Ostatnie miesiące II wojny światowej zdecydowały o tym, jak w następnych dekadach wyglądał wyścig zbrojeń między ZSRR i Stanami Zjednoczonymi. Obie strony prowadziły prawdziwe polowanie na sprzęt, technologie i ludzi.
Rowery, zegarki, złoto, maszyny, całe fabryki. Wszystko było cenne. I brnąc w 1944 i 1945 r. przez zajęte przez Niemców ziemie polskie, a potem dalej na zachód i za Odrę, Sowieci brali wszystko. Jednym z najważniejszych elementów tej bodaj największej w historii kradzieży była operacja o kryptonimie Osoawiachim.
Armia Czerwona zajęła między innymi poligon rakietowy w Bliźnie na Podkarpaciu, później liczne fabryki i zakłady przemysłowe na Śląsku i w Wielkopolsce. Dalej na zachód także potężny kombinat chemiczno-rafineryjny w Policach czy Centralny Ośrodek Testów Lotnictwa Wojskowego w Rechlinie pod Berlinem. W ręce Sowietów wpadł także ośrodek badawczy wraz z poligonem doświadczalnym w Peenemünde, małej portowej wiosce na wyspie Uznam na Bałtyku.
Uciekający przed frontem Niemcy próbowali zacierać ślady swojej działalności, głównie za pomocą ton dynamitu. Mimo tych zabiegów Rosjanie weszli jednak w posiadanie pierwszych samolotów odrzutowych, czyli Messerschmittów Me 262 i Heinkeli He 162, szczątków rakiet i dokumentacji technicznej nowych rodzajów broni. Te znaleziska były cenne, ale jeszcze cenniejsi byli pracujący nad nimi naukowcy. Żeby przyspieszyć rozwijanie własnych projektów militarnych na bazie nazistowskich cudów techniki, Rosjanie musieli skorzystać z wiedzy niemieckich badaczy i inżynierów.
Niemieckie rakiety A4 (V2) w bazie Peenemünde na bałtyckiej wyspie Uznam, 1943 r.
Foto: Ullstein
Łowcy umysłów
Osoawiachim była w czasie wojny w ZSRR rodzajem państwowej agencji zajmującej się rekrutowaniem cywilów dla Armii Czerwonej. Tę samą nazwę zachodnie służby nadały tajnej operacji wywiezienia w głąb Związku Radzieckiego 2,5 tys. niemieckich speców od techniki militarnej: konstruktorów pulsacyjnych silników odrzutowych, rakiet i układów ich naprowadzania na cel, znawców technologii budowy okrętów podwodnych, a także fizyków jądrowych. W końcu niemiecki program budowy bomby atomowej, choć niedofinansowany, podążał z grubsza tą samą ścieżką co ekipa Roberta Oppenheimera w Los Alamos.
Rosjanie nie bawili się przy tej rekrutacji w uprzejmości. Wyłapanych na terenie swojej strefy okupacyjnej inżynierów zamykali w obozach, a następnie, nie pytając ich o zdanie, wywozili do ZSRR. Stalin przygotowywał się już do nowego starcia z Zachodem. Budowane pod okiem niemieckich inżynierów centra rozwojowe miały siermiężnej i zacofanej Armii Czerwonej stworzyć militarną przeciwwagę dla supermocarstwa, jakim po II wojnie stały się Stany Zjednoczone. To w dużej mierze za sprawą ściągniętych z terenu Niemiec umysłów ścisłych, a i szpiegów poutykanych w centrach badawczych na Zachodzie, Rosjanie byli w stanie przez powojenne dekady dotrzymać kroku USA czy Wielkiej Brytanii, a na niektórych polach nawet Zachód wyprzedzać. Przynajmniej przez jakiś czas.
