Upadki, wyziębienia, pomylenie trasy i noc na mrozie. Turyści w górach coraz częściej zapominają spakować do plecaka zdrowy rozsądek.

– To było przed sylwestrem – wspomina jeden z ratowników, pracujących w Tatrach. – Przyszło zgłoszenie o mężczyźnie, który zsunął się do Kotła Gąsienicowego, gubiąc po drodze rzeczy osobiste. Nasz ratownik ruszył na pomoc.

W drodze spotkał mężczyznę. Zapytał, czy coś widział, słyszał, cokolwiek wie. Ten – wyraźnie pod wpływem alkoholu – nie przyznał się, że to on uległ wypadkowi, więc ratownik ruszył dalej. W końcu dostrzegł ślady na śniegu i zagubione rzeczy, w tym dokumenty i dowód osobisty.

Okazało się, że człowiekiem ze zdjęcia był napotkany mężczyzna. Ale do nikogo się nie zgłosił, nie wiadomo, co się z nim później stało. Ratownicy szukali go przez całą noc – bez skutku. W końcu rodzina została poproszona o odbiór dokumentów mężczyzny.

Alkohol i góry to mieszanka wybuchowa. Trzy lata temu głośno było o kuriozalnym wypadku w Pieninach. Pijany turysta postanowił przejść po złamanym drzewie. W pewnym momencie stracił równowagę i spadł z czterech metrów na ziemię. Upadek był poważny. Ratownicy, którzy przybyli na miejsce, stwierdzili podejrzenie urazu kręgosłupa i przetransportowali mężczyznę śmigłowcem do szpitala.

Ale turyści nie uczą się na cudzych błędach. Tej zimy nietrzeźwy turysta postawił na nogi całe Karkonosze. Na pomoc wezwano ratowników, którzy otrzymali zgłoszenie, że szlakiem w kierunku Śnieżki wędruje agresywny mężczyzna. W górach panowały trudne warunki. Kiedy na miejsce dotarła pomoc, 32-latek był już wyziębiony. Podczas akcji ratunkowej okazało się, że jest nietrzeźwy i agresywny. Nie pozwolił sprowadzić się na dół. Do goprowców dołączyła policja i wspólnymi siłami próbowano spacyfikować krewkiego amatora gór, który zdemolował sanie transportowe. Za ten chuligański wybryk grozi mu kara do pięciu lat pozbawienia wolności.

Przemoc w górach to żadna nowość. I nie trzeba czekać do zimy. Latem ubiegłego roku jeden z turystów został zaatakowany gazem pieprzowym na Giewoncie. Trzeba było wzywać śmigłowiec, aby przetransportować ofiarę ataku do szpitala w Zakopanem.

– Kiedyś w górach można było spotkać prawdziwych ludzi z pasją. Teraz większość to swołocz i bydło – komentuje jeden z turystów.

Wiele incydentów górskich wynika nie tylko z ludzkiej brawury, ale i ze zmiany podejścia do turystyki. Upadł etos odpowiedzialnego chodzenia po górach. – Dawniej wyprawa w góry była otoczona aurą przygody i wokół takich wycieczek tworzył się fajny klimat. Ludzie dzielili się doświadczeniem, przekazywali sobie uwagi, przykładali ogromną uwagę do właściwego ubioru. Teraz jest dużo nonszalancji i wiary w magię smartfonów, że nas bezbłędnie poprowadzą. Kiedyś przewodnikiem po górach była przekazywana sobie wiedza – zauważa Jerzy Siodłak, naczelnik Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (GOPR).

Co roku dochodzi do tysięcy wypadków w górach. Nie tylko wśród piechurów. Ratownicy pomagają turystom, którzy utknęli w trakcie wspinaczki jaskiniowej, mieli wypadek na rowerze podczas zjazdu ze zbocza albo przewrócił się na nich kajak, kiedy brali udział w raftingu. Zdarza się też ściąganie paralotniarzy z koron drzew.

