Prezydent mógł łatwo uniknąć wydarzeń ostatnich tygodni. Zamiast tego w sprawie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika wybrał niezborne działania, na których nic nie mógł uzyskać. Chcąc zapobiec „obrazie majestatu” i podważaniu prezydenckich kompetencji poniósł klęskę na trzech frontach jednocześnie.

Andrzeja Dudę tak przejętego i emocjonalnie pobudzonego jak w ostatnich tygodniach widzieliśmy chyba tylko tuż po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Putina na Ukrainę. Trudno wskazać inną sprawę, w którą prezydent aż tak bardzo by się zaangażował jak ta Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Prezydent był podobnie politycznie aktywny chyba tylko przy okazji dwóch wet do ustaw sądowych Ziobry w lecie 2017 r. albo gdy próbował wymusić dymisję Jacka Kurskiego z fotela prezesa TVP na początku 2020 r.

Jednocześnie Duda w sprawę skazanych polityków PiS zaangażował się równie intensywnie co bezmyślnie. Nie widać tu sensownego politycznego planu. To prezydent jest bowiem największym wizerunkowym przegranym przepychanek wokół Kamińskiego i Wąsika.

W sprawie skazanych posłów nie udało się Andrzejowi Dudzie niczego politycznie ugrać, udało się za to zirytować zarówno obóz rządzący, jak i PiS a przy okazji jeszcze bardziej ośmieszyć swój urząd w oczach opinii publicznej.

Dlaczego prezydent zaangażował się w tę sprawę aż tak bardzo? O co mu chodziło, co chciał właściwie ugrać?

Pierwsza odpowiedź, jaka nasuwa się na te pytania, brzmi: o ego. Prezydent zaangażował się w sprawę, bo dotyczyła jego decyzji z 2015 r., gdy – na samym początku swojej prezydentury – nieprawidłowo ułaskawił Kamińskiego i Wąsika, zanim zostali skazani prawomocnym wyrokiem sądu i w świetle prawa pozostawali niewinni. Decyzja ta została później zakwestionowana przez sądy, które nie zważając na niewywołujący skutków prawnych nieprawidłowo zastosowany akt łaski, zajęły się normalnie rozpoznaniem sprawy byłych szefów CBA i prawomocnie uznały ich za winnych przestępstwa urzędniczego.

Andrzej Duda, jak wielu słabych władców w historii, jest szczególnie na próby podważania swoich praw. Albo sytuacje, które interpretuje jako takie podważanie. Prezydent, broniąc swojej prerogatywy do powoływania sędziów, nie chce rozmawiać o żadnej reformie upolitycznionej KRS, choć instytucja ta stanowi centrum problemów z polskim kryzysem praworządności. Podobnie nie jest w stanie przyjąć do wiadomości, że mógł nieprawidłowo zastosować akt łaski. W działaniach sądów, policji, służby więziennej prezydent widzi zakwestionowanie własnej, prezydenckiej prerogatywy, niemalże „obrazę majestatu” – stąd jego emocje i chaotyczne decyzje w sprawie dwójki skazanych. Bo przecież prezydent mógłby zapobiec kryzysowi ostatnich tygodni, gdyby przyznał, że popełnił błąd i ponownie, tym razem prawidłowo ułaskawił partyjnych kolegów zaraz po prawomocnym wyroku, który zapadł w grudniu.

Po drugie, prezydentowi mogło chodzić o przypomnienie własnemu politycznemu zapleczu, jak bardzo jest mu potrzebny. Dla wielu działaczy PiS, którzy w latach 2005-7 i 2015-23 podejmowali decyzje, które mogły być sprzeczne z prawem, Duda jest dziś ostatnią deską ratunku. Jego decyzja o skorzystaniu lub nie z prawa łaski może ich dzielić od więzienia. Sprawa byłych szefów CBA pozwalała prezydentowi przypomnieć o tym wszystkim swojej dawnej partii, która niejednokrotnie przecież traktowała głowę państwa lekceważąco. Prezydent mógł być przekonany, że kryzys wokół Kamińskiego i Wąsika zwiększał jego znaczenie w obozie Zjednoczonej Prawicy, czynił z Pałacu Prezydenckiego miejsce, gdzie skupiały się nadzieje wszystkich pisowców.

Wreszcie, po trzecie, prezydent mógł chcieć podjąć grę z rządem. Pokazać własną podmiotowość wobec sejmowej większości, przerzucić problem Kamińskiego i Wąsika na jej stronę, obwinić za polityczne zamieszenie, jakie narosło wokół tej dwójki ministra sprawiedliwości Adama Bodnara.