Rosjanie dotrzymywali po wojnie kroku Stanom Zjednoczonym w wyścigu technologicznym. Z tą różnicą, że USA inwestowały gigantyczne sumy także w technologie cywilne, a centralnie sterowana rosyjska gospodarka była w stanie sfinansować tylko i aż wyścig zbrojeń. W ZSRR powstawały mniej lub bardziej udane kopie niemieckich konstrukcji – od bombowców i myśliwców odrzutowych po łodzie podwodne i rakiety. Tacy eksperci jak Brunolf Baade z fabryki Junkersa czy wybitny inżynier rakietowy Helmut Gröttrup stworzyli podwaliny pod przyszłe sukcesy sowieckich firm zbrojeniowych.
Zachód już w 1944 r., widząc postępy ZSRR na froncie wschodnim, zdawał sobie sprawę, że Rosjanie zagospodarują technologiczne perełki Führera, opętanego przecież ideą wunderwaffe. W odpowiedzi na operację Osoawiachim amerykański wywiad i armia przeprowadziły operację Paperclip (ang. Spinacz). W jej ramach do Stanów Zjednoczonych trafiło ok. 2 tys. niemieckich ekspertów. Amerykańscy headhunterzy mieli o tyle łatwiej, że część nazistowskich uczonych miała alternatywę w postaci wycieczki do ZSRR (Helmut Gröttrup został porwany przez radzieckie służby i w uzbrojonej obstawie odstawiony do pociągu jadącego do Moskwy).
Na taki „dobrowolny” krok zdecydował się między innymi Wernher von Braun, szef techniczny nazistowskiego programu rakietowego, dzięki któremu 24 lata po wojnie Neil Armstrong jako pierwszy człowiek postawił stopę na Księżycu.
Ferajna z Breslau
Pierwszy wniosek o rejestrację Verein für Raumschiffahrt, założonego w 1927 r. w jednej z wrocławskich knajp Towarzystwa Podróży Kosmicznych, został odrzucony. Sumiennie wykonujący swoje obowiązki urzędnik uznał, że określenie „podróże kosmiczne” w języku niemieckim nie występuje. I kropka. Grupie amatorów podboju kosmosu rejestracja organizacji powiodła się za drugim razem. Powołali się wtedy na cieszącą się wielką popularnością książkę „Rakietą w przestrzeń międzyplanetarną”. Jej autor Hermann Oberth szczegółowo opisywał teoretyczne założenia fizyczne takiej wyprawy. Przekonywał, że loty w kosmos to jedynie kwestia odpowiednich nakładów finansowych, chęci i czasu.
Członkowie ferajny, bazując po trochu na założeniach technicznych Obertha, a po trochu na własnej inwencji i inżynierskich kompetencjach, rozpoczęli eksperymenty z modelami silników rakietowych zasilanych paliwem ciekłym. Swoją działalność finansowali sami, choć w dużej mierze pieniądze na rakietowe zabawki wykładał członek towarzystwa, nieco szalony fan motoryzacji, lotnictwa i wszelakich nowinek Fritz von Opel, wnuk przemysłowca Adama Opla. W 1930 r. w ramach zrzutki entuzjaści kosmosu wykupili sporej wielkości działkę pod Berlinem, gdzie zbudowali centrum testowe.
Niemieckie państwo było w tym czasie pogrążone w głębokim społecznym i gospodarczym kryzysie. Mordercze reparacje wojenne dla Francji rujnowały krajowy budżet, szalało bezrobocie, a rosnąca frustracja ludu stawała się pożywką dla sączącej swoją propagandę NSDAP.
Traktat wersalski miał raz na zawsze rozwiązać zagrożenie militarne ze strony Niemiec. Zakazano im posiadania czołgów, lotnictwa bojowego, okrętów podwodnych, liczebność i nakłady na armię znacznie ograniczono. Ale silniki rakietowe? Żadnych ograniczeń nie przewidziano, to była zupełna nowość. Zresztą prace pasjonatów z Fritzem von Oplem na czele można było uznać za rozwój cywilnych technologii. Przynajmniej do czasu, gdy rząd Republiki Weimarskiej doprowadził do powołania zespołu zajmującego się rakietami. Szefem jednostki został ambitny inżynier w randze kapitana Walter Dornberger.
