W latach 60. generowała obrazy, nakładając na siebie ich warstwy z precyzją godną Photoshopa. Jak nowoczesną artystką była Zofia Rydet, przekonamy się, odwiedzając Muzeum Fotografii w Krakowie (MuFo), gdzie do 4 maja pokazywana jest wystawa „Zofia Rydet. Świat uczuć i wyobraźni”.

Zofia Rydet na dostępnych w sieci fotografiach wygląda niepozornie. Starsza, nieco przygarbiona pani z aparatem w ręku. Tak jak na zdjęciu, na którym ktoś uchwycił ją przy pracy. Właśnie wtargnęła do chłopskiej chaty i oświadczyła jej mieszkańcom, że przyjechała fotografować. Pewnie już uprzedziła gospodarzy, że pieniędzy z tego nie będzie, i wzięła pod włos, twierdząc, że musi ich uwiecznić, bo u nich tak pięknie. Teraz aparat wymierza w siedzącego na krześle chłopa, który splótł ręce i patrzy już bez zawstydzenia w jej stronę.

Fotografuje go, używając szerokokątnego obiektywu i lampy błyskowej, dzięki czemu wydobywa z kadru głębię ostrości, a równocześnie jego surowość. W centralnym punkcie jest zawsze człowiek, ale uwagę widza przyciągają także elementy otoczenia: święte obrazki, wizerunki Jana Pawła II, makatki, monidła… Zapamiętamy je dzięki „Zapisowi socjologicznemu”. To opus magnum Zofii Rydet. Rozpoczęła go w 1978 r., w wieku 67 lat. Mając świadomość upływającego czasu, przez kolejnych 12 lat pracowała nieustannie, wykonując 27 tys. fotografii, dzięki którym udało się jej ochronić przed zapomnieniem odchodzący świat.

Fundacja im. Zofii Rydet z Krakowa postarała się o to, by „Zapis socjologiczny” stał się znany w jak najszerszych kręgach odbiorców. Dlatego też większość widzów, którzy odwiedzą teraz MuFo, by zobaczyć wystawę „Świat uczuć i wyobraźni”, będzie zaskoczona kompletną odmiennością prezentowanych tu kolaży, ich wyrafinowaną formą, nieprzypominającą w niczym prostoty tamtego projektu. Już przy wejściu natkniemy się na portrety Zofii Rydet, ale nie jest to starsza pani z aparatem, tylko tajemnicza kobieta z zasłoniętą czarnym papierem twarzą.

– Widzimy tylko wyciętą w nim przestrzeń na oczy, co wprowadza nas w klimat kolaży. Artystka często powtarzała, że oczy są najważniejsze, że przez nie można zajrzeć ludziom w duszę. My już na wstępie do wystawy zaglądamy w jej oczy, a równocześnie patrzymy jej oczami na świat, który przedstawia – mówi kurator ekspozycji Karol Hordziej.

Cykl „Świat uczuć i wyobraźni” został skomponowany niczym poetycka powieść z kilkunastu rozdziałów, noszących tytuły „Narodziny”, „Macierzyństwo”, „Zakochani”, „Zagłada”, „Manekiny”, „Zagrożenie”, „Obsesje”. Jak mawiała Zofia Rydet, stanowią one rodzaj metaforycznej opowieści o życiu człowieka, który odczuwa zagrożenie od narodzin do śmierci. Przed tym wszechogarniającym lękiem uratuje go tylko miłość. Mimo uniwersalności tej opowieści możemy dopatrzyć się w niej odprysków osobistych przeżyć autorki. Jak choćby doświadczenia zagłady podczas II wojny światowej.

