Moim klientkom podoba się to, że przychodząc do mnie, przestępują próg jakiegoś magicznego miejsca; odczuwają może nieco wulgarną satysfakcję, ale to je zachwyca – powiedziała kiedyś Coco Chanel. Jakie tajemnice kryje jej dom? Szuflady biurka można sobie otworzyć, dwie są puste – ich zawartość zniknęła tajemniczo w noc śmierci Mademoiselle.

Dom Mody Chanel mieści się przy rue Cambon 31, to sanktuarium jego nieżyjącej założycielki i jednocześnie żywa, prosperująca świątynia mody XXI wieku, mekka, do której pielgrzymuje się z całego świata. Na zewnątrz panuje już szarzyzna zimowego paryskiego popołudnia; półmrok i mżawka stapiają się w jedno, przechodząc we wczesny zmrok, cienie okolicznych budynków kładą się ciężko na wąskiej uliczce. Tymczasem w środku, w butiku urządzonym na parterze, powietrze jest ciepłe i przesycone wonią perfum – to kokon zbudowany z luksusu, pełen płaszczyzn kremowej barwy i posrebrzanych luster. Klientki niczym kolibry zawisają nad oszklonymi gablotami, w których jak klejnoty mienią się pomadki do ust, albo rzucają się na wieszaki z tweedowymi żakietami podbitymi jedwabiem. Ich spojrzenia mkną w stronę ekranu, na którym wyświetlane jest nagranie z najnowszą kolekcją; porównują to, co na nim pokazano, z tym, co widzą w sklepie (i pewnie też we własnej wyobraźni, podsuwającej im wizje siebie samych poddanych metamorfozie, ubranych od stóp do głów w Chanel). Film można też oglądać w lustrach: na biało-złotej karuzeli jadą modelki o porcelanowych twarzach, ale zamiast drewnianych koni galopujących w niekończącym się kręgu, są tam słynne symbole Coco Chanel: perły, kamelie i logo stworzone z dwóch połączonych liter C. Karuzela wiruje na ekranie, wirują też jej odbicia w lustrach: przez kilka sekund wszystko jest w ruchu, nic nie wydaje się ani trochę materialne.

Tu jest dokładnie tak, jak się człowiek spodziewa. To przecież główna siedziba – samo serce – domu mody światowej sławy i zmienność jest nieodłącznym elementem jego działalności biznesowej polegającej na sprzedawaniu nowych towarów wraz z nadejściem każdej kolejnej pory roku. A jednocześnie zawsze musi być także coś natychmiast rozpoznawalnego, sugestywnego, zaczerpniętego z ikonografii symbolizującej dziedzictwo i nieprzemijającą wartość. Nie da się uniknąć sprzeczności w przypadku przedsięwzięcia, które jest aktem wiecznego balansowania między nieustającą zmianą a stałością – jak to wyraźnie wynika ze spostrzeżeń samej Coco Chanel na temat tego przemysłu, jakim jest moda: „Suknia nie jest ani sceniczną tragedią, ani obrazem; to czarujący, efemeryczny twór, a nie wieczne dzieło sztuki. Moda powinna umierać, i to prędko, by dzięki temu handel mógł trwać […]. Im bardziej przemijająca jest moda, tym doskonalsza. Nie da się ochronić tego, co już umarło”.

Jednak swój dom Mademoiselle chroniła i ten dom wciąż tu trwa. Obok wejścia do butiku są jeszcze drugie drzwi; dyskretny strażnik w ciemnym garniturze zagradza do nich drogę zwiedzającym, ale wpuszcza wybrane klientki, które wspinają się na górę po wyłożonej lustrami klatce schodowej, by odbyć prywatną przymiarkę w cichym salonie na pierwszym piętrze. Na posadzce, czarnej i lśniącej, nie znajdziesz najdrobniejszego pyłku, a ściany barwy kości słoniowej są idealnie gładkie, jak przystało na ceremonialną przestrzeń wypełnioną pozłacanymi wieszakami, na których wiszą modele z najnowszej kolekcji, spowite w białe całuny niczym nowicjuszki. Klatka schodowa pnie się stąd jeszcze wyżej, przez cały budynek, do miejsca na szczycie spiralnych schodów, skąd Chanel obserwowała pokazy mody ukryta przed widownią zgromadzoną w dole.

