Nie wiedzą, jak wycisnąć klej z tubki, jak trzymać nożyczki, jak zrobić sobie kanapkę. Nauczyciele łapią się za głowy, że dzieci nie mają podstawowych życiowych umiejętności. W niektórych szkołach próbują coś z tym robić.

Poprosiłam mojego pierwszaka, żeby pokazał swój pierwszy zeszyt szkolny, a on naciska paluszkiem na okładkę i oczekuje, że strona sama się przewróci, jak w iPadzie – opowiada 32-letnia Julita. Przerażona, bo dopiero przy okazji szkoły dostrzegła różnice między tym, co potrafi jej syn, a tym, co ona umiała w jego wieku.

– Kupuję synowi buty na rzepy, żeby jemu i sobie ułatwić zadanie. Nawet nie pomyślałam, że przecież nie będzie umiał zawiązać sznurówek, chociaż ja w jego wieku robiłam to już bez niczyjej pomocy. I to ja mu głównie czytam książki, a on samodzielnie ogląda głównie bajki na iPadzie – wylicza matka z poczuciem winy.

Jej syn wcale nie jest wyjątkiem. Wielu rodziców odsuwa dzieci od codziennych spraw, chcą, żeby tylko pilnie się uczyły. Szkoła przed laty odpuściła sobie oldskulowe zajęcia praktyczno-techniczne. Rośnie pokolenie dwóch lewych rąk.

– Od lat do szkoły przychodzą dzieci z deficytami podstawowych umiejętności – przyznaje Ewa Radanowicz, była wieloletnia dyrektorka autorskiej szkoły podstawowej w Radowie Małym i autorka książki „W szkole wcale nie chodzi o szkołę”. – Większość dzieci nie miała umiejętności, których można by się spodziewać po siedmiolatkach. W poprzednich pokoleniach zdarzało się to rzadziej – mówi Radanowicz. Wielu uczniów nie potrafi wiązać butów, wkładać kurtek ani zapinać guzików. Nigdy wcześniej np. nie obierały jabłka, nie kroiły niczego nożem, często nie potrafią użyć nożyczek.

– Nawet siódmoklasiści nie potrafią zrobić sobie kanapki ani prostego śniadania typu płatki z mlekiem. Zdarza się, że pytam 14-letniego ucznia, czy jadł śniadanie, a on mi mówi, że „mama nie przygotowała”, a sam tego nie potrafi – opowiada Monika Wisła, dyrektorka szkoły podstawowej nr 1 w Bielsku-Białej. Mówi, że uczniowie nie wiedzą, jak trzymać miotłę i szufelkę, a tradycyjnego odkurzacza w ogóle nie znają. – Szkoła musi na powrót uczyć podstawowych umiejętności, my np. organizujemy warsztaty kulinarne i uczymy na nich, m.in. jak zrobić kanapki. Planuję też trening prasowania. Przecież to jest potrzebne w życiu, a nie każdy uczeń wyrośnie na prezesa, którego stać na wynajęcie gosposi.

Już 10 lat temu Instytut Millward Brown odkrył, że co czwarte polskie dziecko w wieku 6-16 lat nie potrafi zaparzyć herbaty, a 40 proc. nie umie pokroić chleba. Na pytania instytutu w sondażu o tym, jak dzieci radzą sobie z przygotowywaniem posiłków, odpowiadały matki. Niemal co druga (45 proc.) przyznała, że nie widzi potrzeby, aby jej dziecko samodzielnie gotowało, pomoc w kuchni należała do obowiązków niespełna 40 proc. dzieci. Co trzecia matka uważała, że kuchnia to miejsce niebezpieczne dla dziecka.

Zdarza się, że pytam 14-letniego ucznia, czy jadł śniadanie, a on mówi, że „mama nie przygotowała”, a sam tego nie potrafi – opowiada Monika Wisła, dyrektorka szkoły podstawowej nr 1 w Bielsku-Białej

– Znam licealistów, którzy nigdy nie obsługiwali pralki i nie wiedzą, gdzie wsypać proszek i jak segregować ubrania. Ale znam też ośmiolatki, które same smażą naleśniki i sprzątają dom – mówi psycholożka Anna Dziewulska. Ostrzega przed uogólnianiem. Ale przyznaje, że widzi postępującą niezaradność dzieci w codziennych życiowych sytuacjach. – To pokolenie jest z jednej strony nadmiernie obciążone, bo zbyt dużą wagę dorośli przywiązują do ich postępów edukacyjnych i wysiłków na rzecz przyszłej kariery zawodowej. Z drugiej strony, paradoksalnie, te dzieci są przez tych samych dorosłych wyręczane w większości tzw. spraw życiowych – mówi psycholożka. Dlatego dzieci nie potrafią najczęściej wysłać listu pocztą, nie mają rozeznania w domowych rachunkach i kosztach utrzymania rodziny. – Rodzice robią wszystko, żeby dzieci były zadowolone i żeby się pilnie uczyły. Odsuwają je więc od codziennych sprawunków, nie pozwalają nosić toreb z zakupami. I wożą dzieci samochodem – wszędzie, gdzie się da, żeby się nie zmęczyły i żeby były bezpieczne – mówi psycholożka.

