Rok dopiero się zaczął, a już mamy za sobą pierwszą konferencję prezesa PiS. Konferencja miała dwa cele: jeden zewnętrzny, a drugi wewnętrzny. Bo Jarosław Kaczyński zawsze, gdy mówi, zwraca się głównie do partii.

Na konferencji prasowej PiS (prawdziwej, bo z pytaniami) obecni byli prezes Kaczyński, wiceprezesi Beata Szydło i Mariusz Błaszczak oraz — jako ozdobnik — rzecznik Rafał Bochenek w roli prowadzącego. Do sali na Nowogrodzkiej politycy PiS przynieśli lodówkę oklejoną serduszkami Koalicji Obywatelskiej. W środku wiało pustką. Widać było tylko kilka produktów i informacje o tym, o ile wzrosły ceny żywności.

— Coraz więcej Polaków coraz rzadziej się uśmiecha, a na pewno są coraz mniej uśmiechnięci przy kasach w sklepach, kiedy muszą płacić za zakupy (…) pewnie te podwyżki też były tematem rozmów przy państwa świątecznych stołach — mówiła zatroskana Beata Szydło i dodała, że rząd mógł podjąć decyzje, które nie pozwoliłyby na takie wzrosty cen.

Oczywiście w czasie konferencji nie było miejsca na analizę skumulowanej inflacji z ostatnich lat rządów PiS czy tego, że większość proponowanych przez poprzedni rząd rozwiązań nie była systemowa, tylko polegała na zwykłym dorzucaniem do różnych „tarcz” pieniędzy, które kiedyś musiały się skończyć. Ale trudno wymagać, żeby partia na własnej konferencji przyznała, że to jej polityka doprowadziła do największych podwyżek cen w ostatniej dekadzie.

Zwłaszcza że konferencja była efektem przemyśleń sztabu wyborczego Karola Nawrockiego i dwóch wniosków, które będą kształtowały całą kampanię. Po pierwsze sztab Nawrockiego od początku wzoruje się na kampanii Donalda Trumpa i nawet nie zamierza tego specjalnie ukrywać. Pierwsza i jedyna do tej pory konkretna zapowiedź kandydata to „zniesienie podatków za nadgodziny”, czyli propozycja dokładnie skopiowana z kampanii nowego amerykańskiego prezydenta.

W kampanii Trumpa element gospodarczy był obecny przez cały czas. „Czy za 20 dolarów mogłeś kupić więcej, kiedy ja rządziłem czy za Bidena?” – pytał nieustannie kandydat Republikanów. Odpowiedź była oczywista, bo pytanie postawiono tak, żeby wyborcy nie brali pod uwagę wszystkich zmiennych. Ani stanu amerykańskiej gospodarki po rządach Trumpa, ani tego, że Trump odziedziczył ją z kolei po Obamie, ani ogólnoświatowych kryzysów, które pojawiły się w ostatnich latach. Dokładnie to samo zamierza zrobić w kampanii prezydenckiej PiS, a konferencja prezesa to wstęp do budowy tej narracji.

— Rok 2025 zapowiada się jako rok drożyzny Tuska. Zapewne zadowolony Tusk niedługo wyjedzie sobie na narty w Dolomity, jak to zwykł był wyjeżdżać. Tam będzie palił cygara, a Polacy będą się zastanawiać, w jaki sposób zapłacić rachunki — perorował szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. To drugi element narracji PiS budowanej na tę kampanię.

PiS odwołuje się także do własnych doświadczeń, o czym świadczy wykorzystanie lodówki. Wydaje się, że to element happeningowy bez większego znaczenia, ale przypomnijmy kampanię 2005 r. Wtedy PiS po raz pierwszy użyło lodówki w walce wyborczej. Spot ze znikającymi z jej półek wiktuałami był mistrzowskim zagraniem. Potem lodówka powróciła w kampanii 2011, a w 2015 r. została użyta przez PO.

W 2005 r. spot z lodówką był elementem budowania podziału na Polskę solidarną a Polskę liberalną. Ta narracja doskonale się partii sprawdziła i była początkiem budowania trwałego podziału wśród polskich wyborców. Teraz PiS będzie chciało wykorzystać dokładnie ten sam przekaz. Z jednej strony kandydat elit, „warszafki”, Polski liberalnej Rafał Trzaskowski, a z drugiej chłopak z siłowni, „z ludu”, kandydat Polski solidarnej Karol Nawrocki.

— Po co zmieniać coś, co już się sprawdziło? — retorycznie pytają politycy PiS, z którymi rozmawiamy o tej widocznej od na początku kampanii narracji. Nie ma co kombinować — Nawrocki się w tym przekazie sprawdzi, a Trzaskowski to „książę warszawski”, więc nie będzie problemu ze znalezieniem przykładów.

Ale wspólna konferencja w takim gronie ma także inny cel. Trzeba pokazać partii, że wszyscy się kochają, razem pracują i razem otwierają lodówkę.

— Umówmy się, że nie ma żadnego powodu, żeby Beata nagle występowała na konferencji prasowej na Nowogrodzkiej. Ostatnio nie było tam miłości, a wręcz przeciwnie. Powody mogą być dwa: albo jest potrzebna, albo trzeba pokazać partii, że wszyscy będą pracować na kandydata i nie ma marudzenia czy opierania się — mówią nam politycy PiS.

Beata Szydło może być akurat bardzo przydatna w kampanii. Przede wszystkim to ona stała za zwycięską kampanią Andrzeja Dudy. Nie dlatego, że umiała wyjątkowo dobrze zaplanować kampanię, ale dlatego, że była twarzą PiS, która szczególnie przemówiła do wyborców. Wciąż jest jedną z najlepiej odbieranych przez elektorat postaci w PiS. Po odebraniu jej teki premiera, dostała w ramach nagrody pocieszenia fotel wicepremier do spraw społecznych. Kompletnie nieznaczące stanowisko, które w tej chwili może się przydać. Beata Szydło po prostu będzie elementem budowania narracji o „Polsce skierowanej na człowieka, którą budowało PiS w przeciwieństwie do Polski budowanej na oligarchię i elyty budowanej przez KO”. Mateusz Morawiecki raczej słabo sprawdza się w roli ubogiego przedstawiciela ludu. Znacznie lepiej poradzi sobie w tej roli właśnie Beata Szydło.

Sztabowcy Nawrockiego wszem wobec zapewniają, jak świetnie układa się współpraca wszystkich w sztabie. Wiadomo, że im więcej zapewnień, tym więcej wątpliwości. A praca w partii tak mocno podzielonej wewnętrznie zawsze jest trudna. W sztabie są przedstawiciele wszystkich najważniejszych partyjnych frakcji. Obecność na konferencji obok prezesa Jarosława Kaczyńskiego Beaty Szydło jest oczywistym sygnałem, że także jej frakcja — a zapewne również współpracująca z nią frakcja dawnych ziobrystów — będzie dzielnie wspierać kandydata w kampanii.

To element ulubionej techniki zarządzania prezesa. Jarosław Kaczyński od zawsze kieruje partią przez „granie frakcjami”. Jednych poniża, drugich wynosi, trzecich odsuwa, wyłącznie po to, żeby zaraz zmienić kolejność i tych poniżonych wynieść, a odsuniętych przytulić do serca. Ostatnio Beata Szydło miała bardzo zły czas w partii, najwyraźniej przyszedł moment, w którym prezes uznał, że teraz dla odmiany trzeba ją trochę dowartościować, żeby inne frakcje zaczęły się bać.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version