Wyborcze problemy Prawa i Sprawiedliwości nie skończyły się 15 października. Przed partią dogrywka, która na razie nie jawi się w optymistycznych barwach. PiS dopiero złapało sondażowy dół po wyborach parlamentarnych i niełatwo będzie się z niego wygrzebać.

PiS teoretycznie już zaczęło kampanię wyborczą do samorządu. Najważniejsi politycy partii ruszyli w Polskę zagrzewać wyborców do kolejnej w ciągu kilku miesięcy mobilizacji. Na Nowogrodzkiej z kolei spotkał się komitet polityczny PiS, żeby porozmawiać o strategii i ułożyć wstępne listy do samorządów. PiS ma plan, ale na razie nie ma pojęcia, jak ten plan wprowadzić w życie.

Jeszcze przed spotkaniem komitetu politycznego na Nowogrodzkiej Marek Suski zapowiedział, że PiS ma prawie gotowe listy wyborcze i że pokaże je niebawem. Termin rejestracji list mija 4 marca, więc czasu jest sporo i to może być źródło kłopotów PiS. Listy do Sejmu były jednym z powodów porażki, a głównym ich autorem był prezes Kaczyński. Część polityków PiS obawia się, że problem się powtórzy.

— Jest kilku posłów, którzy chcą startować w wyborach samorządowych, na prezydentów miast głównie, ale są też różne wewnętrzne interesy, które trzeba będzie także pogodzić. Mamy koalicjantów, niektórzy dostali obietnice, że będą mogli wystawić kandydatów na prezydentów i burmistrzów — wylicza nasz rozmówca z okolic Nowogrodzkiej.

Sondaże dla Prawa i Sprawiedliwości są wyjątkowo niekorzystne. W „Newsweeku” pisaliśmy już o odłożonym efekcie porażki z 15 października, który właśnie dotyka partię. Trzy miesiące po wyborach PiS notuje spadki, dlatego że bardzo długo utrzymywało mit o możliwej koalicji ze „zdrajcami” z PSL czy Polski 2050. Wierzył w to prezes, wierzyła część działaczy, wierzyli także wyborcy. Na to nałożył się początek roku, który zawsze wiąże się z pewnym obniżeniem nastrojów i wyborcy nagle zrozumieli, że PiS straciło władzę na dłuższy czas. Determinacja nowego rządu w przeprowadzaniu zmian też nie pomaga przekonać wyborców, że PiS jeszcze jest rozgrywającym na scenie politycznej.

Ale sondaże w wyborach samorządowych wyglądają jeszcze gorzej. Z rozmów z politykami PiS wynika, że doskonale zdają sobie sprawę, że wygranie tego starcia jest właściwie niemożliwe.

— Na pewno stracimy jakieś sejmiki wojewódzkie, może utrzymamy burmistrzów, może ze dwa większe miasta, ale nie będzie różowo — ze smutkiem mówi polityk PiS, którego pytamy o nastroje przed wyborami.

PiS nie straci jakichś sejmików, tylko najprawdopodobniej wszystkie. Sondaże wewnętrzne partii są bardzo niepokojące. Wygrana jest możliwa w kilku województwach, głównie na ścianie wschodniej, ale i tu pojawia się problem. PiS nadal nie ma i mieć nie będzie żadnych możliwości koalicyjnych, a w większości miejsc, gdzie ma szansę na wygraną, Trzecia Droga zdobędzie wystarczająco dużo mandatów, żeby utworzyć koalicję razem z Koalicją Obywatelską. KO już zarejestrowała swój komitet wyborczy, a to oznacza, że pójdzie do wyborów bez lewicy. Także ze względu na późniejsze możliwości koalicyjne z Trzecią Drogą.

W regionach zawiązanie koalicji jest często znacznie trudniejsze niż w centrali. KO zrobiła badania sondażowe, które wyraźnie wskazują, że wspólna lista z lewicą niczego Koalicji Obywatelskiej nie dodaje. I chociaż lewica bardzo chciała „podczepić się” pod większy okręt, to tym razem Tusk nie zostawił swoim partnerom nadziei. Na to wszystko wskazują nie tylko wewnętrzne sondaże, ale także analizy ekspertów.