Dzieci nie mają szans, żeby poznać rzeczywistość, zaryzykować coś, wygrać albo sparzyć się. A ponieważ edukacja pochłania mnóstwo sił i energii, są tak przemęczone, że odsuwają od siebie każdy inny wysiłek. I ten fizyczny, kiedy trzeba pójść do sklepu czy wyrzucić śmieci, i intelektualny, kiedy trzeba przeczytać i zrozumieć instrukcję pralki. Dlatego mogą być geniuszami z matematyki, kodować na wyścigi i mówić kilkoma językami, a mimo to banalne prasowanie rozłoży je na łopatki.

Ewa Radanowicz znalazła receptę na brak samodzielności swoich uczniów. – Postawiliśmy w szkole mocno na działania praktyczne. Było szycie, gotowanie, lepienie z gliny, produkcja witraży. Były zajęcia plastyczne i teatr. Dopiero wtedy dzieci się rozwinęły i podniosły swoje umiejętności, również w dziedzinach typowo szkolnych – mówi nauczycielka. Jej zdaniem szkoła uczy zbyt jednostronnie. – Hodujemy dzieci jak chodzące encyklopedie. Im więcej uczeń wie, im więcej informacji potrafi odtworzyć, tym bardziej go nagradzamy. A na wszystko mamy gotowe instrukcje i wzory, wystarczy je wypełniać. To mocno zubaża dzieci i proces uczenia – dodaje.

– To praktyczne działania pozostawiają ślad w głowach uczniów – podkreśla Jakub Tylman, pedagog i pisarz, nauczyciel przedmiotów artystycznych. Opowiada o lekcji na temat pasteryzacji. Z jedną klasą omówił temat z podręcznikiem. Z drugą wykonał pracę praktyczną – owoce, garnek, kuchenka i proces pasteryzacji przebiegał na ich oczach. – Po trzech tygodniach zapytałem, co zapamiętali z lekcji. Grupa podręcznikowa niewiele. Ale dzieci, które wekowały kompot, zrozumiały i zapamiętały cały proces. Chwaliły się, ile przetworów zrobiły po tej lekcji własnoręcznie już w domu – mówi nauczyciel.

Na fali mody na majsterkowanie MEN planuje powrót zajęć praktyczno-technicznych do szkół – nowy przedmiot ma być w nowej podstawie programowej na lata 2025-2026. A na razie w szkołach obowiązuje przedmiot pod nazwą technika, który z majsterkowaniem ma niewiele wspólnego. Pierwszy rok pochłaniają przygotowania do egzaminu na kartę rowerową – jest mowa o budowie roweru, a potem dzieci tłuką zasady ruchu drogowego. W następnych klasach do wykucia są np. rodzaje drewna czy to, jak powstaje papier. Do tego piramida odżywiania, podstawy pisma technicznego, a z umiejętności praktycznych – ewentualnie projekt kotylionu na Święto Niepodległości. Przedmiot technika to jedna godzina w tygodniu przez trzy szkolne lata – od klasy czwartej do szóstej.

– Nawet gdyby nauczyciel chciał z uczniami coś skonstruować, ma na to niewielkie szanse. Bo co można wybudować przez 45 minut z planowaniem, projektem i jeszcze posprzątaniem stanowiska? – mówi Sylwia Szulc, nauczycielka techniki i informatyki w podstawówce w Woźnikach na Śląsku. Jej się jednak jakoś udaje – szyje z uczniami, malowała z nimi pracownię, majsterkuje, a teraz budują ławki z drewnianych palet na szkolny korytarz. – Dzieci uczestniczą w tym bardzo chętnie, na widok narzędzi oczy im się świecą, nie muszę nikogo długo namawiać. Choć niektóre na początku nie wiedziały, jak wygląda igła do szycia, i próbowały nawlec nitkę na łepek od szpilki – opowiada Szulc. Na budowę ławek przewidziała osiem lekcji. Musi więc wyjść poza ustawowe 45 minut. Ściąga pieniądze na dodatkowe zajęcia – z grantów i programów ministerialnych oraz gminnych, za które już kupiła kilka maszyn do szycia i zestawy majsterkowicza oraz stoły do pracowni. A i tak to jej mąż przygotowuje uczniom półprodukty, np. demontuje palety albo szlifuje drewno – całkowicie za darmo.

