Niemcy ze zdumieniem widzą, jak w ich kraju rozpadają się mosty, a koleje nie działają już, jak należy. Trudno umówić się nawet na wizytę lekarską. Coraz więcej rzeczy staje się problemem. W Niemczech tego nigdy nie było. Niemcy mają poczucie, że następuje fundamentalna zmiana w ich życiu. Wielki przełom na gorsze – mówi niemiecka historyczka Katja Hoyer.

Katja Hoyer: Nigdy nie widziałam takiego pesymizmu, takiego przygnębienia. Do tej pory istniało niezachwiane przekonanie, że model gospodarczy Niemiec działa i na zawsze pozostaniemy dobrze prosperującym krajem. I nawet gdy sprawy nie układały się najlepiej – np. na przełomie XX i XXI w., kiedy martwiliśmy się dużym bezrobociem – uważano, że są to problemy do rozwiązania, a nie coś, co z nami zostanie. Nie było poczucia, że wszystko idzie źle. A tak jest dzisiaj: wielu ludzi patrzy w przyszłość z niepokojem, że ich sytuacja będzie gorsza za 10 lat. A młodzi ludzie są przekonani, że nie mają szans na życie, które mieli ich rodzice.

To wielka zmiana: pewność, że zawsze będzie lepiej, była zakorzeniona w świadomości Niemców od 1949 r., od rządów Adenauera. I ta zmiana powinna naprawdę martwić polityków głównego nurtu, bo muszą dać ludziom wiarę, że mają plan. Za to AfD wcale nie musi mieć planu. Wystarczy się przyglądać i mówić, że wszystko idzie źle. Będzie szczęśliwa, że ludzie są sfrustrowani i zdesperowani. To jest dziś główna przewaga skrajnej prawicy: nie musi przedstawiać rozwiązań, a politykom głównego nurtu trudno będzie przekonać wyborców, że są w dobrych rękach, ponieważ wiara w przyszłość Niemiec bez względu na wszystko się ulotniła.

– Nie dość, że mamy przedłużający się kryzys gospodarczy, to Niemcy ze zdumieniem widzą, jak w ich kraju rozpadają się mosty, a koleje nie działają już, jak należy. Trudno umówić się nawet na wizytę lekarską. Coraz więcej rzeczy staje się problemem. I coraz więcej firm bankrutuje. Do tego dochodzą bardzo wysokie czynsze i ceny domów, szczególnie w dużych miastach, które dla wielu stały się niedostępne. A na dodatek jest poczucie, że w kieszeniach zostaje coraz mniej pieniędzy. I wszystkie te czynniki łączą się, dając ludziom poczucie gwałtownych zmian na gorsze, nad którymi nie mają żadnej kontroli.

Zmienił się też całkowicie stosunek do imigracji. Sondaże pokazują, że około dwie trzecie Niemców chce wyraźnego ograniczenia nielegalnej imigracji. Blisko trzy czwarte chce zwrotu o 180 stopni w dotychczasowej polityce dotyczącej azylu. Nieustannie słyszę ludzi, którzy skarżą się, że ich otoczenie drastycznie się zmieniło. Mają poczucie, że jest coraz więcej miejsc, których trzeba unikać. Nie jest to irracjonalny strach. Przestępczość z użyciem przemocy osiągnęła w ubiegłym roku rekordowy poziom, a ponad jedna trzecia sprawców to obcokrajowcy. To wszystko sprawiło, że imigracja stała się problemem numer 1 w kraju.

– Różnica polega na tym, że jeśli jesteś Włochem, prawdopodobnie jesteś przyzwyczajony do poczucia niestabilności: częstszych zmian rządów, niewiary w politykę i obniżających się standardów usług publicznych. W Niemczech tego nigdy nie było. Niemcy mają poczucie, że następuje fundamentalna zmiana w ich życiu. Wielki przełom na gorsze.

– Wygląda na to, że Merz będzie musiał współpracować przynajmniej z jedną z partii, które są obecnie w rządzie. Może nawet z dwiema. To duży problem, ponieważ daje wyborcom poczucie, że nie mogą głosować za zmianą. W większości wyborów od 1949 r. mogli wybierać między polityką konserwatywną a reformami. A dziś wielu Niemców ma wrażenie, że bez względu na to, jak zagłosują, będzie mniej więcej to samo co wcześniej.

Merz spróbuje obrać nowy kurs – chce surowszych przepisów imigracyjnych i reformy gospodarczej. Ale drastycznych zmian nie będzie – napotka opór swojego koalicjanta, czyli SPD. Myślę, że jedynym sposobem na inną politykę byłaby przemiana samej SPD. Jeśli stałaby się „skandynawska”, podobna do bardziej konserwatywnej duńskiej partii socjaldemokratycznej, i bardziej zorientowana na klasę robotniczą, wtedy mogłaby się zgodzić na zmiany, których chce Merz. W SPD jest jednak wobec tego bardzo duży opór.