Na wszystkich tych trzech frontach prezydent poniósł klęskę. Jeśli gra wokół skazanych polityków miała obronić prezydencką interpretację prawa łaski i niepodważalność jego decyzji z 2015 r., to się nie udało. Prezydent wybrał co prawdę inną procedurę niż w 2015 r. i wielokrotnie podkreślał, że nie ułaskawia ponownie dwójki skazanych, bo ułaskawienie sprzed 9 lat obowiązuje, ale opinii publicznej te prawnicze niuanse zwyczajnie umkną. Większość Polaków z całego zamieszania zrozumie tyle, że choć Duda twardo zapowiadał, że nie ułaskawi ponownie Kamińskiego i Wąsika, to w końcu ugiął się i to zrobił.

Jeśli prezydentowi chodziło o podkreślenie własnej pozycji wobec PiS, to też wyszło średnio. Nagrana przypadkiem wypowiedź Kaczyńskiego, który pod więzieniem, gdzie karę odbywał Maciej Wąsik, mówił jednemu z posłów PiS, że prezydent musi w końcu się zdecydować i uwolnić polityków PiS, bo procedura, jaką wybrał „potrwa z rok”, pokazuje zniecierpliwienie prezesa PiS działaniami prezydenta. Można zgadywać, że odczuwał je nie tylko prezes tej partii, ale także wielu jej członków.

Kamiński i Wąsik dziś dziękują prezydentowi, ale prawda jest taka, że gdyby tylko Andrzej Duda schował swoje ego do kieszeni, to w ogóle nie musieli oni iść do więzienia. Niejedna osoba w PiS zastanawia się dziś: jak właściwie prezydent zachowa się, jeśli ja znajdę się w podobnej sytuacji, czy znów nie podejmie jakiejś bezsensownej politycznej gry, która będzie mnie kosztować tygodnie, miesiące, a nawet lata w więzieniu?

Andrzejowi Dudzie nie udała się też gra o podmiotowość z rządem. Adam Bodnar, na którego prezydent próbował zrzucić odpowiedzialność za los Kamińskiego i Wąsika, nie ugiął się przed moralnym szantażem, tylko spokojnie wykonywał swoje obowiązki jako prokuratora generalnego. Gromy jakie – ogłaszając decyzję o zakończeniu postępowania ułaskawieniowego – Duda ciskał na Bodnara, dowodziły głównie bezradności prezydenta.

Sondaże z ostatnich dni pokazywały, że większość społeczeństwa uważa, że Kamiński i Wąsik powinni odbyć całą karę i jest przeciwna ich ułaskawieniu. PiS ze swoją narracją o Kamińskim i Wąsiku jako bohaterach walki z korupcją, którzy padli ofiarą „sądowego bezprawia” nie przebija się nawet do elektoratu, jaki poparł partię 15 października.

Działania prezydenta Dudy stawiają go więc w kontrze do opinii publicznej. Jak można przypuszczać, z zaangażowania Andrzeja Dudy w obronę byłych partyjnych kolegów zrozumie ona przede wszystkim to, że prezydent wykorzystuje swoje stanowisko, by bronić kumpli przed poniesieniem karnej odpowiedzialności, za przestępstwa, jakich dopuścili się, sprawując władzę.

Zwykli obywatele, obserwujący politykę bez nadmiernego zaangażowania, patrząc na aktywność Pałacu Prezydenckiego, będą mieć wrażenie strasznego chaosu. Przez kilka tygodni prezydent nieustannie się miotał, wysyłał sprzeczne komunikaty. Najpierw w autoryzowanym przecież wywiadzie dla „Super Expressu” wypowiadał się, jakby miał ponownie zastosować konstytucyjny akt łaski, a po chwili informację tę dementował prezydencki minister Marcin Mastalerek.

Nie da się też ukryć, że akcja z próbą ukrycia Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Prezydenckim – jak donosiły media, mieli tam przeczekać do czasu protestu przed Sejmem, gdzie policja musiałaby zatrzymać ich na oczach tłumu i kamer – ośmieszyła urząd i osobę prezydenta. Tym bardziej że chytrego planu nic nie wyszło – Służba Ochrony Państwa wpuściła do Pałacu policję, gdy prezydent był na spotkaniu w Belwederze. Panowie zostali dyskretnie aresztowani, PiS nie mógł nawet pokazać obrazków tego, jak „reżim Tuska bezprawnie zatrzymuje posłów”.

Chaos, kumoterstwo i śmieszność – żaden polityk nie chce się kojarzyć z podobnymi zjawiskami. A niestety po swoim zaangażowaniu w sprawie Kamińskiego i Wąsika, z tym może się zacząć części opinii publicznej kojarzyć prezydent. Ktokolwiek doradzał Andrzejowi Dudzie ruchy w ostatnich tygodniach, nie wyświadczył prezydentowi przysługi.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version