Majsterkowanie rozwija umiejętności manualne, kreatywność i wyobraźnię. Można to jednak osiągnąć również innymi metodami. Po co majsterkowanie uczniom w cyfrowym XXI w.? Gdy brakuje im czasu na hobby, a proste wbicie gwoździa czy przyszycie guzika od lat zleca się fachowcom? Czy budowa karmnika dla ptaków albo mebli na szkolny korytarz ma sens?

Znam licealistów, którzy nigdy nie obsługiwali pralki i nie wiedzą, gdzie wsypać proszek – mówi psycholożka Anna Dziewulska

– Trzeba sobie jasno powiedzieć, że pracy dla ludzi, którzy coś umieją, będzie przybywało. Natomiast będzie ubywało pracy dla ludzi, którzy coś wiedzą – mówił kilka dni temu dla money.pl Piotr Voelkel, założyciel firmy VOX Meble i Uniwersytetu SWPS. Tłumaczył, że w związku z rozwojem sztucznej inteligencji wiedza będzie łatwo dostępna: „Sztuczna inteligencja bardzo szybko wypchnie nas z zawodów, które stoją na wiedzy i będzie nas pchała w kierunku tego, co ma związek z umiejętnościami, np. umiem ugotować, umiem coś zrobić. Generalnie każdy, kto ma jakiś fach w ręku, może być spokojny o swoją przyszłość”.

Jednak nie tylko o to chodzi. Majsterkowania nie ma na liście kluczowych umiejętności, które mają zapewnić dzisiejszym uczniom odnalezienie się na rynku pracy w przyszłości. Ale gdy zapytałam o to ChatGPT, wymienił kilkanaście cech, które miałyby pomóc ludziom dostosować się do nadchodzących zmian, a które możemy sobie wyrobić właśnie dzięki zajęciom praktyczno-technicznym. To m.in. umiejętność rozwiązywania problemów, bo każda umiejętność praktyczna bazuje na szukaniu rozwiązań i wymaga elastycznego myślenia. Albo zaradność – osoby, które potrafią wytwarzać i naprawiać rzeczy, uczą się znajdować pomysłowe rozwiązania, co bywa cenne w pracy.

– Uczniowie teraz chcą bardzo szybko widzieć efekty swojej pracy i to muszą być koniecznie fantastyczne efekty, bo do tego przyzwyczaiły ich media cyfrowe. Dlatego majsterkowanie czy szycie może ich na początku frustrować – mówi Marta Florkiewicz-Borkowska, nauczycielka niemieckiego oraz zajęć rozwijających kreatywność w SP w Pielgrzymowicach, Nauczycielka Roku 2017. Od 10 lat szyje z uczniami tzw. emotkowe pożeracze smutków, które potem przekazuje fundacjom wspomagającym chore dzieci. Do jej projektu weszło do dziś już 250 szkół. Czasem słyszy od uczniów, że nie chcą się uczyć szycia, bo i tak kupują sobie gotowe ubrania. – Daję sobie zawsze czas na rozbudzenie motywacji uczniów. Potem ważny jest proces planowania, co uczy wytrwałości i organizacji działań. Aż uczniów zaskakuje to, że mogą tak długo robić jedną rzecz – mówi nauczycielka. Uważa, że to wszystko uczy samodzielności i odpowiedzialności. – Nawet to, że obowiązkowo sprzątamy swój warsztat pracy – dodaje.

– Majsterkowanie daje przede wszystkim możliwość testowania pomyłek. Oczywiście pod warunkiem, że nie majsterkujemy na czas i na ocenę – tłumaczy Magdalena Foltyniak, prezeska warsztatu miejskiego w Gliwicach. Od kilkunastu lat w Polsce powstają nowoczesne miejsca, gdzie ludzie w każdym wieku mogą rozwijać różnorodne umiejętności, m.in. związane z majsterkowaniem. Ten trend powoli przenosi się też do szkół.

W małej gminie Pleszew w Wielkopolsce już działają takie pracownie. Dzieci np. budują karmniki czy konstruują lampki na biurko, a do wspólnego majsterkowania zapraszani są też ich rodzice.

Na podobnej zasadzie działają warsztaty szkolne w Wodzisławiu Śląskim. W 13 szkołach i przedszkolach miasto doposażyło pracownie, m.in. ceramiczną, stolarską i krawiecką. – Zauważamy ogromny spadek umiejętności manualnych u dzieci – mówi Justyna Orszulak, dyrektorka SP 1 w Wodzisławiu. – Uczniowie mają trudności z precyzją ruchów, chwytaniem, ściskaniem. A to się przekłada też na słabe postępy w pisaniu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version