Jesteśmy dojrzałymi kobietami, z wyższym wykształceniem, doświadczeniem życiowym, a tak się dałyśmy zrobić… Gdyby nie chodziło o spore pieniądze, to pewnie ze wstydu nigdy nie powiedziałabym o tym głośno – opowieści o tym, jak oszuści łowią swoje ofiary w aplikacjach randkowych.

Na swoim profilu na Tinderze Paweł zamieścił zdjęcia biblioteczki z książkami i górskiej panoramy. Na żadnym nie pokazał siebie. Dodał kilka lakonicznych zdań o tym, że uważnie czyta opisy profili. Bo to, co ktoś ma do powiedzenia, jest dla niego ważniejsze niż to, jak wygląda.

Ania sama nie potrafi powiedzieć, co sprawiło, że dała mu szansę i przesunęła w prawo, by mogli połączyć się w aplikacji w parę i zacząć rozmawiać. – Wcześniej odrzucałam mężczyzn, którzy nie mieli żadnej swojej fotki. Ukrywanie wizerunku wydawało mi się podejrzane – mówi.

Szybko pozbyła się obaw, bo z Pawłem rozmawiało się świetnie. Miał imponującą wiedzę o polskiej kulturze i sztuce. Znał reżyserów teatralnych, chadzał do opery, a nawet pisał. Opowiadał, że przygotowuje książkę z Mariuszem Szczygłem* – każdy z nich wymyśla słowo, a potem proszą znane osoby, by napisały felieton zainspirowany tymi dwoma słowami.

Po kilku dniach rozmów umówili się na kawę. Ania odetchnęła, gdy go zobaczyła: nie tylko mądrze mówił, ale i dobrze wyglądał. Podczas rozmowy napomknęła, że zabiera się za remont mieszkania. Ku jej zaskoczeniu okazało się, że Paweł działa i na tym polu. Robi wykończenia i stolarkę.

Ania opowiada: – Cieszyłam się, że tak mi się trafiło. Zabrał mnie do mieszkania w Warszawie, którym rzekomo się zajmował. Wyglądało kapitalnie. Widać, że każdy szczegół był dopracowany i robił to ktoś, kto to bez dwóch zdań zna się na swojej robocie.

Nie oczekiwała, że ta relacja od razu przerodzi się w związek. Ale miała nadzieję na owocną współpracę przy remoncie. Podpisała z Pawłem umowę i wpłaciła zaliczkę w wysokości 35 tys. zł. Potem przelała mu jeszcze 5 tys. – powiedział, że potrzebuje na farby. Przekonywał, że ma znajomości, dostanie je taniej, więc lepiej, żeby to on je kupił.

Wydawało się, że jest fachowcem. Wysyłał SMS-y, relacjonując, jak idą prace. Dzwonił o coś dopytać czy zaproponować. Kontakt urwał się po dwóch tygodniach od startu remontu. Paweł przestał odpisywać i odbierać. Pojechała sprawdzić, w jakim stanie jest mieszkanie. Prawie nic nie zostało zrobione.

– Mam wyrzuty sumienia, bo zdążyłam go polecić swojej przyjaciółce, która planowała odświeżenie kuchni. Wziął od niej kilka tysięcy. Żadna z nas nie podejrzewała, że nas oszuka. Był miły, pomocny. No, a potem zniknął z kasą – opowiada Ania.

Wzdycha i dodaje: – I ja, i Asia jesteśmy dojrzałymi kobietami z wyższym wykształceniem, dobrą pracą, doświadczeniem życiowym, a tak się dałyśmy zrobić… Gdyby nie chodziło o spore pieniądze, to pewnie ze wstydu nigdy nie powiedziałabym o tym głośno.

Ania i Asia nie są jedynymi ofiarami Pawła. Po przeszukaniu forów, wrzuceniu jego numeru telefonu do wyszukiwarki, udało im się trafić na innych oszukanych. Na przykład na mężczyznę, któremu usługi Pawła poleciła koleżanka. Też poznała go przez aplikację randkową.

– Jest nas, pokrzywdzonych, już parę osób. Liczę, że zbierze się jeszcze więcej, a policja i prokuratura podejdą do sprawy poważnie, gdy zobaczą, jak duża jest skala tego oszustwa – mówi.

Internet sprzyja oszustwom, a od czasu wybuchu pandemii liczba osób oszukanych z pomocą sieci zaczęła gwałtownie rosnąć. Ludzie zaczęli spędzać więcej czasu, surfując po sieci. Z raportu holenderskiej organizacji Fraud Help Desk wynika, że tylko przez pierwsze trzy miesiące 2021 r. odnotowano tyle oszustw z użyciem internetu, ile przez cały 2019 r.

Badanie zlecone przez mBank pokazuje, o jakiej skali zjawiska możemy mówić w Polsce. W raporcie czytamy, że aż 58 proc. respondentów przyznało, że oni lub ich bliscy stali się ofiarami oszustów.