– Obserwujemy sześcioprocentowy przyrost wypadków rok do roku. To się bierze z większej aktywności fizycznej Polaków i z wyboru zdrowego stylu życia. A większa liczba ludzi w górach przekłada się na większą liczbę wypadków – tłumaczy Siodłak.

Tej zimy Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe na monitorowanym obszarze nie odnotowało na razie żadnych wypadków śmiertelnych. – Mamy tylko jedno zaginięcie. Zaginiona osoba nie została jeszcze odnaleziona – informuje Kinga Ostrowska z sekretariatu TOPR.

Ubiegłej zimy (statystyki obejmują okres od 1 grudnia 2022 r. do 31 maja 2023 r.) podjęto ogółem 274 działania ratownicze, w tym 87 z użyciem śmigłowca. Większość dotyczyła turystyki pieszej – 197 przypadków. W interwencjach wzięło udział 1065 ratowników TOPR.

Najczęstszą przyczyną wzywania pomocy były upadki spowodowane głównie potknięciami. Służby interweniowały również z powodu braku umiejętności turystów i ich nieodpowiedniego wyposażenia, a także pomagały odnaleźć drogę tym, którzy zabłądzili w górach albo nie byli w stanie o własnych siłach pokonać drogi powrotnej np. przez wychłodzenie organizmu. Tylko pięć razy powodem wzywania TOPR-u były skutki zejścia lawiny.

Ale niech nikogo nie zmyli zimowa aura. Nie śnieg jest problemem. To turyście nie zachowują należytej ostrożności. – Wypadki w górach wbrew pozorom zdarzają się częściej latem niż zimą. Wiosną i latem tatrzańskie szlaki są licznie uczęszczane przez polskich i zagranicznych turystów, którzy podczas wędrówek czy wspinaczek niejednokrotnie potrzebują naszej pomocy – zaznacza Jan Krzysztof, naczelnik i członek zarządu TOPR. Kłania się stara prawda opowiadana przez drogowców. W trudnych warunkach atmosferycznych kierowcy zwykle jeżdżą uważniej. A kiedy wyjdzie słońce, czujność spada, łatwiej o wypadek.

Na początku jesieni wakacji grupa Litwinów wybrała się w Tatry w krótkich spodenkach. Za dnia było ciepło, ale turyści zabłądzili i utknęli na noc w górach. W wysokich partiach zerwał się silny wiatr, spadł śnieg, który zasypał oznaczenie szlaków. Turyści nie mieli latarek, oświetlała więc sobie drogę telefonami komórkowymi. W końcu obcokrajowcy zrobili lepszy użytek ze smartfonów – zadzwonili pod nr 112 i wezwali pomoc. Ratownicy sprowadzili zziębniętych turystów do Czarnego Stawu, a jedną z osób, która z przemęczania opadła z sił, przetransportowano na noszach.

Tuż przed ostatnią wigilią trzech młodych mężczyzn obrało kierunek na Śnieżkę. Uprawiali trekking. Śmiałkom udało się zejść o własnych siłach, ale jeden nich nie chciał się przegrzewać. Schodził więc w samych szortach, butach i rękawiczkach. Był wyziębiony. Ale pomocy potrzebowali wszyscy. Cała trójka zamiast do schroniska trafiła do szpitala.

Z kolei obfite opady śniegu, silny wiatr i ujemna temperatura nie zraziły pięcioosobowej grupy „morsów”, która postanowiła wspiąć się na Babią Górę. Śmiałkowie udali się na szczyt w zdekompletowanym stroju – bez kurtek, swetrów, spodni. Nie założyli nawet bielizny termicznej. Mieli na sobie tylko buty i szorty. Dla uczestniczącej w wyprawie kobiety wędrówka zamiast na szczycie zakończyła się w karetce pogotowia. Jej stan był tak poważny, że nie mogła wrócić o własnych siłach.

– Chęć lansowania się w mediach społecznościowych bierze górę nad rozsądkiem i dochodzi do takich sytuacji, kiedy ludzie celowo zakładają krótki rękaw na zimową wycieczkę, aby pokazać, że można inaczej i się popisać. Jakby szli na spacer w plener. A później dochodzi do wychłodzenia albo hipotermii. Przyjeżdżamy na miejsce, by nierzadko uratować im życie – mówi Siodłak.

