Z powodu zmęczenia jesteśmy mniej cierpliwi, spokojni i otwarci na kontakt. Pośpiechem zarażamy swoje dzieci, generujemy napięcie. Wymagamy od nich, żeby były szybkie, punktualne, zorganizowane, wielozadaniowe, czyli przebodźcowane i zmęczone. A może warto coś odpuścić?

Żyjemy w świecie nadmiaru – obowiązków i zadań, stresu i pośpiechu, ale także nadmiaru dóbr materialnych, wielorakich możliwości i wszechobecnych bodźców. Otaczają nas przeróżne dźwięki, często niechciane, nieprzyjemne hałasy i atakujące nas zewsząd bodźce wzrokowe. Hałas jest tak męczący, że niektóre linie kolejowe oferują przejazdy w wagonach ze strefą ciszy – i są one mocno oblegane, co odzwierciedla nasze potrzeby. Sztuczne światło natomiast jest tak inwazyjne, że powstają rezerwaty ciemnego nieba, aby móc zobaczyć gwiazdy.

Od maleńkości nasz układ nerwowy atakowany jest wszelkimi bodźcami do przetworzenia i musimy się nauczyć oddzielać to, co istotne, od tego, co mało ważne. Ignorowanie dystraktorów także zużywa energię i męczy. Im więcej bodźców – tym więcej zmęczenia. Taką mamy rzeczywistość.

Nie jest możliwe życie w odcięciu od bodźców – totalna deprywacja sensoryczna nie służyłaby naszym mózgom. Jednak drugi skrajny biegun także nie będzie im służył. A jak wygląda nasza codzienność?

O świcie często budzi nas świdrujący dźwięk budzika (głośny – żeby na pewno nas obudził), potem szumi czajnik albo ekspres do kawy, marudzą dzieci, a w radiu słyszymy podnoszące ciśnienie krwi wiadomości albo muzykę, która o poranku ma pobudzić energię słuchaczy i brzmi hardrockowo. Doświadczamy gwałtownego przeskoku z innego stanu świadomości, kiedy marzenia senne płynęły w rytmie fal alfa, a tu wpadają w odmęty chaosu. Spod ciepłych kołder wybiegamy na rześki poranek nagle i gwałtownie. A jak to wygląda u dzieci? Właściwie tak samo, tylko jeszcze mocniej i głośniej, jako że dzieci mają bardziej niż dorośli czuły słuch. Ponadto, jakby tego było mało, rodzice często ponaglają dzieci pokrzykiwaniem, aby „pospieszyły się wreszcie”.

A potem jedziemy do przedszkola/szkoły/pracy – w korkach, szumie samochodów albo w zatłoczonych autobusach, w ścisku z obcymi ludźmi, którzy wchodzą w naszą przestrzeń prywatną, jak to bywa w komunikacji miejskiej.

Od samego rana dzień jest głośny i intensywny. W przedszkolach i szkołach dzieci przebywają w otoczeniu innych, nie mają chwil odosobnienia, a rówieśnicy „emitują dźwięki” – krzyczą, piszczą, płaczą, jak to dzieci… Zajęcia, warsztaty, propozycje dydaktyczne non stop stymulują układ nerwowy. W większości szkół nadal to dzwonki głośno obwieszczają koniec lekcji i koniec przerwy. Po południu rzadko kiedy dzieci znajdują wytchnienie, a dobrze by było, gdyby miały wolne popołudnia, by mogła obudzić się ich kreatywność. Wspaniały jest cytat z książki Agnieszki Krzyżanowskiej „Prosto i uważnie”: „Gdyby Albert Einstein nie nudził się tak bardzo podczas pracy w biurze patentowym, pewnie nie byłoby dzisiaj teorii względności”.

Współczesne dzieciaki jednak często spędzają popołudnia na zajęciach dodatkowych, nauce i odrabianiu zadań domowych. Wieczorami natomiast zanurzają się w bajki i filmy, gry albo książki – to wszystko faktycznie może służyć rozwojowi i przyjemności, ale zauważmy, jak współczesne animacje są intensywne i głośne, jak obrazy migoczą, a bohaterowie piszczą, jak szybko zmieniają się klatki filmu – przebodźcowujemy układ nerwowy, sami o tym nie wiedząc.

Już niemowlęta często są nadmiernie stymulowane – w myśl rozwijania ich kompetencji. Nad głowami wirują im karuzele z maskotkami, z głośników brzmi Mozart albo lekcje angielskiego(!), maty edukacyjne błyszczą i szeleszczą, zabawki grają, piszczą, skrzeczą i migoczą niczym syrena alarmowa (zresztą takie z syrenami także znajdziemy). Tymczasem niemowlak potrzebuje przede wszystkim bliskości, twarzy ludzkiej przed sobą, odzwierciedlania uśmiechów, kontaktu wzrokowego, przytulania. To jest to, co najważniejsze. A kiedy taki dwu-, trzyletni człowiek drepcze już na własnych nogach, to nie potrzebuje krzykliwych kreskówek, tylko spaceru do parku, przyglądania się mrówkom, skakania po kałużach. A jeśli już kreskówki – to może te bardziej stonowane, od których nie dostaną oczopląsu.