Hermann Oberth, niemiecki naukowiec, wynalazca, pionier techniki rakietowej, w laboratorium konstrukcyjnym, gdzie prowadzi badania nad swoją pierwszą rakietą na paliwo ciekłe, około 1935 r.
Foto: Everett Collection Library / East News
Zdjęcie z Himmlerem
W 1932 r. wspomniane towarzystwo entuzjastów kosmonautyki dysponowało już modelem o zasięgu jednego kilometra. Zachęceni postępami entuzjaści zorganizowali pokazy możliwości tej technologii dla kilku wojskowych, licząc na finansowe wsparcie. Pokaz zakończył się katastrofą i wspomniany Dornberger złożył grupie propozycję nie do odrzucenia: armia wesprze projekt pod warunkiem przejęcia pełnej kontroli nad bazą naukową towarzystwa. Część członków zaoponowała, ale pozostali przyjęli ultimatum i przeszli pod kuratelę wojska. Jednym z nich był dwudziestoletni wtedy Wernher von Braun, który wizją lotów międzyplanetarnych zaraził się po lekturze książki Hermanna Obertha. Od wejścia do nowego zespołu rozpoczęła się jego błyskotliwa kariera, a dla spełnienia marzeń o lotach w kosmos von Braun był w stanie poświęcić prawie wszystko. W szczególności po przejęciu w 1933 r. władzy przez Adolfa Hitlera.
Wojskowy ośrodek w Kummersdorf szybko okazał się za mały do prowadzenia testów w otwartej przestrzeni. Wystrzeliwanie rakiet zwracało uwagę okolicznych mieszkańców, wcześniej czy później przyciągnęłoby uwagę zagranicznych służb. Po latach Dornberger wspominał, że młodziutki von Braun zaciągnął go na spotkanie do ministerstwa lotnictwa Rzeszy, na którego czele w 1933 r. stanął Hermann Göring. W ciągu pięciominutowej rozmowy von Braun przekonał rozmówcę, że siły powietrzne powinny włożyć parę groszy w rozwój programu. W 1936 r. ruszyła budowa ośrodka testowego w Peenemünde. Od strony wojskowej program rakietowy nadzorował Dornberger, a dyrektorem technicznym jednego z ważniejszych projektów III Rzeszy został w wieku 25 lat von Braun. Warunkiem awansu była lojalność wobec partii potwierdzona przyjęciem legitymacji NSDAP. Potem von Braun wstąpił też do zbrodniczej organizacji SS. W archiwach zachowało się jego zdjęcie w mundurze esesmana w towarzystwie szefa formacji Heinricha Himmlera.
Wizyta Hitlera w Peenemünde przyniosła jednak rozczarowanie. Wódz nie był specjalnie zainteresowany rakietami, choć hałas wydobywający się z silników robił piorunujące wrażenie. Po zakończeniu prezentacji możliwości prototypowych egzemplarzy odwrócił się na pięcie i odszedł w milczeniu. Ta pochopna decyzja miała go w przyszłości dużo kosztować.
Cztery stracone lata
W październiku 1942 r. odbyły się pierwsze udane próby z rakietą oznaczoną jako A4. Imponujące wrażenie robiły nie tylko prace nad samym silnikiem, ale też nad systemami naprowadzania rakiet na cel wykorzystujące nadajniki radiowe i żyroskop. W bazie na wyspie Uznam trwały równoległe prace nad dwoma projektami. Fi103 było latającym pociskiem, bezzałogowym samolotem długości 8 metrów. Napędzany silnikiem odrzutowym samolot był wystrzeliwany z długiej rampy. Z 2,2 tony masy startowej aż 835 kg stanowił burzący materiał wybuchowy. Zasięg maszyny wynosił 250 km, a prędkość maksymalna 645 km/h.