Zatrzymaj się na chwilę na tej klatce schodowej, a przeżyjesz najbardziej osobliwe z doznań. Lustra odbijają wszystko jednocześnie, tyle że pod najrozmaitszymi kątami; tu człowiek nie ucieknie przed widokiem swojego ciała porozcinanego na części, od fragmentów twarzy i kończyn. Wspinasz się tak na drugie piętro, chcąc nie chcąc, cały czas oglądając siebie, w stronę nieoznakowanych podwójnych drzwi, które prowadzą do prywatnego apartamentu Mademoiselle Chanel. Otwierasz te drzwi i nie możesz się oprzeć wrażeniu, że nigdy nie opuściła tego budynku, bo masz przed sobą jej sanktuarium, sprzątane na wysoki połysk i strzeżone przez te dziesiątki lat, które minęły od jej śmierci 10 stycznia 1971 roku.

Można nazwać to miejsce mauzoleum (w 2013 roku mieszkanie, podobnie jak klatka schodowa, zostało przez francuskie Ministerstwo Kultury i Komunikacji uznane za zabytek), a jednocześnie wydaje się wprost kipieć życiem, bo te wnętrza wciąż są wypełnione obecnością Chanel i jej rzeczami. Po drugiej stronie drzwi znajduje się hall, którego ściany są obwieszone koromandelskimi parawanami z początku XVIII wieku, z ciemnoczerwonej laki stanowiącej tło dla tajemniczych orientalnych krajobrazów, w których kobiety w kimonach fruwają na grzbietach białych ptaków, a mężczyźni dosiadają grzbietów ryb i żółwi. Zobaczysz białe góry, widmowe chmury i jeziora, wodospady, świątynie i urwiska – cudowny świat ukryty wśród ścian paryskiego apartamentu, w którym odgłosy z zewnątrz wygłusza miękki, gruby, beżowy dywan, a widoki miasta przesłaniają lniane zasłony.

Hall sprawia wrażenie szczelnie zamkniętego, ukrytego wśród luster, ale dwa weneckie posągi wskazują gestami rąk, że należy iść dalej, obok dwóch reniferów prężących się przy srebrnym wazonie z bukietem z pozłacanej pszenicy. Posągi wskazują drogę do salonu, ale ich zwielokrotnione w lustrach namalowane oczy i dłonie zaburzają poczucie kierunku i wypaczają perspektywę wśród tych ścian. Inne drzwi prowadzą do pokoju jadalnego, gdzie Chanel przyjmowała gości – stoi tu orzechowy stół otoczony sześcioma krzesłami obitymi beżowym zamszem, na którego blacie pysznią się dwa lwy, we wnękach wiszą dwa lustra w pozłacanych ramach ozdobionych kryształami, a łukowe sufity przywodzą na myśl sklepienie romańskiego kościoła. W mniejszym salonie stoją kolejne antyczne chińskie parawany, strzeżone przez kamienną rzeźbę przedstawiającą Madonnę z Dzieciątkiem – Dzieciątko patrzy na drzwi, Madonna wbija spojrzenie w podłogę. Nie ma natomiast w apartamencie żadnej sypialni, bo Chanel spała po drugiej stronie ulicy, w pokoju na najwyższym piętrze Ritza, z widokiem na dachy rue Cambon. Ten pokój urządzony był bez przepychu – tylko białe bawełniane prześcieradła, białe ściany, surowy jak wnętrze przyklasztornego sierocińca, w którym się wychowywała – ale apartament nadal jest tak przeładowany ozdobami jak za jej życia. Ścian wyłożonych złotą tkaniną właściwie nie widać, bo zasłaniają je książki, parawany i lustra, zachowane na wieczne czasy.

O ile spiralna klatka schodowa jest kręgosłupem Domu Mody Chanel, o tyle jej salon – największy z trzech głównych pokoi w mieszkaniu – to jego ukryte serce. Zewnętrzny świat nie jest całkowicie odcięty, bo są tam okna sięgające od podłogi do sufitu, z widokiem na szkołę po drugiej stronie rue Cambon, w której na pierwszym piętrze wciąż uczą się dzieci, tak samo jak w czasach, kiedy mieszkała tu Mademoiselle Chanel. Tylko czy ona patrzyła na nie przez okno, czy raczej nie odrywała wzroku od skarbów ukrytych w tych murach? Jest jeszcze więcej chińskich parawanów zasłaniających drzwi (Chanel twierdziła, że nienawidzi widoku drzwi, bo przypominają jej o tych, którzy już od niej odeszli, i o tych, którzy mieli dopiero odejść). Gdy patrzy się z bliska, można się zatracić w tych zawiłych krajobrazach utworzonych z łódek, mostków i pełnych wdzięku kobiet klęczących nad wodą, z węży i smoków fruwających nad głowami jednorożców i słoni, gdzie liście na drzewach przypominają delikatną, białą koronkę i gdzie kamelie nigdy nie przekwitają.

