– Będziemy zaczynali rekolekcje i już się stresujemy. Dzieci nie wiedzą nawet, czy wstać, czy kleknąć – mówi Patrycja ze wsi na Śląsku. Od lat uczy religii.

Kosa Donalda Tuska zawisła nad katechetami. Ministra edukacji Barbara Nowacka zapowiedziała, że zredukuje religię. W prostym rachunku to by oznaczało, że popyt na katechetów spadnie o połowę. Tak się jednak nie stanie.

I to nawet jeśli rząd spełni swoją obietnicę (czy dla katechetów – groźbę), bo szkoły są różnej wielkości, a katechezy prowadzi się z podziałem na grupy klasowe, mimo że w jednych uczniowie się na religię garną, a w innych nie zgłaszają się w ogóle.

Do tego katecheci są zatrudniani jak inni nauczyciele – na tzw. pensum (liczba godzin przy tablicy, zazwyczaj 18 w tygodniu) i jednych będzie można obciążyć nadgodzinami, a inni się nimi podzielą. Zanosi się więc na redukcje, ale nie wiadomo, jaka będzie ich skala.

– Tyle się mówi o tolerancji, a rząd chce dyskryminować Kościół katolicki – oburza się Joanna, katechetka z Olsztyna. Uczy w zespole szkół. – U mnie wszyscy wierzący, jakieś odłamki może innego wyznania. Ale jak im dać wybór, no to wybierają. Już teraz słyszę: „Proszę pani, ja to bym wolała w domu posiedzieć, niż po południu w szkole”. I co z tego, że wierząca, jak jej czasu szkoda? Gdyby jej dać wybór, że może nie przyjść na ostatnią matematykę, też by nie przyszła – uważa katechetka i dodaje: – Widać jasno, że chcą nas wyeliminować.

Gdy zauważam, że szkoła i państwo są świeckie, Joanna tłumaczy: – Ale cała kultura wywodzi się z chrześcijaństwa! Polska by się nie zrodziła, gdyby nie oparto jej na chrześcijaństwie. Żeby się od tego oddzielić, musielibyśmy całą naszą historię odrzucić.

W jej szkole pracują jeszcze trzy katechetki. Jedna na pół etatu, w razie redukcji może iść na emeryturę. Joanna i dwie koleżanki dorobiły podyplomówki z pedagogiki specjalnej, mają prawo np. prowadzić zajęcia rewalidacyjne. – Nie wiadomo tylko, czy te godziny się znajdą, bo akurat u nas nie ma braków kadrowych – mówi katechetka.

Pracuje od 17 lat, poza etatem ma jeszcze nadgodziny, zarabia ok. 5 tys. zł.

– Rozmowa o Bogu, przedstawianie piękna stworzonego świata, piękna miłości pana Boga do nas i przenoszonej przez nas do drugiego człowieka to jest kwintesencja katechezy – mówi Joanna. Wspomina ubiegłoroczną klasę – rozgadaną, trochę niezdyscyplinowaną. – Za to fajnie się prowadziło lekcje, bo była dyskusja i trudne tematy, np. o seksie.

Gdy się dziwię, odpowiada: – Katecheci dobrze przygotowują do tego, żeby rodziny były trwałe.

Jej zdaniem religia lepiej sprawdziłaby się w salce parafialnej, bo można uczniów zaprowadzić do kościoła i byłaby większa dostępność do sacrum. – Z kolei w szkole można ewangelizować – mówi nauczycielka. – Są jasełka, inne imprezy z okazji świąt czy dzień papieski. Naprawdę sporo jest okazji, a do szkoły przychodzą też osoby niewierzące, więc jest szansa, że się coś zasieje – mówi nauczycielka.

Na razie ministra Nowacka wydała jedynie projekt rozporządzenia, który wyjmuje oceny z religii ze średniej na koniec roku szkolnego. MEN tłumaczy, że religia to zajęcia dobrowolne, „w związku z tym nieuzasadnione jest, aby roczna lub końcowa ocena klasyfikacyjna z tych zajęć miała wpływ na średnią uzyskanych ocen”. Projekt ma wejść w życie we wrześniu.

Koleżanka uczy jeszcze historii i muzyki: kolega dorobił podyplomówkę z biologii, a kolejny – z geografii. Nie znam katechety, który by uczył religii i nie miał nic więcej – Sabina, katechetka z małej miejscowości pod Opolem

O planach redukcji religii i przesunięciu zajęć przed lekcje lub po nich na razie cisza. Ale i tak rząd sprowokował ruch po drugiej stronie. Firmowaną przez dwie katechetki „Petycję o wliczanie oceny z religii/etyki do średniej ocen oraz utrzymanie dotychczasowego wymiaru godzin z tych przedmiotów” podpisało już 12 tys. osób. „Ocena pełni rolę motywacyjną i informacyjną, dlatego mamy obowiązek bronić prawa uczniów do jej posiadania oraz wliczania do średniej ocen” – piszą uczące religii. W tych samych słowach kilka dni później zwrócą się do MEN w oświadczeniu dotyczącym zmian w szkolnej religii biskupi z Konferencji Episkopatu Polski.

