wieków na obrazach mistrzów malarstwa europejskiego, a równocześnie przypomina nam, że nie potrafimy uczyć się na błędach. To nasza niepamięć prowadzi do tego, że wojny cały czas się powtarzają. Podobnie jest w przypadku dyptyku „Ogród I” i „Ogród II”, który stanowi kompilację różnych ogrodów pałacowych, otaczających m.in. Wersal i Villę Borghese.
Łukasz Stokłosa: W tym wypadku motyw niepamięci dotyka przestrzeni, tych najpiękniejszych, wypielęgnowanych ludzką ręką. Tworzymy je, porzucamy i znowu budujemy, ale cały czas coś nam nie wychodzi. Często odwiedzam pałacowe ogrody i przywożę pod powiekami ich niezwykłość. Jednak w procesie twórczym nabierają one nowych, mroczniejszych znaczeń.
Malarski magazyn rekwizytów i kostiumów
W twórczości malarza mrok przebija się nie tylko przez pejzaże, ale też przez przedmioty, które mogą się kojarzyć z elementami scenografii i rekwizytami, budującymi teatralną aurę ekspozycji. Tak jak wiszące przy samym wejściu obrazy karet koronacyjnych. Można odnieść wrażenie, że mają nas zawieźć do świata historycznych opowieści.
Łukasz Stokłosa: Miałem z nimi problem. Kiedy z kuratorką Agnieszką Jankowską-Marzec próbowałem powiesić je obok siebie, układały się w żałobny kondukt. Skojarzenie nie było bezpodstawne, bo znajduje się wśród nich karawan pogrzebowy Ludwika VIII. Teraz przedstawiający go obraz wieńczy piramidę, w jaką ułożyliśmy płótna. Dzięki temu osiągnęliśmy dodatkowy efekt. Widz, by zobaczyć karety, musi podnieść głowę. Dostrzega przy tym wysokość tej sali i podświetloną przez nas specjalnie konstrukcję sufitu zbudowanego z drewnianych belek.
Gdy z kolei spojrzy w bok, jego wzrok przyciągną utrwalone na płótnach insygnia władzy królewskiej, płaszcze, zbroje, tworzące malarski magazyn rekwizytów i kostiumów. Choć przedstawiające je płótna podpisane są nazwiskami noszących je osób, poczynając od Zygmunta II Augusta, przez Stefana Batorego czy Maksymiliana II, postaci te zostały pozbawione przez artystę twarzy.
Łukasz Stokłosa: Doszedłem do wniosku, że w ten sposób mocniej zadziałają. Zależało mi na tym, żeby dotrzeć do tych historycznych bohaterów przez przedmioty, które specjalnie dla nich powstały. Są materialnym śladem po ich istnieniu. Zwracałem szczególną uwagę na zbroje i płaszcze. Są odbiciem sylwetek osób, dla których zostały stworzone. Kiedy jesteśmy w muzeum i widzimy przed sobą zbroję Henryka Walezego, z przysłoniętą przyłbicą, możemy odnieść wrażenie, że stoimy przed tym człowiekiem. W naszej świadomości funkcjonuje tylko skorupa, która może jeszcze nosi ślady jego DNA.
Artysta nie byłby sobą, gdyby do prezentowanych na Wawelu obrazów nie przemycił bliskiej mu estetyki campu. Zrobił to jednak w sposób nienachalny, co sprawia, że jego dzieła jeszcze bardziej intrygują. I choć twórca świadomie wypreparował je z popkulturowych odniesień, to sposób, w jaki zostały namalowane, sprawia, że nasuwają się współczesne porównania. Czym bowiem są królewskie płaszcze i ich bogate wzory, jak nie odpowiednikiem luksusowego krawiectwa haute couture. Podobnie dzieje się w przypadku ozdabiających królewskie głowy koron. W niejednej z nich mógłby na scenie wystąpić Freddie Mercury.