Możesz spędzić w tym pokoju wiele dni, a i tak nie będzie ci się chciało stąd wychodzić, bo tyle tu nagromadzonych skarbów. Dwie ściany wypełniają regały z książkami oprawionymi w skórę: antykwaryczne wydania Plutarcha, Platona, Eurypidesa, Homera i Świętego Augustyna, pamiętniki Casanovy i eseje Montaigne’a, dzieła zebrane Maupassanta i Molière’a po francusku, Shelleya i Szekspira po angielsku, dwie ciężkie Biblie wydane w Londynie przez wydawnictwo o trafnej nazwie Virtue and Co. (Jeśli przypadkiem weźmiesz do ręki tom trzeci Shelleya, to otworzy ci się na często czytanej stronie z przedmową poety do Juliana i Maddalo: „O tym szaleńcu nic na pewno rzec nie potrafię. Z jego słów własnych wnosić by można, iż przeżył rozczarowanie w miłości. Był bez wątpienia człekiem wytwornym i przyjaznym, kiedy jeszcze panował nad swymi zmysłami. Jego historia, opowiedziana w całej rozciągłości, zapewne podobna jest do wielu innych tej samej odmiany: niezborne eksklamacje jego rozdzierającego bólu posłużą zapewne za wystarczający komentarz do wypowiedzi każdego serca”).

Pod jedną ze ścian zapełnionych białymi krukami stoi biurko Mademoiselle Chanel z żaluzjowym zamknięciem; w przegródce wciąż się znajduje jej kremowa papeteria. Nad nim z kolei wisi oprawiony w złote ramy obraz z lwem, który symbolizuje znak zodiaku Chanel i tym samym triumfalnie głosi fakt, że urodziła się dziewiętnastego sierpnia, aczkolwiek gdy idzie o rok jej narodzin – 1883 – to przypominała go sobie znacznie mniej ochoczo, poprawiając go w zależności od swoich potrzeb – kiedyś nawet wyrwała kartkę z datą urodzenia ze swojego paszportu. „Mój wiek różni się w zależności od dni i ludzi, z którymi akurat jestem”, powiedziała pewnej młodej amerykańskiej dziennikarce w 1959 roku, gdy miała 76 lat. „Kiedy się nudzę, czuję się bardzo stara, a ponieważ jestem przy pani nadzwyczaj znudzona, za pięć minut będę miała tysiąc lat”. Obok lwa stoi wazon z kryształowymi kameliami, na skórzanym blacie leży szylkretowy wachlarz z wygrawerowanymi gwiazdami, motywem, który bezustannie wplatała w swoje projekty biżuterii. Są tam jeszcze jej okulary: wystarczy je przymierzyć i pokój rozpuszcza się w jedną plamę złota, czerwieni i cieni; natychmiast je zdejmujesz, żeby te ściany przestały się wokół ciebie zamykać.

Szuflady biurka można sobie otworzyć; dwie są puste – ich zawartość zniknęła tajemniczo w noc śmierci Mademoiselle Chanel; cieniste postaci zeszły ukradkiem na dół lustrzaną klatką schodową, a potem rozpłynęły się z torbami pełnymi jej rzeczy, w tym z częścią klejnotów (bezcennymi sznurami pereł, naszyjnikami z rubinów i szmaragdów, olśniewającymi brylantowymi pierścionkami i bransoletkami). Ale szuflada po prawej stronie wciąż jeszcze kryje kilka jej osobistych przedmiotów: okulary słoneczne w miękkim skórzanym woreczku, kolejny wachlarz, jeszcze bardziej misterny, z papieru i kruchych drewnianych listewek, oraz plik zdjęć. Pierwsze przedstawia Chanel w 1937 roku, w eleganckim białym żakiecie i perłach, stojącą obok koromandelskiego parawanu w hallu. Nie patrzy w obiektyw aparatu, tylko zerka w bok, w stronę czegoś lub kogoś niewidocznego, schowanego gdzieś za parawanem, za ptakami i kameliami.