W petycji katechetek stanowisko MEN jest określone jako wyraz „nierównego traktowania uczniów uczęszczających na przedmiot o charakterze wyznaniowym”. Autorki podkreślają, że ocena nie jest wystawiana za tzw. treści formacyjne, ale zgodnie z podstawą programową. Próbują udowodnić w ten sposób, że wystawiają oceny za wiedzę i umiejętności, nie za wiarę.

Za materiały do katechezy nie odpowiada jednak państwo, tylko Kościół. A podstawa programowa do nauki religii katolickiej z założenia ma właśnie wymiar stricte formacyjny – nie religioznawczy czy historyczny ani literaturoznawczy, który pozwalałby sprawdzać jakąś wiedzę. Nie od parady autorzy podstaw programowych nazwali przedmiot nie religią, ale wprost – katechezą.

I tak jej celem dla uczniów w klasach I-IV jest przede wszystkim „przygotowanie do pełnego uczestnictwa w Eucharystii oraz sakramencie pokuty i pojednania”. Biblia traktowana jest jako „księga wiary” i sposób na „poznanie Boga”, a nie np. środków stylistycznych czy gatunku literackiego. W klasach starszych katecheza „zakłada formowanie do uznania Objawienia jako źródła prawdy o Bogu oraz o człowieku i sensie jego życia. Przygotowuje do przyjęcia sakramentu bierzmowania” i „uczy modlitwy”. A katecheza w szkołach ponadpodstawowych ma wspomagać „w osiąganiu dojrzałości w wierze”, pogłębiać „znajomości Biblii i Tradycji”, i pomóc uczniom w „odkrywaniu słowa Bożego jako źródła odpowiedzi na pytania egzystencjalne”.

W petycji katechetki tego nie zauważają. Podkreślają za to, że religia w szkole wspiera wychowanie „człowieka wartościowego”. Na prawicowych portalach można znaleźć artykuły, które opowiadają historie nauczycielek religii wyciągających dzieci z depresji albo pod tytułem: „Dzięki katechezie nastolatek zrezygnował z próby samobójczej”. A na fejsbukowej grupie dla katechetów administratorka ubolewa: „Jeśli zlikwidujemy jedyny przedmiot w szkole, który mówi o miłości do Boga i bliźniego, to nie będzie dobrze. (…) Tak, ta likwidacja religii ma określony cel i to jest bardzo smutne, że człowiek w swym dążeniu do szczęścia tego nie widzi. To zło wciąż zasłania nam dobro”.

Dlatego, jak głoszą katechetki firmujące petycję do MEN: „Redukowanie lekcji religii, umniejszanie jej wartości, marginalizowanie oraz tworzenie zafałszowanego obrazu w przestrzeni medialnej jest postawą niegodną państwa demokratycznego, którego ideą i obowiązkiem jest troska o integralny rozwój młodego pokolenia Polaków”.

Podstawówka na południu Polski. – Zatrudniamy czterech katechetów i siostrę zakonną. Troje ma dodatkową specjalizację: z historii, polskiego i WDŻ. Dwoje pierwszych nie będzie narzekać po redukcji religii, bo zostaną im co najmniej pełne etaty. Katechetce z WDŻ i tej bez dodatkowego przedmiotu zostawimy pełne etaty z religii, bo mamy ponad tysiąc dzieci. Tylko dla siostry zakonnej może nie wystarczyć godzin – mówi mi dyrektorka.

Szkoła w małym mieście w centralnej Polsce: – Dwie katechetki odeszły na emeryturę, dorabiają godzinami, trzecia ma pełen etat plus wykształcenie pedagogiczne, może więc prowadzić rewalidację z uczniami ze SPE [specjalne potrzeby edukacyjne – red.].

W innych szkołach katecheci łączą nauczanie religii ze: wspomaganiem uczniów ze SPE, językiem polskim, WDŻ, geografią, historią, świetlicą, często biorą też godziny szkolnych pedagogów, a ostatnio zaczyna się trend przekwalifikowania na szkolnego psychologa.

– W małych szkołach, w wioskach, już od lat katecheci uczą dwóch czy trzech dodatkowych przedmiotów, inaczej brakuje godzin do pensum – mówi mi Sabina, katechetka z małej miejscowości pod Opolem. I wymienia: – Koleżanka uczy jeszcze historii i muzyki: kolega pracuje jako nauczyciel wspomagający, inny dorobił podyplomówkę z biologii, a kolejny – z geografii. W sumie nie znam katechety, który by uczył religii i nie miał nic więcej.