Ale turystyczna golizna nie jest zależna od pogody i pory roku. Zdarza się, że turyści biorą w górach (zwykle letnią porą) roznegliżowane kąpiele w okolicznych jeziorach, na łonie przyrody tak jak jedna para w Wielkim Żabim Stawie Mięguszowieckim na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. – Mogli jeszcze zabrać szampana i urządzić sobie prawdziwe SPA – wtrąca z ironią jedna z osób odwiedzających te strony. Pływanie w górskich jeziorach jest zabronione z uwagi na ochronę tatrzańskich zbiorników przed zanieczyszczeniami i w trosce o zachowanie przyrody w nienaruszalnym stanie. Zabronione kąpiele słono kosztują krnąbrnych turystów – muszą się liczyć z otrzymaniem mandatu, nawet w wysokości tysiąca złotych.

Chodzenie nago po stokach, kiedy pogoda może spłatać figla, skutkuje poważniejszymi konsekwencjami, bo grozi utratą zdrowia albo życia. Ale nie niesie za sobą finansowych obciążeń. – Ratownictwo w polskich Tatrach jest bezpłatne i koszty poszczególnych akcji nie są wyliczane. Najwyższy koszt to utrzymanie służby ratownictwa górskiego w gotowości – mówi Kinga Ostrowska z sekretariatu TOPR.

Idąc w góry, należy odpowiednio się przygotować. Przede wszystkim, dokładnie zaplanować trasę, zabrać ze sobą mapę, a najlepiej dwie: elektroniczną (aplikacja na smartfona) i papierową. Warto sprawdzić alerty pogodowe, bo burza czy wysokie zagrożenie lawinowe to nie jest dobry moment na takie wędrówki. Lepiej wyruszyć w większej grupie i wcześnie rano. No i zadbać o właściwy ubiór (bielizna termoaktywna, bluza, kurtka przeciwdeszczowa, czapka, rękawiczki) oraz podstawowy ekwipunek (latarka, apteczka, mapa z kompasem, telefon z powerbankiem, przekąski, zapasy wody i raki). Jeśli zamierzamy iść powyżej dolin, musimy umieć posługiwać się czekanem i rakami. Nie wystarczy tylko posiadanie tego sprzętu. Warto też przejść kurs lawinowy, który organizuje TOPR.

– Planowanie wycieczki bez uwzględnienia naszego przygotowania kondycyjnego to najczęstszy problem późniejszych nieszczęść. Ludzie często traktują polskie góry z lekceważeniem: „To takie niewysokie wzniesienia, nie ma szans, żebyśmy zabłądzili, a w ogóle wychodzimy tylko na chwilę”. W praktyce z krótkiego spaceru robi się kilkunastogodzinna walka o przetrwanie – komentuje naczelnik GOPR.

I wtedy szuka się ratunku. Reakcje poszkodowanych są różne. Jedni dziękują, przyznają rację, że byli lekkomyślni i że to już się więcej nie powtórzy. Drudzy przechodzą nad tym do porządku dziennego i nie ma pewności, czy następnym razem znowu nie popełnią błędów. Są wreszcie i tacy, którzy z pretensjami w głosie narzekają na pracę ratowników.

– Zdarzają się awantury i nie są to odosobnione przypadki – potwierdza Siodłak. – „A dlaczego tak późno?”. „A gdzie jest helikopter?”. „Przecież płacę podatki, więc należy mi się komfortowa usługa”. Często słyszymy, że turysta jest od chodzenia po górach, a my od świadczenia pomocy. Zaciskamy zęby i robimy swoje, choć w zdecydowanej większości i w naszych jednostkach pracują wolontariusze oraz ochotnicy. Dla tych osób ratowanie ludzkiego życia jest pasją, nie przymusem. Warto o tym pamiętać, ruszając w góry.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version