– Myślę, że ma rację. AfD w 2021 r. dostała 10 proc. głosów, tym razem zapewne przekroczy 20 proc. To ogromny wzrost w bardzo krótkim czasie. Jeśli wyborcy stracą nadzieję, że zmiana może pochodzić z centrum, coraz więcej ludzi będzie głosować na AfD i może ona stać się największą partią w kraju, jak radykalnie prawicowa FPÖ w Austrii. Na szczęście niemieccy politycy – choć nastąpiło to trochę za późno – wreszcie zaczęli zdawać sobie z tego sprawę. CDU próbuje sprawdzić, czy może zaoferować wyborcom to, czego chcą, w kwestii imigracji, nie posuwając się tak daleko jak AfD.

– Nie sądzę. Po prostu obie partie mają nieco podobne spojrzenie na imigrację i politykę gospodarczą i raz głosowały wspólnie w Bundestagu.

Ich fundamentalna wizja tego, czym mają być Niemcy, jest kompletnie różna. CDU zawsze była wyraźnie proamerykańska. Chciała, aby Niemcy były krajem zachodnim bardzo blisko związanym z NATO i USA. AfD jest zajadle antyamerykańska – manifest partii podkreśla, że interesy Niemiec i USA są coraz bardziej rozbieżne. Dlatego Niemcy powinny wybrać Rosję jako partnera. Dzień, w którym CDU zdecydowałaby się na koalicję z AfD, oznaczałby koniec tej partii.

Merz powiedział co prawda, że nie ma dla niego znaczenia, z jaką partią przegłosuje zmiany dotyczące imigracji, ale jeśli w koalicji z SPD będzie głosował razem z AfD, zniszczy tę koalicję. Myślę, że użyje tego raczej jako szantażu wobec partnera koalicyjnego, mówiąc SPD, że jeśli nie poprze jego pomysłów, i tak znajdzie większość w Bundestagu.

– Zawsze podkreślałam, że to nie jest zjawisko związane wyłącznie z dawną NRD. W Niemczech Zachodnich tak to przedstawiano, ponieważ łatwiej było powiedzieć: „Jest coś dziwnego w Niemczech Wschodnich”, zamiast przyznać, że dzieje się coś, co stanowi wyzwanie dla całego kraju. AfD faktycznie była silniejsza na wschodzie, ale to nie tłumaczyło wszystkiego. Teraz retoryka się zmieniła: zrozumiano, że AfD to znacznie głębszy, ogólnoniemiecki problem, którym należy się zająć. Powinno to być jasne już dawno – są przecież bardzo podobne trendy w całej Europie. I oczywiście w USA.

Jeśli chodzi o demonstracje, to wydaje mi się to zupełnie bezcelowe. Wychodząc na ulicę, chcemy powiedzieć innym, jak mają głosować? Przecież wyborca AfD, patrząc na te demonstracje, nie pomyśli sobie: „Och, myliłem się. Zagłosuję na kogoś innego”.

Delegalizacja partii też nie rozwiązałaby problemu. Jest poczucie, że kraj skręca w prawo, a jeśli tak jest, należy po prostu złożyć lepszą ofertę i konkurować. AfD ma poparcie 20 proc. elektoratu. Miliony ludzi są niezadowolone ze status quo. I większość tych ludzi głosowała wcześniej na partie centrowe. Odebranie im narzędzia wyrażania niezadowolenia nie przyczyniłoby się w żaden sposób do złagodzenia tego niezadowolenia. Jak ujął to jeden z politologów: „Nie można zakazać opinii ani postaw”.

Demonstracje ani nawoływania do zakazu nie zmienią sytuacji – zdecydowana większość wyborców i tak będzie się martwić imigracją. To zaczyna docierać do polityków i dotyczy nie tylko Merza. Również Scholz próbował w debacie wyborczej przedstawić swój dorobek w ograniczeniu imigracji. Nawet Robert Habeck z Zielonych powiedział, że chce się przyjrzeć nielegalnej imigracji, co zresztą spowodowało niezadowolenie w jego własnej partii.

Wyraźnie widać, że główny nurt zaczyna rozumieć, że jest to poważna kwestia i muszą się tym zająć, jeśli chcą powstrzymać napływ wyborców do AfD. Nie wiem, czy będą w stanie to zrobić, gdy dojdą do władzy, ale to jedyny sposób, jaki widzę. Dania jest dobrym przykładem. Socjaldemokraci podjęli ten temat i byli w stanie spowolnić wzrost skrajnej prawicy. Donald Tusk też jest stanowczy w kwestii nielegalnej imigracji.

