W PiS narasta rozgoryczenie utratą władzy. I trwa wyczekiwanie czy jest szansa na jej odzyskanie. Drogą do tego jest oczywiście zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Tyle że przed PiS-em jest na tej drodze jeszcze bardziej dramatyczne wyzwanie. Mianowicie ryzyko, że ich kandydat nie wejdzie nawet do drugiej tury – mówi „Newsweekowi” profesor Antoni Dudek, politologi i historyk z UKSW.

Antoni Dudek: Wszystko zależy od tego, jak przebiegnie sam kongres. Można sobie wyobrazić, że któryś z uczestników publicznie sprzeciwi się temu zjednoczeniu. To by było bardzo niekorzystne dla PiS. O wiele gorsze, niż gdyby jakieś konfliktowe ruchy – ze strony ludzi Mateusza Morawieckiego oczywiście – zaczęły się dopiero po kongresie, bardziej zakulisowo. Jedno jest jednak pewne: jeśli do zjednoczenia dojdzie – a ja wciąż nie uważam tej sprawy za przesadzoną – to na pewno zmienia to architekturą wewnętrzną w Prawie i Sprawiedliwości.

– PiS przesuwa się jeszcze bardziej w prawą stronę, jeszcze bardziej radykalizuje. Co w kontekście wyborów prezydenckich nie jest dla tej partii najlepszą wiadomością. Z prostego powodu: wybory prezydenckie, zwłaszcza w drugiej turze, będą w sporej mierze zależały od centrowych wyborców. To oni zawsze przeważają szalę na stronę kandydata bardziej lewicowego bądź bardziej prawicowego.

– Na pewno będzie im w takim układzie trudno wygrać wybory prezydenckie. Co będzie później? Trudno powiedzieć. Natomiast zgadzam się z Dworczykiem, że Suwerenna Polska – partia jednoznacznie eurosceptyczna, bardzo radykalna i odpowiedzialna w istocie rzeczy za chaos w wymiarze sprawiedliwości, ale też np. za to, co działo się w Lasach Państwowych, z poparciem oscylującym wokół 1 proc. – to nie jest specjalnie atrakcyjny nabytek. Natomiast jest pytanie: co dalej? Co jeszcze na tym kongresie prezes postanowi? Co zapowie?

– Trudno w tej materii spekulować, natomiast wiem jedno. W PiS narasta, co było dość łatwe do przewidzenia, choć faktycznie dzieje się to dość późno, pewne rozgoryczenie utratą władzy. I trwa wyczekiwanie czy jest szansa na jej odzyskanie. Drogą do tego jest oczywiście zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Tyle że przed PiS-em jest po drodze jeszcze bardziej dramatyczne wyzwanie, o którym mniej się publicznie mówi. Mianowicie ryzyko, że ich kandydat nie wejdzie nawet do drugiej tury. To dopiero byłaby katastrofa.

– Karol Nawrocki ma jeden niesamowicie wielki atut, którego nie ma żaden inny z konkurentów do tej nominacji – może z wyjątkiem Mateusza Morawieckiego – dostęp do pieniędzy. Jako prezes IPN ma pod sobą instytucję z budżetem ok. pół miliarda złotych. I w związku z tym może sobie, pod pretekstem działalności edukacyjnej IPN-u, prowadzić kampanię. Oficjalnie jeździć z jakimiś odczytami czy wykładami, a w rzeczywistości będzie to jego kampania finansowana przez IPN. Natomiast czy to znaczy, że prezes Kaczyński na pewno na niego postawi? Zobaczymy, co wykaże „śledztwo”, jakie z pewnością prezes zlecił po ostatnich publikacjach na temat Karola Nawrockiego w „Gazecie Wyborczej” (chodzi o znajomości prezesa IPN z osobami z półświatka – przyp. red.). Świadczą one bowiem o jego, powiedzmy, ryzykownym życiorysie.

– To prawda, to jest dziś największy atut Prawa i Sprawiedliwości, ale być może wkrótce do tego atutu dołączy kolejny, czyli pogorszenie w przyszłym roku sytuacji ekonomicznej w Polsce. A przecież każde wybory są tak naprawdę oceną aktualnego rządu. Czyli jeśli się pogorszy sytuacja ekonomiczna Polaków, nieprzyjemny wiatr będzie wiał w twarz kandydatowi obozu rządzącego. I ten sam podmuch będzie popychał kandydata czy kandydatów opozycji.