Model A4 był już pełnoprawną rakietą balistyczną pionowego startu. Mierzącym 14 metrów długości i ważącym przed startem 12 ton monstrum zawierającym tonę materiałów wybuchowych. Rozpędzała się do 2-3 tys. km/h przy zasięgu ponad 300 km.
Wczesną wiosną von Braun i Dornberger odwiedzili Hitlera w Wilczym Szańcu. Wódz wyglądał na załamanego, niedługo wcześniej miała miejsce katastrofa armii von Paulusa pod Stalingradem. Na tym spotkaniu Führer zmienił zdanie na temat rakiet. Hitler, co mu się w zasadzie nie zdarzało, przeprosił Dornbergera za zignorowanie koncepcji pocisków rakietowych cztery lata wcześniej. Tytułem zadośćuczynienia Dornbergera mianował generałem, a von Brauna profesorem.
Wódz zażyczył sobie uruchomienia jak najszybciej produkcji seryjnej, a Goebbels dla wzmocnienia wartości propagandowej kazał przemianować nowe zabawki Führera na Vergeltungswaffe, czyli broń odwetową. Fi103 przemianowano na V1, a A4 na V2.
Wywiad AK na tropie rakiety
O dziwo prowadzone w Peenemünde badania pozostawały poza większym zainteresowaniem alianckich służb wywiadowczych. W 1942 r. pierwsze informacje o tym, co dzieje się na wyspie, dotarły do AK. W 1943 r. wywiad AK poznał wiele szczegółów niemieckiego programu rakietowego i prac w Peenemünde. Uzyskane tą drogą bezcenne informacje o potencjale projektu rakietowego zostały przekazane aliantom. Wraz z planami zaatakowania Londynu. Efektem tej koronkowej roboty były dokonane przez brytyjskie lotnictwo w sierpniu 1943 r. naloty na Peenemünde. W ich wyniku zginęło 123 pracowników ośrodka, część infrastruktury została zniszczona, a Hitler musiał przenieść badania poza zasięg alianckich bombowców.
Wernher von Braun (w środku) i jego współpracownicy po oddaniu się w ręce wojsk amerykańskich w austriackim kurorcie Oberjoch, maj 1945 r.
Foto: Everett Collection Library / East News
Prace badawcze i produkcję elementów przeniesiono do Nordhausen w środkowych Niemczech. Do budowy podziemnej fabryki i prac produkcyjnych nazistowska machina zaprzęgła więźniów pobliskiego obozu Dora, podobozu w Buchenwaldzie. W sumie aż 60 tys. osób. Ponad 12 tys. więźniów nie dożyło końca wojny. Świadkowie utrzymują, że von Braun, który kierował robotami, doskonale zdawał sobie sprawę, jaki jest koszt realizacji jego projektu.
Nowy poligon doświadczalny powstał w miejscowości Blizna na Podkarpaciu, skąd V2 były wystrzeliwane w kierunku oddalonego o 300 km poligonu w Sarnakach na Podlasiu. W maju 1944 r. jedna z rakiet testowych spadła na podlaskie bagna, zapalnik nie zadziałał. Prawie kompletną rakietę przechwycił oddział AK, który sprzątnął poszukującym jej Niemcom skarb sprzed nosa i ukrył w pobliskiej stodole. Stamtąd, już w częściach, V2 została przewieziona do Wielkiej Brytanii, a Anglicy na bazie niewybuchu zaprojektowali system zakłócający naprowadzanie V2 na cel. Dwa miesiące później pierwsze rakiety zaczęły spadać na Londyn.
Jednak z powodu fatalnego błędu Hitlera, który w 1939 r. nie dał się przekonać do zwiększenia finansowania projektu, zarówno V1, jak i V2 wciąż jeszcze były mocno niedopracowane. 6 proc. rakiet wybuchało zaraz po starcie, a do celu dolatywała mniej niż połowa. Tymczasem zdolności produkcyjne 500 sztuk miesięcznie były za małe w stosunku do potrzeb. V1 ani V2 nie zdążyły odegrać znaczącej roli militarnej, ale miały duże znaczenie psychologiczne. Nie bez powodu Winston Churchill po pierwszych nalotach V2 próbował ukrywać przed opinią publiczną informacje o tym, co naprawdę spada na angielskie miasta.