Anię – chociaż poznała Pawła na Tinderze – ostatecznie skusiła wizja dobrze wyremontowanego mieszkania, a nie miłości aż po grób. Ta druga opcja to jednak zdecydowanie częstsza przyczyna sukcesów oszustów w aplikacjach randkowych. Zgodnie z raportem amerykańskiej Federalnej Komisji ds. Handlu, aż 40 proc. ofiar cyberprzestępstw weszło w związek z oszustami.

– Obserwujemy obecnie wzmożoną aktywność tzw. romantycznych oszustów – podkreśla ekspert od cyberbezpieczeństwa Mariusz Politowicz z firmy Marken Systemy Antywirusowe. Uważa, że to „wyjątkowo perfidna metoda oszustwa”.

– Po udanym przestępstwie ofiara jest nie tylko okradziona, lecz także bardzo często załamana psychicznie – tłumaczy. – Napastnicy specjalnie selekcjonują potencjalne cele, skupiając się na osobach samotnych, np. wdowach i wdowcach. Następnie wykorzystują naturalne potrzeby emocjonalne swoich ofiar, po czym zostawiają je z niczym.

Weronika wątpiła, że jeszcze się zakocha. Właściwie każda jej randka kończyła się rozczarowaniem. – Praktycznie nie korzystałam już z Tindera. Weszłam w aplikację z zamiarem jej usunięcia. Ale zobaczyłam, że z kimś mnie sparowało i ciekawość wygrała – mówi.

Pierwsza wiadomość, jaką wysłał jej Michał, brzmiała: „Spojrzałem w twoje oczy na zdjęciach i zobaczyłem w nich bratnią duszę. Może sprawdzimy, czy mam rację?”.

Pozytywnie ją zaskoczył. Przyzwyczaiła się, że mężczyźni ograniczają się zazwyczaj do wiadomości w stylu „cześć, co tam” czy „jak się masz”. Zgodziła się na spotkanie.

Ich pierwsza randka trwała ponad dobę. Po kolacji na mieście pojechali do niej, bo nie mogli się nagadać. I pewnie spędziliby razem jeszcze więcej czasu, gdyby nie to, że zbliżał się poniedziałek, a więc i praca.

– Sprawił, że na nowo uwierzyłam w miłość. Szkoda, że potem brutalnie mnie tej wiary pozbawił. Ale początki były jak w jakimś hollywoodzkim filmie. Jeśli kiedykolwiek czułam te przysłowiowe motyle w brzuchu, to właśnie wtedy – opowiada dziewczyna.

Kiedy się widzieli, nie kończyły się im tematy do rozmowy. Weronika nie dowierzała, jak wiele mają wspólnego. On też był zakochany we Włoszech, uwielbiał filmy Paolo Sorrentino, interesował się historią i, tak jak ona, chciał mieć dwójkę dzieci. – Zgadzaliśmy się nawet w sprawie gustów kulinarnych. Twierdził, że tak jak ja z deserów lubi najbardziej szarlotkę z lodami waniliowymi, a z dań głównych risotto z owocami morza – gdy Weronika to mówi, żywo gestykuluje, wygląda na podekscytowaną.

Jednak po chwili opuszcza ręce, a jej głos staje się cichszy: – Boże, jak teraz to powiedziałam na głos, to zdałam sobie sprawę, jak naiwna byłam. Przecież nie ma szans, żeby druga osoba lubiła dokładnie wszystko to co ja.

Wtedy tym ją kupił. I jeszcze tym, że wysyłał jej SMS-y na dobry dzień i na dobrą noc. Gdy źle się czuła, pojawiał się, żeby spędzić z nią czas albo wysyłał kuriera z kwiatami. Mówił, że z tą bratnią duszą to żartował, ale chyba rzeczywiście są sobie pisani.

Po dwóch miesiącach zgodził się poznać jej rodziców. – Matka była nim zachwycona. A to jest osoba, która potrafiła znaleźć wady w każdym chłopaku, z którym się spotykałam. W sumie nawet trochę mnie pociesza to, że i ona dała się omamić. Zresztą nie tylko ona, moje koleżanki mówiły, żebym się go trzymała, bo takich facetów to ze świecą szukać – opowiada Weronika.

Że coś jest nie w porządku, poczuła, kiedy brał od niej kolejne pożyczki, nie oddając poprzednich. Jednorazowo to nie były ogromne kwoty. Dzwonił i mówił na przykład, że jest na stacji, gdzie nie działa terminal. Prosił, żeby podała mu kod blik, a on wypłaci sobie 300 zł z bankomatu. Albo, że jego firma spóźnia się z pensją i czy nie podesłałaby mu 500 zł, bo mu zabrakło na rachunki.