Taki układ był zresztą w poprzednich starciach wyborczych (poza 2018, które dla PiS było wyjątkowe). 2006 r. PiS rządziło od roku, nie udało się zbudować koalicji z Platformą Obywatelską — PO i PSL w różnych konfiguracjach współrządziło w większości województw. 2010 — Platforma rządziła od trzech lat, wybory odbyły się po wygranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich, Platforma z PSL wzięły władzę we wszystkich sejmikach. 2014 — na rok przed wygranymi przez PiS wyborami do Sejmu i Senatu, Podkarpacie wróciło do PiS, resztą województw wciąż rządziły koalicje głównie PO i PSL. Dopiero w 2018 PiS zdobyło władzę w aż ośmiu województwach. W jednym po zdradzie radnego Kałuży, który startował z listy Koalicji Obywatelskiej, ale zdradził i dał PiS-owi przewagę. Tym razem PiS straci dwa ze swoich sejmików, a w pozostałych nie zawiąże koalicji. Zostaje tylko Podkarpacie.

— Dlatego trzeba przyjąć inną strategię na te wybory. Trzeba pokazać coś nowego, ale też skupić się na nowych celach — mówią nasi rozmówcy.

Tym nowym celem ma być próba odbicia kilku, albo przynajmniej któregoś z największych polskich miast, a to dla PiS jest zadanie prawie niewykonalne. Od lat Prawo i Sprawiedliwość nieskutecznie stara się wygrać chociaż jedno miasto. Na 107 polskich miast tylko w sześciu rządzą politycy przyznający się do członkostwa w Prawie i Sprawiedliwości. I mówimy tu o miastach wielkości Otwocka czy Bełchatowa.

PiS chce teraz zawalczyć o te największe, ale zupełnie nie wie, jak to zrobić. Tutaj do głosu zaczynają dochodzić politycy, którzy nie kojarzą się z PiS-owskimi aferami czy nieudaną poprzednią kampanią wyborczą do Sejmu. Problem polega na tym, że przeważnie w ogóle się nie kojarzą. Akces na prezydenta Łodzi zgłosił Marcin Buchali, znany wyłącznie lokalnie polityk PiS, który był zastępcą Tobiasza Bocheńskiego, kiedy ten z nadania PiS był wojewodą łódzkim. Sam Bocheński, który znany jest wyłącznie z listu do premiera Tuska, żeby zwolnił go natychmiast z funkcji wojewody (tym razem mazowieckiego), bo nie chce być przedstawicielem tego rządu, szykuje się do walki o prezydenturę w Warszawie. Ale tu szykowana była także była minister sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk.

Prezes w ogóle chciałby w dużych miastach postawić na kobiety, zwłaszcza młode. We Wrocławiu rozpatrywana była Agnieszka Soin. Tradycyjnie już PiS rozważa w Krakowie Małgorzatę Wassermann, ale ta nie zdecydowała jeszcze czy ma ochotę na kolejne samorządowe starcie. W Poznaniu także prezes by chciał widzieć kobietę na fotelu prezydenta. Podobno są dwie kandydatki, a jedną z nich jest Jadwiga Emilewicz. W pozostałych miastach mieliby także wystartować młodzi politycy mniej kojarzeni z centralną polityką, ale już zaprawieni w politycznych bojach. W Elblągu na przykład Andrzej Śliwka, były wiceminister aktywów państwowych, a w Lublinie Sylwester Tułajew, były wiceminister spaw wewnętrznych.

Problem partii polega na tym, że nie umie ona prowadzić kampanii w dużych miastach. Porażka Patryka Jakiego w pierwszej turze w Warszawie była tego najlepszym przykładem. Ale także w wyborach do Sejmu PiS w dużych miastach przegrywa z KO. W październiku w miastach powyżej 500 tys. mieszkańców na Koalicję Obywatelską głosowało 43,7 proc. wyborców. Na drugim miejscu uplasowało się Prawo i Sprawiedliwość z wynikiem 21,5 proc. Im mniejsze miasto, tym większe poparcie dla PiS. Obie partie zrównują się dopiero w miastach do 50 tysięcy. Potem PiS wygrywa.

Dlatego ta kampania będzie bardzo dla PiS trudna. A w partii nie widać żadnego pomysłu. Oczywiście pojawiają się przecieki, że PiS przygotowuje merytoryczną kampanię, która ma pokazać, że partia ma pomysł na „małe ojczyzny”, ale wygląda to wyłącznie na myślenie życzeniowe części polityków PiS. Wystarczy spojrzeć na to, co znalazło się w wystąpieniach Mateusza Morawieckiego, Mariusza Błaszczaka czy Jarosława Kaczyńskiego w ostatni weekend. Były odniesienia do führera, było zdjęcie Szymona Hołowni z uchodźcami i było o konszachtach, które odsunęły PiS od władzy.

Prawo i Sprawiedliwość zmieniło kalendarz wyborczy, żeby przewidywana przegrana w wyborach samorządowych nie wpłynęła na wyścig do Sejmu i Senatu. Teraz porażka z 15 października pociągnie PiS w dół w wyborach samorządowych, a zapewne także w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version