– W Niemczech setki tysięcy co roku starają się o azyl. Nowe regulacje nie zmienią niczego natychmiast, ale jeśli będziemy przyjmować coraz więcej ludzi, wyborcy jeszcze bardziej stracą poczucie bezpieczeństwa, i to na pewno spotęguje dzisiejsze nastroje. Nie ma na to łatwej odpowiedzi, ale ktoś musi coś zrobić, bo inaczej skończymy z coraz szybciej rosnącą skrajną prawicą, która ma niezwykle drastyczne rozwiązania w tych sprawach. A nie sądzę, by większość Niemców chciała końca migracji. Tym, co martwi większość, jest kwestia kontroli: państwo po prostu nie wie, kto w ogóle jest w kraju, kto z niego wyjeżdża, a kto przyjeżdża.

– W AfD od samego początku toczy się mroczna walka między tymi, którzy chcą bardziej umiarkowanej linii, i radykałami. Partie skrajnej prawicy w całej Europie stały się nieco bardziej mainstreamowe, ponieważ jest oczywiste, że w inny sposób nie mogą przejąć władzy. Problem z AfD polega na tym, że w tej chwili nie ma absolutnie żadnego powodu, aby stawiać na załagodzenie linii. Wszystkie inne niemieckie partie kategorycznie stwierdziły, że nie będą z nią współpracować. I nawet kiedy AfD była jeszcze stosunkowo umiarkowana (w 2013 r. była to zasadniczo partia libertarian ekonomicznych), nawet wtedy nazywano ją skrajnie prawicową i faszystowską. Dlaczego teraz miałaby być umiarkowana? Nie ma tak naprawdę siły, która mogłaby popchnąć ją w tym kierunku.

Alice Weidel pracowała dla Goldman Sachs i doradzała Bank of China. Wychowuje dwóch synów w malowniczym miasteczku w Szwajcarii ze swoją partnerką. To nie brzmi szczególnie radykalnie. Naciskała też na umiarkowanie, choćby poprzez próbę usunięcia z manifestu wyborczego AfD skrajnie prawicowego sformułowania „remigracja” [oznacza masowe deportacje wszystkich imigrantów, bez względu na ich status – red.]. Ale gdy zdała sobie sprawę, że twarda frakcja nie ustąpi, natychmiast zmieniła kierunek i zapewniła, że masowe deportacje są w planach, a „jeśli to ma być nazwane remigracją, to tak właśnie będzie”. Była też za tym, żeby AfD ograniczyła definicję rodziny do „ojca, matki i dzieci” – mimo że sama się w tej definicji zupełnie nie mieści.

Myślę, że pozwalają jej przewodzić, ponieważ wiedzą, że jest bardziej reprezentacyjną twarzą AfD niż wielu twardogłowych. Będzie w stanie pozyskać ludzi takich jak Musk lub udzielić wywiadów Bloombergowi, ponieważ mówi po angielsku. W pewnym sensie radykałowie się z nią pogodzili. Z pewnością jednak nie jest reprezentatywna dla głównego nurtu partii. Dlatego właśnie regularnie przegrywa, gdy próbuje moderować kurs partii. Jak jednak wielokrotnie udowodniła, ma również determinację, by zrobić i powiedzieć wszystko, co trzeba, aby dostać się na szczyt. Wydaje się całkowicie zadowolona z przyjęcia ekstremistycznej linii, jeśli to działa – czyli utrzymuje ją przy władzy i pcha partię do przodu. Więc to nie jest tak, że jest jej z tym naprawdę niewygodnie. Fakt, że jest ideologicznie tak elastyczna, czyni ją potężną i bardzo niebezpieczną osobą. To Alice Weidel – „najbardziej reprezentacyjnego oblicza AfD” – powinniśmy najbardziej się obawiać.

Katja Hoyer (ur. 1985) jest niemiecko-brytyjską historyczką, dziennikarką i pisarką. Urodziła się w Guben w Niemczech Wschodnich. Od 2010 r. mieszka w Wielkiej Brytanii. Publikuje w „The Spectator”, „Washington Post” i „Die Welt”. Związana jest z King’s College London. W Polsce ukazała się jej książka „Krew i żelazo. Powstanie i upadek Cesarstwa Niemieckiego 1871-1918”. W 2023 r. opublikowała „Beyond the Wall: East Germany, 1949-1990”, nowatorską historię NRD, która stała się wielkim bestsellerem

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version