Zofia, młoda kobieta, pochodząca z zamożnego domu na Kresach, po ukończeniu Głównej Szkoły Gospodarczej Żeńskiej szukała swojej życiowej drogi. Nim zdążyła ją znaleźć, do Stanisławowa wkroczyli Niemcy, którzy w ciągu jednego dnia zabili tu od 10 do 12 tys. Żydów. Przyszła fotografka była świadkiem makabrycznej sceny, kiedy to gestapowiec ciągnął po ulicy za włosy małego chłopca, by za chwilę strzelić mu w głowę. Trudno jej było żyć z takim obrazem pod powiekami. Musiała wyrzucić z siebie bolesne emocje, co znalazło oddźwięk w jej pracach.

– W rozdziale „Manekiny” widzimy odcięte głowy lalek leżące na śmietnisku. Podobnie jest w serii „Fantomy” i „Obsesje”. To momenty odhumanizowania człowieka, którego zastępują lalki, korpusy bez rąk. Na jednym z kolaży pojawiają się one wśród antycznych ruin, które możliwe, że symbolizują upadek przedwojennego świata – opowiada Karol Hordziej, któremu motywy te skojarzyły się z twórczością Stanisława Lema. Biografowie pisarza wskazują już od dłuższego czasu, że jego przeżycia wojenne są zakodowane w książkach, tylko pozornie opowiadających o innych światach.

Z kolei „Obsesje”, pierwsza seria fotomontaży artystki, powstała po śmierci jej matki. Matki już nie było, ale Zofii wydawało się, że jej oczy są wszędzie. Z tego powodu wkomponowała je w drzewo, płot, dom. Natomiast staruszka z serii „Zagłada” zasłania twarz rękami, jakby nie chciała patrzeć na krążącą nad nią chmarę ptaków, zwiastujących zagrożenie. Bardzo osobisty wątek pojawia się też w rozdziale „Odejścia”, gdzie na pierwszym planie jest kobieta, a w tle – odchodzący mężczyzna.

– Miałem niedawno okazję spotkać Ewę Zarzycką, która w 1986 r. towarzyszyła Zofii Rydet podczas instalacji tych prac na wystawie w Lublinie. Musiała uzyskać zgodę cenzora na pokazanie swojej twórczości. Kiedy pojawił się ów człowiek, autorka wzięła go pod rękę, zaczęła oprowadzać po ekspozycji i zagadywać do tego stopnia, że był w stanie wydusić z siebie tylko jedno pytanie: „Dlaczego na tych zdjęciach postaci kobiece są takie duże, a postaci męskie takie małe?”. Zofia najpierw dowcipnie mu odpowiedziała: „To pan powinien lepiej wiedzieć, przecież pan jest mężczyzną”. A później dodała: „Bo to zawsze wy odchodzicie” – przypomina kurator.

Rzeczywiście, Zofia Rydet nigdy nie założyła rodziny. Mamy niewiele informacji o jej życiu prywatnym, możemy tylko przypuszczać, że jej uczuciowe związki dość szybko się rozpadały. Tak było chyba w przypadku mężczyzny, z którym po wojnie prowadziła w Bytomiu sklep papierniczo-zabawkarski Kameleon. To tu powstały jej pierwsze zdjęcia z cyklu „Mały człowiek”, na których pokazała wpatrujące się w witrynę z zabawkami dzieci. Na ich twarzach rysuje się cała gama emocji. Jak sama kiedyś stwierdziła, gdyby ktoś dostrzegł na tych fotografiach tylko ładne dzieci, to byłaby dla niej największa porażka. Odejście partnera też było porażką, która jednak przyniosła nowy rozdział w życiu. Zofia zamknęła sklep, kupiła aparat i rzuciła się w wir pracy fotograficznej. Zaczęła prężnie działać w Gliwickim Towarzystwie Fotograficznym, niebawem zyskując wysoką pozycję w męskim środowisku.

Nie było to łatwe. Choć doceniano jej zdjęcia, które były pokazywane na wystawach i wygrywały konkursy, to jednak nie traktowano fotografki do końca poważnie. O jej kolażach mawiano: „No tak, Zosia bawi się w te swoje wycinanki”. Kiedy chciała wydać w formie książki cykl „Świat wyobraźni i uczuć”, napotkała niejedną przeszkodę, a recenzent potraktował ją bardzo obcesowo. I nie miało tu znaczenia, jak nowatorski był pokaz tych fotomontaży w formie diaporamy.