W szufladzie jest jeszcze kilka innych fotografii: młoda Chanel dosiada białego konia, z głową zadartą wysoko w stronę aparatu, ale jej oczy są ukryte w cieniu kapelusza o szerokim rondzie. Obok stoi mężczyzna, jej kochanek Boy Capel, który trzyma dłoń na jej stopie w strzemieniu; oboje są ubrani w niemal identyczne stroje do jazdy konnej, chłopięcy krawat stanowi jedyny dodatek do jej wykrochmalonej białej bluzki i dopasowanych bryczesów. Mija dwadzieścia lat i Boy Capel już nie żyje; Chanel wspiera się na ramieniu swego przyjaciela Serge’a Lifara, przystojnego tancerza baletu, o włosach tak samo lśniących jak jej włosy. Chanel ma na sobie sznury pereł do czarnego swetra i białych spodni, uśmiecha się w świetle poranka na Riwierze. I znów plamki słońca padają na twarz młodszej Chanel, która stoi w nonszalanckiej pozie obok samochodu na jakiejś wiejskiej drodze, ubrana w pasiastą marynarską bluzkę i granatowe marynarskie spodnie; to zdjęcie jest pamiątką po jej życiu poza rue Cambon, z okresu, kiedy mieszkała w willi z widokiem na morze na południu Francji. I jest jeszcze fotografia Chanel z jej kochankiem wielkim księciem Dymitrem, kuzynem cara, jednym z zabójców Rasputina. Książę jest przystojny jak gwiazdor filmowy, a ona, wpatrzona w jego oczy, jest piękniejsza niż każda z jej modelek; ma włosy krótko przystrzyżone, a jej twarz promienieje na tle opalizujących pereł i białej satynowej sukni.

Przeważnie jednak fotografie przedstawiają Chanel samą: pozuje przy kominku albo leży w swoim salonie na długiej kanapie obitej beżowym zamszem i czyta książkę, z dłonią zawisłą nad zagadkowymi indyjskimi rycinami. Nie sposób odczytać wyrazu twarzy samotnej kobiety uwiecznionej na tych fotografiach: eleganckie rysy są nieruchome, brwi wygięte w łuk, z papierosa niczym przynęta unosi się dym.

I znowu zabierasz się do przetrząsania pokoju, starając się znaleźć klucz do tego szyfru, jakieś wskazówki, które mogłyby pomóc przeniknąć enigmatyczny wyraz twarzy jego właścicielki. Po obu stronach marmurowego kominka stoją snopki zasuszonej pszenicy, na jego gzymsie kolejne dwa, te wykonane z pozłacanego drewna – wspólnie symbolizują pomyślność i bogactwo. Złoty lew unosi łapę w stronę greckiej maski – twarzy kobiety z oczyma tak ciemnymi jak oczy Chanel – a na samym środku gzymsu kominka stoi bezgłowy tors Afrodyty z I wieku; marmurowe kształty odbijają się w lustrze, przez co wydaje się, że to bliźniaczki. Barokowe lustro nad kominkiem jest ogromne, sięga wysokiego sufitu, okalają je kolumny utworzone z cherubinów i winorośli. To, co się w nim odbija, powiela się w jeszcze jednym lustrze, z ciemniejszego, bardziej przydymionego szkła, które wisi nad zamszową kanapą; na tle wyblakłej pozłacanej ramy stoi złoty krucyfiks. Obok krzyża z dwoma poprzecznymi ramionami wisi obraz przedstawiający pojedynczy kłos pszenicy namalowany przez Salvadora Dali, jednego z wielu artystów, którzy przyjaźnili się z Chanel lub byli jej kochankami.

Możesz tak w nieskończoność szukać tu znaczeń i przy okazji zauważysz pikowane poduszki na kanapie (pikowane w taki sam wzór z rombów jak jej sławne torebki), znajdziesz lwy ukryte w tym pokoju, policzysz pary zwierząt. Obok kominka stoją dwa jelenie z brązu, prawie naturalnej wielkości, kozioł i łania, z rozdwojonymi kopytami tonącymi w dywanie. Są jeszcze dwa inne, mniejsze, z pomalowanego metalu; stoją obok sofy i podtrzymują na grzbietach wazony z różowymi kwiatami. Są też dwa wielbłądy na bocznym stoliku, dwie żaby (jedna szklana, druga z brązu), dwie papużki nierozłączki z macicy perłowej w maleńkiej, wysadzanej kamieniami szlachetnymi klatce, dwa porcelanowe koniki po obu stronach przydymionego lustra, dwa złote wilki do podtrzymywania drewna w pustym palenisku. Kiedy zaczniesz szukać, znajdziesz wiele takich par: druga grecka maska zwrócona do swojej bliźniaczki po przeciwnej stronie pokoju, dwa egipskie sfinksy, dwie koreańskie ceramiczne misy na szczycie regału na książki (w jednej znajduje się ułamany kawał kryształu), dwa zegary, jeden na biurku, który zatrzymał się o 3.23, jedenastego dnia jakiegoś nieznanego miesiąca, drugi, jakimś cudem zawieszony na wyłożonej lustrami ścianie między oknami, z nieruchomymi wskazówkami wskazującymi 1.18, ze skrzydlatym aniołem zemsty dzierżącym sierp nad tarczą.

