Viktor Orban spotykając się z Wołodymyrem Zełenskim, chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Słabość do putinowskiej Rosji ukrył więc na moment za żółto-niebieskim parawanem.

Jeśli największy sojusznik Władimira Putina w UE zjawia się z niezapowiedzianą wizytą w Kijowie, to siłą rzeczy skupia uwagę światowych mediów, a te zastanawiają się, co się za tym kryje. Jeśli dodatkowo robi to na samym początku półrocznej prezydencji swojego kraju w UE, to sprawia wrażenie, że poważnie podchodzi do rzeczy i działa w imieniu całej Unii.

Nic bardziej mylnego. Kijowska wyprawa premiera Węgier jest jedną, wielką zagrywką PR-ową, a mówiąc bardziej dosadnie — zwyczajną ściemą. Wilk w owczej skórze jest nadal wilkiem. Orban w Kijowie będzie zawsze Orbanem.

Zamysł był prosty – pokazać zarówno własnym obywatelom, jak i światowej opinii publicznej, że Orbanowi zależy też na Ukrainie. A przywódca „mocarstwa” z Kotliny Panońskiej może pośredniczyć w osiągnięciu pokoju. Światowe media obiegły zdjęcia ze spotkania, na których widać uścisk dłoni i nieśmiałe uśmiechy. Być może naiwni dali się nabrać na to, że premier, który dotąd blokował połowę decyzji Unii Europejskiej dotyczących Ukrainy, torpedował unijną pomoc i długo nie godził się na rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych w Ukrainą, przyjął na pół roku prezydencji neutralną postawę.

Prawda jest jednak zapewne całkowicie inna. To zresztą znane zjawisko.

„Greenwashing” to zgodnie z definicją ze słownika PWN „działanie mające zachęcić do kupowania jakichś produktów, polegające na niezgodnym z prawdą przekonywaniu, że produkty te wytworzono zgodnie z zasadami ochrony środowiska”. Ze strategii wybielania powszechnie znany jest na świecie „sportwashing”, czyli propagandowe wykorzystanie sportu w celu poprawy nadszarpniętej reputacji lub ukrycia jakiś niecnych działań. Posługiwał się nim np. Katar, organizując piłkarskie mistrzostwa świata. Nieco rzadszym zjawiskiem w polityce międzynarodowej jest „pinkwashing”. Termin ukuto na Zachodzie kilkanaście lat temu, ale do dziś nie ma dobrego polskiego odpowiednika. Jeden z portali feministycznych przełożył go poetycko na „posypywanie brudów różowym brokatem”. Pozorne wspieranie mniejszości seksualnych na szczytach władzy pełni funkcję zasłony dymnej tak, jak to działo się osiem lat temu w Serbii, kiedy premierką została lesbijka Ana Brnabić, która dla społeczności LGBT nie zrobiła nic, ale za to była kwiatkiem do kożucha autokraty Aleksandra Vučicia.

To, co zrobił właśnie Orban nazwałbym „ukrwashingiem”, czyli próbą wykorzystania wizyty w Ukrainie do wzmocnienia swojej marginalnej pozycji w Europie i podreperowania międzynarodowej reputacji ukrainofoba. Kijowską ściemą premier Węgier próbował wybielić się w oczach krytyków z innych europejskich stolic, zwracając przy tym uwagę na węgierskie przewodnictwo w UE.

Przejmując rotacyjne przewodnictwo od premiera Belgii, Orban powiedział, że największą szansą prezydencji Węgier w Unii Europejskiej będzie możliwość „przybliżenia Europy do pokoju”. Co więcej, w wywiadzie wyemitowanym przez węgierską telewizję publiczną przypomniał, że kandydat na prezydenta USA Donald Trump, na którego zwycięstwo stawia, zobowiązał się do szybkiego zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej. Zdaniem szefa rządu w Budapeszcie, Europa musi być przygotowana na sytuację, w której Amerykanie i Rosjanie siądą do rozmów pokojowych.

— Najważniejszym pytaniem będzie wówczas to, gdzie w tym wszystkim będzie Europa, kto będzie promował jej interesy i jakie interesy — mówił.

Nie trzeba być Einsteinem, żeby domyślać się, że Orbanowi chodziło po prostu o Orbana.

Orban najwyraźniej liczy na to, że Trump wygra wybory, co po niedawnej klęsce Joe Bidena w debacie prezydenckiej wydaje się bardzo prawdopodobne. Jeśli tak się stanie, to pozycja „wielkiego lidera”, jak nazwał go kiedyś Trump, może się umocni i będzie wreszcie na miarę jego ambicji. Węgry staną się pośrednikiem między Europą a Ameryką, ba może nawet odegrają rolę pokojowego mediatora, a przy okazji zmuszą ukraiński rząd do ustępstw w sprawie węgierskiej mniejszości narodowej na Zakarpaciu.

W czasie spotkania z Zełenskim Orban zaproponował, by ukraiński prezydent zastanowił się nad „wstrzymaniem ognia”, bo to mogłoby znacznie przyspieszyć rozpoczęcie rozmów pokojowych. Jak napisał na platformie X znawca węgierskiej polityki Dominik Hejj, „wstrzymanie ognia” to węgierski odpowiednik „poddania się”, gdyż Budapeszt jak dotąd prosił o „nieeskalowanie” konfliktu. Orban na pewno nie konsultował swojej propozycji ani z liderami Unii, ani z sojusznikami z NATO. Jeśli ktokolwiek o niej wcześniej wiedział, to był to włodarz Kremla, do którego węgierski premier ma ogromną słabość i którego interesów w Unii i NATO pilnuje z wielką gorliwością.

Warto przypomnieć, że z podobną „misją pokoju” Orban przyjechał do Moskwy na początku lutego 2022 r., czyli na trzy tygodnie przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Wyłamał się tym samym ze wspólnego frontu Zachodu. Joschka Fischer, szef niemieckiej dyplomacji z czasów, kiedy Unia rozszerzała się na Wschód, powiedział kilka lat temu, że Orban jest jedynym w Europie putinistą u władzy. Niespodziewana wizyta w Kijowie tego nie zmieni.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version