Warto tu wspomnieć także o prezentach z okazji świąt czy urodzin – gdy dziecko wyjmuje dziesiąty prezent z kolejnej kolorowej torebki, to niejednokrotnie odrzuca go na bok – bo ile można przyswajać? Często zresztą dla dzieci w wieku dwóch-czterech lat najbardziej atrakcyjne jest samo wyjmowanie prezentów i zabawa opakowaniami z tektury. Dzieci mają wrodzoną kreatywność. Jeżeli nie zasypiemy ich nadmiarem gotowców z plastiku i smartfonami od kołyski, będą potrafiły wyczarować z pudełek, kartek i kartonów swoje pomysły, uruchamiać swoją inteligencję, ćwiczyć własną sprawczość.

W przedszkolach program zajęć jest często przeładowany – obok podstawy programowej są tam organizowane zajęcia taneczne, szachy, zajęcia językowe, hipoterapia i garncarstwo. Świetnie – ale ile tego naraz i po co aż tyle? Gdzie jest czas na swobodną zabawę, na rysowanie bez konkretnego celu? Zauważmy, że to w swobodnej zabawie dzieci ćwiczą swoje kompetencje społeczne, czyli to, co w życiu jest niezmiernie istotne. Szukajmy równowagi. Pamiętajmy także, że dzieciom wysoko wrażliwym, dzieciom z trudnościami w obszarze integracji sensorycznej czy dzieciom ze spektrum autyzmu jest jeszcze trudniej. One odbierają świat bardziej intensywnie i odczuwają mocniej.

Obserwujemy pandemię zmęczenia – zauważamy to u każdego, bez względu na wiek – my, dorośli, przepracowani, obciążeni wielozadaniowością, nadmiarem obowiązków zawodowych, domowych i okołodziecięcych. Wozimy dzieci na szermierkę, konie albo na basen, rzadziej już na języki obce, bo one coraz częściej są prowadzone w formie online – co skądinąd nie jest wcale rozwiązaniem idealnym, ale odciąża nas, rodziców, od kolejnego przejazdu przez miasto. Obowiązki zawodowe coraz częściej przybierają charakter zadaniowy i nienormowany, przeplatają się z życiem domowym, zwłaszcza w przypadku pracy zdalnej. Zmęczenie nas osacza, obezwładnia i przygniata, niejednokrotnie dosłownie – bólami kręgosłupa, migrenami, bezsennością.

Jak to wpływa na nasze podejście do dzieci? Z powodu zmęczenia jesteśmy mniej cierpliwi, mniej spokojni, mniej otwarci na kontakt, pośpiechem zarażamy swoje dzieci, generujemy napięcie. Kultura, która nas osacza i niepostrzeżenie wciąga w swoje macki, otumania nasze zmysły i my, niczym w transie, wymagamy od dzieci tego samego, czego od nas wymagają inni – żeby dzieci były szybkie, punktualne, zorganizowane, wielozadaniowe, czyli przebodźcowane i zmęczone.

Być może to jest pytanie retoryczne: co możemy sobie odpuścić? Z czego możemy zrezygnować w imię innej wartości? Z serialu, aby się wyspać? Z nadgodzin, aby mieć czas na spotkania z przyjaciółmi? Czy możemy czasami włączać w telefonie tryb samolotowy, aby być „tu i teraz”, a nie w podwójnej rzeczywistości? Czy możemy dla odmiany pójść do lasu zamiast na zatłoczoną siłownię? A może któregoś popołudnia zdecydujemy się zostać w domu i nic nie robić, mieć czas na to, co się pojawi, na zabawę z dzieckiem, posprzątanie w szafie albo na poczytanie czekającej od miesiąca książki?

Na jednej z platform streamingowych dostępny jest miniserial dokumentalny „Żyć sto lat: Tajemnice niebieskich stref”. Reżyser przygląda się w nim społecznościom osób długowiecznych, w których seniorzy żyją w zdrowiu do późnych lat. Co łączy te grupy w różnych miejscach na Ziemi? Między innymi pielęgnowanie bliskich relacji, częste spotkania z innymi, wspólna zabawa. Życie stulatków najczęściej jest proste (nieprzebodźcowane), bez wyszukanych diet, bez presji czasu. Jest życiem w ruchu, ale nie w pośpiechu, w aktywności codziennej (spacery, praca w ogrodzie), a nie w biegu od zadania do zadania.

Richard Louv w książce „Ostatnie dziecko lasu” pisze tak: „Zabawa w otoczeniu przyrody zwiększa pewność siebie i pobudza zmysły u dziecka – jego świadomość świata i wszystkiego, co w nim widzialne i niewidzialne”. Jednym słowem – przyroda wzmacnia. Ta obserwacja dotyczy nie tylko dzieci.