Patrycja ze wsi na Śląsku też już dawno poszerzyła kwalifikacje. Zrobiła studia podyplomowe z historii i geografii. Teraz te przedmioty stanowią podstawę jej pensji, religia jest tylko dodatkiem, choć to była jej pierwsza pasja. – Lubię pracować nad tym, aby z moich lekcji wychodzili świadomi katolicy – mówi. Ale przyznaje, że z tą świadomością coraz trudniej. – Będziemy zaczynali rekolekcje i już się stresujemy. Teraz, jak prowadzisz klasę do kościoła, widać, że te dzieci tam nie bywają. Nie wiedzą, kiedy wstać czy klęknąć. Nie rozumieją, co się tam przy ołtarzu dzieje. Taka dzicz trochę.

Do obrony lekcji religii w szkole przystąpili również biskupi. Po ostatnim posiedzeniu 13 lutego Komisja Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski wydała oświadczenie. Wyłączenie oceny religii ze średniej biskupi ocenili jako niesprawiedliwe. „Uczeń powinien być wynagrodzony za swoją pracę, a tą nagrodą i docenieniem wysiłku ucznia jest właśnie ocena, która spełnia także funkcję motywacyjną” – napisali. O planach MEN na redukcję godzin: „Nauczanie religii w szkole ma ogromne znaczenie wychowawcze. (…) Szkolna lekcja religii wychowuje do takich wartości jak miłość bliźniego, międzyludzka solidarność i potrzeba sprawiedliwości, otwartość na drugiego człowieka i tolerancja, empatia, współpraca i zgoda”.

I wreszcie wyrazili obawę o tysiące nauczycieli religii, którzy przy redukcji tygodniowego wymiaru zajęć o połowę mogą stracić pracę i utrzymanie, co „wpłynie bardzo negatywnie na ich osobiste życie i losy ich rodzin”.

Polska szkoła zatrudnia 29 086 katechetów, wśród nich 17 342 to katecheci świeccy, a pozostali to księża, siostry zakonne, zakonnicy oraz alumni lub diakoni. Dane pochodzą z wyliczeń Katolickiej Agencji Informacyjnej na podstawie informacji z MEN i od samorządów za poprzedni rok szkolny.

Próbowałam się dowiedzieć w MEN, czy są jakieś symulacje dotyczące liczby katechetów zagrożonych zwolnieniami, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Nie wiadomo też, ilu katechetów ma dodatkowe uprawnienia do uczenia innych przedmiotów i czy MEN zbiera takie dane. Wiadomo natomiast, że organizowanie w szkołach zajęć z religii kosztuje skarb państwa ok. 1,5 mld zł rocznie.

Sławomira z małej miejscowości na południowym zachodzie Polski uczy religii od 22 lat. Ma rozległe doświadczenie z podstawówki, gimnazjum i technikum.

– Rząd postawił nas w trudnej sytuacji, nie dał czasu na przekwalifikowanie – mówi. Przyznaje jednak, że oprócz teologii skończyła pedagogikę, terapię pedagogiczną, podyplomowe studium rodziny do WDŻ i podyplomowe studia z języka polskiego. Jedyną obawą Sławomiry może być to, że okoliczne szkoły akurat są dobrze obsadzone kadrą i może nie być tam wolnych godzin. A duże miasto z dużymi szkołami jest daleko. – Spodziewałam się, że jak się zmieni rząd, to wyrzucą religię ze szkół. Bo oni są przeciwni wartościom tradycyjnym, chrześcijańskim – mówi. Rozmawia niechętnie, nie chce, aby jej słowa zostały użyte w artykule, który przedstawi katechetów w złym świetle.

Podpisała petycję do MEN. Uważa, że to niesprawiedliwe, że uczniowie o poważnych zmianach, jak niewliczanie oceny z religii do średniej, dowiadują się w trakcie roku szkolnego. – W tym momencie są dyskryminowani – uważa Sławomira. – Zapisali się na lekcje i się uczą, a ja im tę wiedzę sprawdzam i wystawiam za nią ocenę. Robię kartkówki i sprawdziany. A potem uczeń dostaje sygnał od rządu, że religia jest w szkole, ale nie ma w szkole znaczenia. To tak, jakby nie napisać na świadectwie oceny z polskiego – mówi katechetka.

Uczeń zniechęcony przez rząd brakiem ocen albo lekcjami na końcu dnia nie zapisze się, jej zdaniem, na religie. – A kiedy się już rząd nas pozbędzie, wtedy do szkoły wpuści NGOS-y, żeby demoralizowały młodzież seksualizacją, wbrew temu, co rodzice uważają za dobre dla swoich dzieci – mówi Sławomira.

Jest za religią w szkole również jako matka. – Po to są podatki – mówi nauczycielka. I cytuje mi złotą myśl wielkiego katechety, którego nazwiska nie pamięta: religia jest najważniejszym przedmiotem w szkole, dlatego, że o ile wszyscy nauczyciele przygotowują uczniów do teraźniejszości, to tylko katecheci do życia w wieczności.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version