Po całym pokoju rozsiana jest kolekcja symbolicznych przedmiotów: katolicki święty obrazek, Budda trzymający w dłoni gałązkę róży, drugi Budda obok niezwykłej, mitycznej istoty (po części lew, po części pies, po części człowiek z wyrazem twarzy przywodzącym na myśl smutnego Kalibana z Szekspirowskiej Burzy), kryształowy krzyż, jakiś przyrząd żeglarski, dłoń z brązu wykonana przez Diega Giacomettiego, talia kart Lenormand do wróżenia (na wierzchu leży piątka, szczęśliwa liczba Coco z obrazkiem przedstawiającym zielone drzewo z korzeniami sterczącymi z ziemi). To dowody wielkiego bogactwa i być może wielkiego uczucia; powiadano, że Chanel odkryła swoje upodobanie do koromandelskich parawanów dzięki swojej pierwszej i największej miłości, Boyowi Capelowi, Anglikowi, który pokazał jej także, czym są teozofia i literatura. Na gzymsie kominka w jadalni króluje okazałe marmurowe popiersie księdza prałata Thomasa Capela, stryja Boya – Chanel mawiała, że nad nią czuwa. Są też ciężkie puzdra z litego złota z wygrawerowanym herbem przedstawiającym koronę, podarunek od księcia Westminster, który obsypywał ją klejnotami podczas ich trwającego dziesięć lat romansu, aczkolwiek w mieszkaniu nie ma po nim już żadnego innego śladu, jeśli nie liczyć powieści Alexandre’a Dumasa wypożyczonej z książęcej biblioteki. Te puzdra, puste, stoją na niskim stoliku przed kanapą, obok szklanych kul wróżki: jedna jest z białego kwarcu, chłodna w dotyku, druga z żywicy nakrapianej plamkami złota, nieoczekiwanie ciepła. W kulach nie da się zobaczyć niczego wyraźnie, może tylko blade odbicia żyrandola zawieszonego na środku sufitu. Ten żyrandol – zaprojektowany przez samą Chanel – jest wspaniały; zdobią go dziesiątki kryształów iskrzących się na czarnych ramionach z kutego żelaza. Jeśli będziesz mu się przyglądać dostatecznie długo, to z abstrakcyjnego wzoru zaczną ci się wyłaniać ukryte litery i liczby: na szczycie żyrandola znajduje się G jak Gabrielle, imię, które Chanel otrzymała na chrzcie, niżej są podwójne C oznaczające Coco Chanel, imię, pod którym stała się sławna, oraz piątki – liczba, dzięki której zarobiła fortunę, bo Chanel N°5 wciąż sprzedają się lepiej niż jakiekolwiek inne perfumy na świecie.

Wróć do biurka i odważ się usiąść na krześle obitym beżowym zamszem, na którym zwykła pracować Mademoiselle Chanel; pogładź palcami ślady, które zostawiło jej pióro w postaci licznych zapisków i gniewnych zadrapań na zaplamionym atramentem skórzanym blacie. Wskazówki zegara zatrzymały się na zawsze, w pokoju panuje cisza, zasłony zwisają nieruchomo, w lustrach nie odbija się żaden ruch, roziskrzone światło żyrandola utknęło w pułapce czasu. Podczas pisania przy tym biurku nie widzi się żadnych odbić w lustrach, tylko ślepia lwa z obrazu w złotej ramie, ręce posągów znikające za uchylonymi drzwiami, a mimo to włosy ci się jeżą na głowie, bo kto wie, czyje odbicie zobaczysz w którymś z luster, jeśli dostatecznie prędko się obrócisz.

„Czasami, kiedy butik jest zamknięty, czujemy jej obecność” — powiedziała moja przewodniczka po mieszkaniu, gdy byłam tam po raz pierwszy. Kiedy zaskrzypiały któreś drzwi albo na schodach rozległ się szmer głosów, oglądała się ukradkiem przez ramię, zdenerwowana, jakby ktoś ją obserwował. „Po zmierzchu, nawet przy zapalonych światłach, można ją dostrzec w lustrze albo usłyszeć jej kroki w salonie, bardzo miękkie i ciche, zbyt prędkie, by ktoś mógł ją dogonić”.

Fragment książki „Coco Chanel: legenda i życie” Justine Picardie (tłum. Katarzyna Karłowska) wydanej przez Dom Wydawniczy REBIS. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version