Zdarzało się też, że w czasie wspólnych wyjazdów „psuła mu się karta” i Weronika płaciła za wszystko. Trudno jej zliczyć, ile razy powiedział, że musi w końcu pójść do banku i załatwić nową. Nigdy się to nie wydarzyło.

– Nie liczyłam dokładnie, ale myślę, że przez te pół roku spotykania się wyciągnął ode mnie kilkanaście, a może i ponad 20 tys. złotych. Gdy zwróciłam mu na to uwagę, zrobił awanturę – mówi Weronika.

Krzyczał, że on jej tak nie rozlicza, że myślał, że jej na nim zależy. I jeszcze: sądził, że łączy ich coś więcej. Weronika uwierzyła, że przesadza. Nie chciała go stracić, więc nie wracała do tematu. Aż do momentu, kiedy dostała niespodziewany telefon. Dzwoniła żona Michała. Jak się okazało, nie dość, że ma rodzinę, to spotykał się jednocześnie z co najmniej dwiema innymi kobietami.

Weronika na początku nie chciała w to uwierzyć, ale zgodziła się na spotkanie z żoną i pozostałą dwójką kobiet. – Czułam, że wysiądzie mi serce. Cała się trzęsłam po rozmowie z nimi. Od każdej wyciągał kasę. I każdej z nas mówił dokładnie to, co chciałyśmy usłyszeć. Te ulubione desery czy filmy dobierał do naszych upodobań – mówi.

Żona Michała wyjaśniła, że sieć kłamstw, którą misternie tkał, pękła, kiedy znalazła list z jego pracy. Niewiele myśląc, otworzyła go, bo przecież nie mieli przed sobą tajemnic. Firma prosiła, żeby zwrócił sprzęt – laptopa i telefon – który od nich otrzymał. Z listu wynikało, że został zwolniony rok wcześniej.

– Jego żona była w szoku, bo nic jej o tym nie powiedział. Codziennie, jak gdyby nigdy nic, mówił, że idzie do pracy czy na spotkania biznesowe. Nic dziwnego, że ogarniał tyle dziewczyn naraz, skoro miał tyle wolnego czasu – mówi Weronika.

Skonfrontowała go z tym, ale wszystkiego się wyparł. Twierdził, że to jego była żona, która chce się na nim zemścić, więc uknuła taką intrygę. Weroniki to już jednak nie ruszało, kazała mu się wynosić.

Michał zachowywał się w sposób popularny wśród oszustów. – Jeżeli ktoś, kogo ledwo co poznaliśmy, stosuje na na nas tzw. love bombing, to powinniśmy zachować czujność. To metoda, która polega na zasypywaniu komplementami, okazywaniu bardzo dużego zaangażowania czy na wyznawaniu miłości na bardzo wczesnym etapie relacji – tłumaczy psycholożka i psychoterapeutka Zuzanna Butryn.

Oszust wykorzystuje w ten sposób czyjąś potrzebę bycia kochanym i docenianym, by przywiązać do siebie daną osobę. Potem może korzystać z metody gaslightingu. – To rodzaj manipulacji, która pozwala przejąć kontrolę nad tym, jak druga osoba postrzega rzeczywistość. I sprawia, że zaczyna ona wątpić w swoje psychiczne możliwości. Manipulujący może używać stwierdzeń w stylu „przesadzasz”, „wydaje ci się”, „wcale tak nie było” – mówi psycholożka.

To wywołuje mętlik w głowie ofiary i sprawia, że staje się emocjonalnie zależna od oprawcy. Na tyle, że zaciemnia się jej obraz sytuacji i nie widzi – ewidentnych dla innych – oznak przemocy psychicznej i kłamstwa.

Zuzanna Butryn podkreśla, że często w przypadku osób będących w takim związku nie wystarcza zwykła rozmowa. Potrzeba interwencji kryzysowej. – Muszę wtedy wejść w rolę „oskarżyciela”, który mówi wprost: to, co on robi, to przemoc, to on jest winny, to toksyczna relacja. Zazwyczaj nie wygłaszamy tak jednoznacznych ocen w terapii, ale w niektórych przypadkach to konieczne dla dobra pacjentów – wyjaśnia.

Dla Weroniki formą takiej interwencji kryzysowej był telefon od żony Michała. – To mnie uratowało, nawet nie chcę myśleć, co by było, gdybym dalej w to brnęła – mówi. Pieniądze mu odpuściła – te zawsze może na nowo zarobić, nigdy nie wybaczy jednak Michałowi tego, jak bardzo nadwerężył jej zaufanie do innych ludzi.

Ania czuje, że też trudno jej będzie komukolwiek zaufać. – Poczuję spokój chyba dopiero wtedy, kiedy wygram z Pawłem w sądzie. A zrobię wszystko, żebyśmy się tam spotkali.

*Mariusz Szczygieł zaprzeczył, że tworzy z kimś książkę. Podkreślił, że nad swoimi tekstami zawsze pracuje w pojedynkę.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version