– Prezentacja diaporamy na sympozjum fotograficznym w Uniejowie była czymś w rodzaju multimedialnego pokazu slajdów z dwóch rzutników. Robiąc to naprzemiennie, zasłaniając obrazy z jednego lub drugiego rzutnika, uzyskiwała znany dzisiaj efekt płynnego przejścia jednego zdjęcia w drugie. Temu towarzyszył podkład muzyczny i wiersz Anny Kamieńskiej. Uznano to za wielkie wydarzenie – opowiada kurator, dodając, że Zofia Rydet w oryginalny sposób nawiązywała do surrealizmu. – Miała świadomość, że jej prace są w klimacie surrealistycznym, ale także dostrzegała odmienność swoich fotomontaży, które łączyły w sobie świat nadrealny, wyśniony, z rzeczywistością dnia codziennego.

Jednak i tu artystka posunęła się o krok do przodu, gdyż zarówno dadaiści, jak i surrealiści tworzyli swoje kolaże z różnych materiałów, na przykład wycinając zdjęcia z gazet i łącząc ich fragmenty ze sobą. Fotomontaże Zofii Rydet były robione tylko z jej własnych zdjęć. Nawet te najbardziej nierealne światy, jakby pochodzące z innej planety, powstawały z obrazów, które gdzieś sfotografowała.

– Ona miała wizję konkretnego obrazu. Potrzebowała tylko bazowych zdjęć, żeby z nich budować poszczególne dzieła. Potrafiła chodzić po cmentarzach i szukać potrzebnego jej detalu. Segregowała te zdjęcia w kopertach z etykietami, które pokazujemy na wystawie, dzieląc je według tematów, co dzisiaj możemy kojarzyć z wyszukiwarką Google Images i przechowywaniem tagów w chmurze. Kiedy już je wybrała, robiła odbitki z negatywów, a potem wycinała z nich elementy i sklejała je ze sobą. W ten sposób powstawały unikalne kolaże, na których jeszcze było widać ślady łączeń. Następnie je fotografowała i dopiero z tych zdjęć robiła odbitki. To były już oryginalne fotomontaże, łączące różne warstwy. Taki efekt możemy uzyskać dziś w Photoshopie – mówi Karol Hordziej.

Nowoczesne są nie tylko prezentowane na białych ścianach kolaże, lecz także zdjęcia kontekstowe umieszczone w ciemnych zakamarkach MuFo. Są to zarówno abstrakcyjne fotografie z lat 50., pokazujące lustrzane odbicia zdeformowanej kobiecej twarzy, jak i utrzymane w apokaliptycznym nastroju fotomontaże z dominującym motywem słońca.

– To wszystko jest dziś niepokojąco aktualne. Zofii Rydet towarzyszyły lęki związane z II wojną światową, jak i z trwającą przez lata zimną wojną. My mamy za sobą pandemię, a za naszą granicą toczą się walki. Wciąż jesteśmy w sytuacji zagrożenia światowym kataklizmem, który tak mocno przebija także z jej prac. Ale z drugiej strony „Świat uczuć i wyobraźni” kończy się rozdziałem „Nadzieja”, który ma wydźwięk afirmatywny. Ona pokazuje, że gdzieś w tej bardzo trudnej rzeczywistości miłość i bliskie relacje między ludźmi dodają życiu światła – podsumowuje Karol Hordziej.

Większość widzów, którzy odwiedzą teraz MuFo, by zobaczyć wystawę „Świat uczuć i wyobraźni”, będzie zaskoczona kompletną odmiennością prezentowanych tu kolaży, ich wyrafinowaną formą, nieprzypominającą w niczym prostoty tamtego projektu

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version