Ostatnie V2 Niemcy wystrzelili w kierunku Wielkiej Brytanii w marcu 1945 r. W sumie w atakach rakietowych zginęło 8-9 tys. mieszkańców Wielkiej Brytanii, czyli mniej, niż wynosi liczba ofiar morderczych robót w fabryce pod Nordhausen.
Amerykański sen
Zanim doszło do upadku Trzeciej Rzeszy, von Braun w tajnej misji wysłał za front zachodni swojego brata. Miał przekazać Amerykanom informacje, że licząca 150 osób część zespołu pracująca nad rakietami chce się oddać do dyspozycji USA. Nazistowska przeszłość von Brauna, Dornbergera i spółki, podobnie jak 1,5 tys. innych niemieckich naukowców, nie miała już znaczenia. W istotnej części fundamenty pod budowę militarnego supermocarstwa, jakim USA stały się po II wojnie światowej, zbudowali ludzie z legitymacjami NSDAP.
Inż. Brunolf Baade z makietą pasażerskiego samolotu Baade 152, okładka „Neue Berliner Illustrierte”, 1958 r.
Foto: Friedrich/INTERFOTO / Forum
Wernher von Braun liczył, że za dolary uda mu się w końcu zrealizować plan lotów kosmicznych. Pisywał książki o technice rakietowej, próbował przekonywać, że loty w kosmos są możliwe. Wspierał go Walt Disney, legenda Hollywood, który uchodził za człowieka sympatyzującego z nazistami już przed wojną, bywał na wiecach amerykańskiej partii nazistowskiej, gościł w Stanach Leni Riefenstahl, nadworną producentkę filmów propagandowych Hitlera. W 1953 r. von Braun zaproponował USA wystrzelenie satelity, ale Amerykanie nie byli tym przesadnie zainteresowani. Jedynie marynarka wojenna finansowała projekt budowy rakiety Vanguard, z którą wiązano pewne nadzieje na stopniową eksplorację przestrzeni kosmicznej. Wszystko zmieniło się w 1957 r., kiedy ZSRR wystrzelił Sputnika, a zaraz potem rakietę z psem Łajka. Von Braun twierdził, że jest w stanie wysłać w kosmos amerykańskiego satelitę w ciągu 90 dni. Amerykanie nadal trwali przy swoim, ale wybudowana przez nich rakieta Vanguard przy transmitowanym na żywo w grudniu 1957 r. starcie wybuchła jeszcze na wyrzutni.
Dopiero wtedy zespół Brauna dostał swoją szansę. Dwa miesiące później USA wystrzeliły pierwszego satelitę na opracowanej przez niemiecką ekipę rakiecie Jupiter. Von Braun, były esesman, został amerykańskim bohaterem narodowym. Kilka lat później prezydent John F. Kennedy powierzył mu misję budowy rakiety Saturn, która zawiezie Amerykanów na Księżyc w ramach programu Apollo.
Misja zakończyła się spektakularnym sukcesem technicznym i propagandowym. Ale gigantyczne zainteresowanie kosmosem i rakietami po kilku latach zanikło. Opinia publiczna przestała się interesować kolejnymi wyprawami, pieniądze na podbój kosmosu się skończyły. Sfrustrowany von Braun przeszedł do sektora prywatnego i jako doradca amerykańskich firm lotniczych wiódł w Stanach spokojne życie. Nigdy nie rozliczył się ze swoją przeszłością. Pytany w wywiadach o wykorzystywanie wycieńczonych pracą więźniów obozów koncentracyjnych, przyznawał jedynie, że zapewne mógł zwracać na to większą uwagę.