Znany seksuolog zdradza nam szczegóły nowego przedmiotu, który wprowadzi do szkół obowiązkową edukację seksualną. – Koniec tabu. Tego się nie udawało przewalczyć od 30 lat – mówi prof. Zbigniew Izdebski, koordynator zespołu do spraw przedmiotu edukacja zdrowotna.

Szykuje się większa awantura niż o religię w szkole, bo Barbara Nowacka robi to, na co nie odważył się żaden polski rząd od 1989 r. Ordo Iuris już szaleje. Jeszcze nie zna projektu, a już ocenia, że będzie to: „antyrodzinna, permisywna edukacja seksualna pod pozorem nauki o zdrowiu”.

Wprowadzenie nowego przedmiotu Nowacka zapowiedziała już w kwietniu. Edukacja Zdrowotna ma być obowiązkowa i wejdzie do szkół we wrześniu 2025 r. „Chcielibyśmy, by do tematu ochrony zdrowia i profilaktyki podejść szczególnie poważnie” – mówiła w kwietniu Nowacka.

Rzecz w tym, co MEN rozumie przez pojęcie zdrowia. W edukacji zdrowotnej znajdą się tematy związane ze zdrowiem i sprawnością fizyczną, ale też ze zdrowiem psychicznym oraz profilaktyka uzależnień. Przede wszystkim jednak MEN dorzuci tematy z edukacji seksualnej.

– To jest przełom. Tego się nie udawało przewalczyć od trzydziestu lat – mówi prof. Zbigniew Izdebski. Przewodniczy pracom siedmioosobowego zespołu, który na zlecenie MEN, we współpracy z Ministerstwem Zdrowia, opracował założenia nowego przedmiotu.

Izdebski jest pedagogiem, seksuologiem, nauczycielem akademickim, znanym z prowadzonych przez lata badań nad zwyczajami seksualnymi młodych Polaków. Od lat też apeluje o rzetelną edukację seksualną w szkołach. Dotąd bez skutku. Żaden polski rząd od 1989 r. na to się nie odważył. Na szali była reakcja Kościoła katolickiego i części społeczeństwa z nim związanego. Kościół i konserwatywni rodzice wychodzą z założenia, że edukacja seksualna jest kwestią światopoglądu i powinna pozostać domeną wychowania wewnątrz rodziny. Przez lata więc przedmiot nie był edukacją seksualną, ale nazywał się „Wychowanie do życia w rodzinie” i był nieobowiązkowy. Program ułożony był tak, aby nie naruszać katolickiego światopoglądu. Chodzi głównie o opóźnianie inicjacji seksualnej do czasu małżeństwa, wykluczanie antykoncepcji i podejście tzw. prolife. W ostatnich latach nasiliła się też walka z rzekomą „ideologią gender” – na WDŻ niedopuszczalne były treści dotyczące innych niż heteronormatywna orientacji a nieheteronormatywność przedstawiana była jako patologia. W efekcie szkoły uprawiały na tym polu fikcję – na takie zajęcia mało kto się zapisywał. Obowiązek uświadamiania dzieci i młodzieży w sprawach ich seksualność przejęły organizacje pozarządowe, ale i te za rządów PiS zostały ze szkoły wyrzucone.

Nowacka chce to zmienić. Edukacja zdrowotna ma zastąpić WDŻ. I będzie obowiązkowa – od czwartej klasy szkoły podstawowej, aż po trzecią klasę liceum.

Dotarliśmy do części projektu – tej, która dotyczy edukacji seksualnej. W założeniach uczniom ma być przekazywana wiedza zgodna z aktualnymi ustaleniami naukowymi. Koniec z eufemizmami z podręczników przygotowywanych przez katolickich trenerów rodziny – jak te autorstwa Teresy Król, która chłopców określała nie inaczej, jak mianem „siewcy”, dziewczęta sprowadzała do roli „żyznej gleby”, a o waginie nie pisała inaczej, jak o „wrotach rozkoszy”.

Już w szkole podstawowej, uczniowie mają zrozumieć, co to jest popęd seksualny i jakie jest jego źródło i rozmawiać o tym, co oznacza dojrzewanie płciowe i jak się do tych zmian przygotować. Będą rozważali kwestie inicjacji seksualnej i tego, na jakim etapie życia jest ona bezpieczna i sensowna.

– Nie będzie ingerencji w światopogląd uczniów. Dostarczymy im wiedzy, na podstawie której dokonają własnych wyborów – zastrzega prof. Izdebski. – To będzie dostosowana do wieku ucznia edukacja w zakresie praw człowieka, równości płci, relacji, reprodukcji. Z informacją o ryzykach związanych z życiem seksualnym. Ale prezentująca seks i seksualność w sposób pozytywny. I podkreślająca wartości, jak wzajemny szacunek, równość, empatia i odpowiedzialność – mówi.