Queerowy świat sztuczności i przesady
Trudno nie mieć takich skojarzeń, gdy zna się dotychczasową twórczość Łukasza, podszytą sztucznością i przesadą. Takie są choćby jego obrazy poruszające tematykę queerową. Widzimy na nich młodych, nagich mężczyzn, których splątane zmysłowo ciała wyglądają jak postaci z renesansowych dzieł. Przeniesieni na płótno bohaterowie kultowego serialu „Dynastia” zapadają się w miękkich kanapach, spoglądając na nas spod złotych żyrandoli, wśród których żyła rodzina Carringtonów. Zakazanego luksusu możemy pokosztować, oglądając papierosy wystające ze złotych papierośnic czy narkotyki serwowane na kryształowym lusterku z gotową do użycia szklaną lufką.
Przenoszą nas do sfery mroku, w której poruszają się zreinterpretowane przez malarza filmowe postaci grane przez słynnych aktorów. Można tu spotkać Isabelle Adjani jako śmiertelnie bladą Lucy Harker z filmu „Nosferatu wampir” Wernera Herzoga czy Brada Pitta wyłaniającego się z ciemności niczym spragniona krwi zjawa z „Wywiadu z wampirem”. Na poprzednich wystawach artysty demoniczne wizerunki gwiazd kina przeplatały się z obrazami przedstawiającymi tajemnicze wnętrza pałaców, z ich mroczną architekturą, pustymi ścianami, opuszczonymi ogrodami i oranżeriami. Stanowiły one reminiscencje z podróży Łukasza do Wersalu, pałaców w Wenecji, Sanssouci, Casercie czy zamków Ludwika Bawarskiego. Tworząc obrazy, które znalazły się na Wawelu, artysta również odbył swego rodzaju grand tour w poszukiwaniu motywów, które powinny się znaleźć na wystawie.
Łukasz Stokłosa: Podczas tych podróży starałem się poszerzyć wiedzę o rekwizytach i przedmiotach znajdujących się na Wawelu, które chciałem namalować. Dlatego pojechałem do Paryża, by zobaczyć inne płaszcze Orderu Świętego Ducha. Przy okazji w Wersalu znalazłem koronę Ludwika XV, która mnie zachwyciła. W Sztokholmie oglądałem jedną z dwóch zachowanych zbroi z kolekcji Zygmunta Augusta. W Krakowie mamy jego zbroję z okresu młodzieńczego, tam znajduje się pancerz konny. Byłem też w Wiedniu, gdzie przechowywana jest zbroja Stefana Batorego. Jak się później okazało, była malowana przez Jana Matejkę.
Wszystkie te obiekty muzealne możemy zobaczyć na płótnach Łukasza prezentowanych na Wawelu. W zamkowych komnatach nabierają dodatkowych kontekstów, wchodzą w relacje z historycznymi wnętrzami, wprowadzając odbiorcę w bliski elegijnemu nastrój zadumy. Zauważa to w kuratorskim tekście Agnieszka Jankowska-Marzec, podkreślając, że dzieje się tak zarówno przez wybór tematyki obrazów, jak i sposób ich malowania. Według niej ważne jest tu światło, które otula przedmioty, zacierając kontury. Dzięki niemu widzimy detale, jak gdyby przez lekko zamgloną szybę, w czym niepoślednią rolę odgrywają światłocieniowe odbicia i refleksy, a także paleta kolorów z plamami żółcieni i dojrzałych, winnych czerwieni.
Współczesność wkracza na Wawel
Wystawa „Elegie” nie jest pierwszym nowoczesnym akcentem, który pojawił się w ostatnim czasie na Zamku Królewskim na Wawelu. Zwiedzający mogli być świadkami interwencji artystycznych, jakich w zabytkowych przestrzeniach dokonali już Łukasz Stokłosa i Marcin Maciejowski. Na dziedzińcu przez dłuższy czas stała instalacja „Wyspia” Kingi Nowak, a w ogrodach gościły rzeźby Bronisława Chromego czy Pawła Orłowskiego.
Dyrektor Andrzej Betlej zapewnia, że nie zamierza zmieniać podstawowej funkcji muzeum rezydencjalnego, jakim jest Zamek Królewski. Chce jednak wprowadzać w jego mury sztukę najnowszą, szczególnie taką, która dialoguje z przeszłością. Dlatego niebawem możemy spodziewać się na Wawelu dzieł Magdaleny Abakanowicz i innych współczesnych artystów.