– Mam wrażenie, że partia nabierze nowej dynamiki tylko wtedy, kiedy prezesowi Kaczyńskiemu uda się skutecznie przeprowadzić sukcesję. Natomiast tak długo, jak długo on będzie stał na jej czele, to ja tam nowej dynamiki nie widzę. Bo niby dlaczego miałaby ona się pojawić, skoro ten sam człowiek rządzi nią od ponad 20 lat, a w ostatnich latach dał moim zdaniem pokaz utraty orientacji politycznej? Od 2020 r. wszystkie sondaże pokazywały, że PiS będzie miał w następnym sejmie największy klub, a zarazem nie będzie miał z kim stworzyć większości rządzącej – co się później zrealizowało – to coś jest chyba nie tak z prezesem Kaczyńskim, skoro to ignorował przez dwa lata i mówił: nie, my będziemy mieli samodzielną większość.

Zresztą także dziś nawet te najkorzystniejsze dla PiS sondaże nie dają im szans na rządzenie. Dlatego niewiele się zmienia. Jedyną szansą są właśnie wspomniane wybory prezydenckie. Gdyby jakimś cudem udało się je kandydatowi Prawa i Sprawiedliwości wygrać, to partia mogłaby zacząć się domagać przyspieszonych wyborów parlamentarnych. O czym zresztą jej politycy ostatnio głośno mówili. Podsumowując: podstawowy problem PiS to brak koalicjanta. Prezes tymczasem próbuje uspokoić działaczy, mówiąc, że jeszcze chwila i znowu będą mieli powyżej 40 proc. poparcia…

– Z całą pewnością, jeśli PiS wróci do władzy, to niemal na pewno z jakimś koalicjantem. Tu pierwsza na liście jest oczywiście Konfederacja, a dopiero na drugim miejscu PSL. I skręt partii w prawo po przyjęciu ziobrystów jeszcze bardziej taką hipotezę uprawdopodabnia.

– Zdecydowanie, Dworczyk i cała grupa Morawieckiego są bardziej w centrum sceny politycznej i o umiarkowanego, a nie radykalnego wyborcę chcą zabiegać. Natomiast wracając do Konfederacji – pamiętajmy, że nie ma pewności czy do takiego sojuszu w ogóle by doszło. Z prostego powodu. Jak patrzę na Krzysztofa Bosaka i Sławomira Mentzena, to widzę przyszłość polskiej polityki. A jak patrzę na Jarosława Kaczyńskiego, to widzę jedynie jej długą historię. To jest podstawowy problem, z powodu którego moim zdaniem koalicja PiS-Konfederacja raczej nie wyjdzie. Czasy, kiedy prezes Kaczyński potrafił czarować politycznie, kusić różnych polityków do współpracy ze sobą już dawno minęły. Wszyscy wiemy, jak politycznie kończyli zwabieni przez prezesa Andrzej Lepper czy Jarosław Gowin. Dziś politycy panicznie boją się prezesa Kaczyńskiego jako politycznego skorpiona, który dał liczne powody do takiego strachu. Tak będzie to też działało w przypadku Konfederacji.

– PiS-owski projekt konstytucji przez lata wisiał na stronie partii. A jak tylko PiS doszedł do władzy, to został schowany i przez całe osiem lat swoich rządów Kaczyński się nigdy nie zająknął na ten temat. Bardzo się cieszę, że prezes po latach nagle wraca do dyskusji konstytucyjnej. Osobiście uważam, że Polska co najmniej potrzebuje tego, co się nazywa resetem konstytucyjnym. Restartu całego wymiaru sprawiedliwości poprzez nowelizację konstytucji, ustanowienie na nowo sądu konstytucyjnego i całej trzeciej władzy. Dobrze, że prezes zaczął o tym mówić, pozostaje tylko poczekać, aż druga strona do tego dojrzeje.

Obawiam się jednak, że jeżeli kandydat obecnej koalicji wygra wybory prezydenckie, to szybko ona do tego nie dojrzeje, więc opowieści prezesa o nowej konstytucji włożymy między bajki. Natomiast jeśli prezes te propozycję nowelizacji konstytucji, która by przywracała jakiś elementarny ład w wymiarze sprawiedliwości, powtórzył przy nowym prezydencie wywodzącym się z jego obozu politycznego, to może Platforma Obywatelska doszłaby do wniosku, że ma to jakiś sens. Dlatego że to, co dzisiaj jest realizowane w wymiarze sprawiedliwości, przetrwa tylko tak długo, jak długo obecni rządzący będą mieli większość w Sejmie. A jak zmieni się większość – a przecież nikt nie wie, jaki będzie wynik wyborów w 2027 r. – to będziemy mieli ciąg dalszy rozwalania wymiaru sprawiedliwości, tylko w drugą stronę. Konkluzja jest taka, że bez porozumienia głównych graczy politycznych nie da się naprawić w Polsce wymiaru sprawiedliwości. Chyba że się liczy na to, że jedna ze stron będzie rządziła już w nieskończoność. A ja w to nie wierzę.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version