W odcięciu od bodźców pomaga zatrzymanie – po prostu. Choćby na chwilę. Mistrzowie medytacji radzą zatrzymać się w momencie, kiedy wydaje się nam, że już na nic nie mamy czasu i nic nie wciśniemy. I w takiej chwili warto po prostu odetchnąć – usiąść i poczuć pozycję swojego ciała, stopy, plecy, punkty podparcia. I oddech. I rozejrzeć się dokoła – co widzę, co słyszę, czego doświadcza moje ciało. Można zamknąć oczy i poobserwować swój oddech, ignorując zbędne myśli. Taka praktyka, wykonywana systematycznie, sprawi, że znajdziemy więcej czasu, uruchomimy kreatywność i uspokoimy chaos wewnętrzny.

Trudno jest nauczyć dzieci tego, czego sami nie potrafimy. Jeżeli więc chcemy pomóc dzieciom wyciszać się w świecie nadmiaru, potrzebujemy zacząć od siebie – korzystać z technik oddechowych, dbać o własną równowagę. A wówczas możemy zaproponować także dziecku skupianie uwagi na „tu i teraz” – korzystając, na przykład, z programu „Uważność i spokój żabki” autorstwa Eline Snel.

Jeżeli chcemy nauczyć dzieci równowagi, dbania o swoje zdrowie psychiczne, higieny cyfrowej, odpuszczania nadmiaru – musimy zacząć od siebie. To my modelujemy dzieciom podejście do świata. W jaki sposób szukamy swojej harmonii dnia codziennego?

Jeżeli sami nie wyłączymy siebie od nadmiaru bodźców choćby na chwilę – nikt za nas tego nie zrobi.

Wyzwaniem będzie dla nas – i dla naszych dzieci – poszukanie obszarów, na które mamy wpływ. Nie zapobiegniemy rozwojowi technologii i zresztą nie o to chodzi, rozwój technologiczny przynosi wiele dobrego i warto z niego mądrze korzystać. Chodzi o zbalansowanie, szukanie równowagi, o zapewnienie naszemu układowi nerwowemu momentów regeneracji i wyciszenia.

Dobrze, jeśli dzieci mają w domu swoją „bezpieczną norkę”, w której mogą się schować – choćby fotel z miękkim kocykiem albo kącik w pokoju, gdzie są poduchy do siedzenia, ulubione pluszaki albo puzzle. Szczególne znaczenie mają takie miejsca dla dzieci wysoko wrażliwych albo z obszaru spektrum autyzmu.

Richard Louv, autor wspominanej książki „Ostatnie dziecko lasu”, wiąże wzrost liczby diagnoz ADHD (zespołu nadpobudliwości psychoruchowej) z oddaleniem się ludzi od świata przyrody. Podaje wiele przykładów dobroczynnego wpływu przyrody na rozwój i funkcjonowanie psychofizyczne dzieci. Ten terapeutyczny wpływ obserwuje się zwłaszcza u dzieci z ADHD. Autor podpowiada proste pomysły na nawiązanie kontaktu z przyrodą, m.in.: regularne spacery w dzień, a okazjonalnie także przy blasku księżyca, szukanie skarbów do „misy cudów” – kamieni, żołędzi, kawałków kory itp. (taka zabawa rozwija zmysły i ćwiczy uważność), fotografowanie przyrody podczas wędrówek albo zachęcanie do uprawy ziół lub warzyw w doniczkach. Po spacerach dotlenione dzieci potrafią efektywniej koncentrować uwagę na nauce i spokojniej zasypiać.

Współczesne sześcio— i siedmiolatki często zachwycają się światem przedstawionym przez Astrid Lindgren w „Dzieciach z Bullerbyn”. Czy ten zachwyt nie odzwierciedla ich tęsknoty za tym, co pierwotne? Bieganie po łące, kąpiele w jeziorze, głaskanie jagniątek – ile dzieci doświadcza dzisiaj takich przeżyć choćby od czasu do czasu?

Kontakt z przyrodą pomaga nie tylko dzieciom – wpływa kojąco także na dorosłych. Jakakolwiek ulubiona aktywność na świeżym powietrzu odpręża, regeneruje i wzmacnia. Zauważmy, jak wiele osób docenia spacery brzegiem morza albo górskie wędrówki. Aktywność fizyczna jest działaniem profilaktycznym (i wspomagającym leczenie) w przypadku zaburzeń depresyjnych.

Mamy wpływ na to, jak zorganizujemy sobie czas. Gdy jesteśmy zmęczeni po powrocie z pracy, a dzieci przebodźcowane szkołą marudzą, że nie mają siły na odrabianie prac domowych, to mamy wybór – możemy wikłać się w konflikt, zapaść się na kanapie przy serialu albo pójść razem na spacer, żeby – paradoksalnie – odpocząć.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version