Ministerialny dokument akcentuje również kwestie asertywności – szkoła ma przygotować dzieci i młodzież do podejmowania własnych decyzji dotyczących inicjacji seksualnej, m.in. nieuleganiu presji otoczenia na zbyt wczesną inicjację. Zmierzy się też z narastającym problemem czerpania wzorców z pornografii. Uświadomi uczniów, np. co to znaczy seksualizacja i jak budować pełne relacje z innym człowiekiem.

W edukacji zdrowotnej będą też treści dotyczące „pozytywnego wymiaru seksu”. Choć wydaje się to naturalne, w szkole to absolutna nowość. WDŻ dotąd seks sprowadzał do aktu małżeńskiego podjętego w celu prokreacji i kulpabilizował nastolatków, którzy inicjację mieli już za sobą. Mimo to, poziom inicjacji seksualnej ciągle się obniżał – przed 15. rokiem życia ma ją już za sobą ok. 13 proc. dziewcząt i ok. 30 proc. chłopców w Polsce.

Już w szkole podstawowej starsi uczniowie będą zaznajamiani z dostępnymi metodami antykoncepcji. Dotąd WDŻ lansował głównie metody naturalne – popularnie nazywane kalendarzykiem małżeńskim. Od teraz – jak się dowiedzieliśmy – dzieci w szkole już w siódmej klasie będą uczone m.in. jak bezpiecznie używać prezerwatyw, łącznie z instrukcją ich zakładania. Coś, co do tej pory nie mieściło się głowach nauczycieli i na co nie mieli przyzwolenia w szkole nawet aktywiści z organizacji pozarządowych.

Na edukacji zdrowotnej nauczyciel będzie z uczniami rozważał również kwestie hetero– i nieheteronormatywności. W programie mają się znaleźć także rzetelne informacje dotyczące transpłciowości. Wśród problemów dotyczących relacji, będzie miejsce na rozmowy o różnych rodzajach związków, nie tylko o rodzinie, którą tworzą kobieta i mężczyzna.

Prawdopodobnie po to, aby uniknąć kontrowersji, rząd zdecydował się nie nazywać przedmiotu edukacją seksualną, ale włączyć ją w szerszy kontekst – zdrowotny.

Zagadnienia, na których ma być oparta edukacja zdrowotna, mają obejmować naprawdę szeroki zakres. Ma być o: zdrowiu fizycznym i aktywności fizycznej, odżywianiu, zdrowiu psychicznym, relacjach społecznych, profilaktyce uzależnień, ochronie zdrowia, wartościach i postawach. Dopiero pomiędzy tym wszystkim: dojrzewanie i zdrowie seksualne.

Nowacka w kwietniu uzasadniała: „Jeżeli nie zacznie się tej edukacji już w szkole, to będziemy oglądali społeczeństwa coraz bardziej nieświadome jak zapobiegać chorobom, jak przeciwdziałać skutkom braku ruchu, jak reagować w sytuacjach kryzysowych”.

Pytanie, jak się jej uda ominąć protesty, które już szykują konserwatywne organizacje? Bo zanosi się na awanturę jeszcze większą, niż ta o ograniczeniu lekcji religii w szkole. Ordo iuris już ogłosiło, że nowa edukacja zdrowotna to „antyrodzinna, permisywna edukacja seksualna pod pozorem nauki o zdrowiu” . Organizacja już zbiera podpisy pod petycją o pozostawienie w podstawie programowej przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie, w którym „edukacja seksualna osadzona jest w kontekście małżeństwa i rodziny”; o niewprowadzanie do szkół nowego przedmiotu, bo obejmuje „edukację seksualną osadzoną w kontekście zdrowia: i o „poszanowanie konstytucyjnej zasady pierwszeństwa wychowawczego rodziców”.

Z kolei Fundacja Pro–prawo do życia widzi w projekcie „śmiertelne zagrożenie dla całego naszego społeczeństwa” oraz promocję ” rozwiązłości i wulgarność”. Projekt, którego jeszcze nie widzieli, nazywają „przymusową edukacją seksualną wedle niemieckich (bo unijnych –red.) standardów.

Prof. Izdebskiego pytam, czy warto tak rozmieniać się na drobne? Skoro awantura i tak będzie, a w rzeczywistości zależy nam na wprowadzeniu prostej i skutecznej edukacji seksualnej.

– Kontekst jest ważny, wszystko się ze sobą łączy – przekonuje prof. Izdebski. Do tej pory uświadamialiśmy uczniów na różnych przedmiotach o tym, co jest zdrowe w kontekście fizycznym, mówiliśmy też o zdrowiu psychicznym. Ale człowiek to również istota seksualna a o tym dotąd szkoła niemal milczała – mówi. Uważa, że i tak mamy w tej sprawie przełom. – Po latach pracy naukowej spełniły się moje marzenia – mówi prof. Izdebski.

Projekt podstawy programowej MEN ma pokazać na początku listopada.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version