Kaczyński nie jest Prometeuszem, ale piromanem podpalającym kraj, by udawać strażaka. Jego wielkość polega na tym, że otacza się ludźmi o horyzontach jeszcze węższych niż jego.

Nieszczęściem naszej polityki, a wręcz nieszczęściem Polski jest to, że Jarosław Kaczyński nie ma talentu pisarskiego. Gdyby talent posiadał, to pisałby porywające powieści polityczne albo wstrząsające eseje historyczne, zamiast demolować kraj. Jeszcze gorzej: nie dość, że Kaczyński nie ma talentu pisarskiego, to na dodatek jest nieodrodnym synem najpodlejszej klasy społecznej, inteligencji mianowicie. Stąd jego brutalność i bezwzględność.

Wiem to wszystko, bo przeczytałem najnowszą książkę Roberta Krasowskiego „Klucz do Kaczyńskiego”.

Kaczyński za młodu – gdy każdy normalny chłopak pragnie być piłkarzem, playboyem albo przynajmniej milionerem – chciał zostać sławnym pisarzem. Tworzyć dzieła fundamentalne i publikować książki epokowe. Niestety, na drodze stanęły mu wrodzony brak talentu i skłonność do glątwy. Tę drugą spożytkował jednak twórczo jako orator, którego porażające przemowy przeszły do historii literatury oralnej; były pozbawione krztyny sensu, za to bardzo skuteczne.

Krasowski to analityk zimny i bezlitosny, uparty autor kolejnych poważnych książek o polskiej polityce, która – jak wiadomo – z powagą nie ma zupełnie nic wspólnego. „Klucz do Kaczyńskiego” może stać się bestsellerem, bo w końcu wszystko, co związane z Kaczyńskim, nieprzytomnie podnieca czytelników. Gdyby Kaczyńskiego zabrakło, czytelnictwo w Polsce, i tak pełzające po ziemi, najpewniej w ogóle przestałoby istnieć.

„Autor nie twierdzi, że znalazł klucz do Kaczyńskiego, ale że klucza szukał, że podjął takie wyzwanie. Co też powinno być wyzwaniem dla recenzentów tej książki. Jeśli ten klucz was nie przekonuje, nie poprzestawajcie na krytyce, ale pokażcie własny, lepszy. Ale klucz prawdziwy, a nie serie impresji” – kryguje się Krasowski.

No to ja przedstawię serię impresji.

„Klucz do Kaczyńskiego” jest formalnie opowieścią o jego politycznej drodze i dziejach zamętu, jaki czynił, ale po prawdzie to książka o polskiej inteligencji. W tym momencie widzę, jak większość czytelników odpada od felietonu – dobry Boże, w 2024 r. pisać, a co gorsza, czytać o polskiej inteligencji? Artykuły o plejstocenie powinny być publikowane w dziale nauki, a i tam mało kto zwróci na nie uwagę. Powiadam jednak: nie lękajcie się! To, że Krasowski ma hyzia na punkcie destrukcyjnej roli inteligencji w dziejach naszej nieszczęsnej ojczyzny, nie znaczy, że nie ma tu błyskotliwych akapitów dotyczących „inteligenta z Żoliborza”.

Otóż Krasowski uważa, że wszystkie polityczne rzeźnie, jakie miały tu miejsce, są wynikiem krwawych porachunków wrogich frakcji inteligenckich, a prosty lud był wyłącznie zakładnikiem obsesyjnych oszołomów walczących o rząd dusz. Idzie o to, że Kaczyński jako żarliwy inteligent nienawidzi innych inteligentów, a wszystko, co czynił od lat 90., to wyłącznie była zemsta na tak zwanym salonie, czyli warszawce i krakówku. Ponieważ połowa inteligentów nienawidzi drugiej połowy inteligentów, zaś normalni ludzie nienawidzą wszystkich inteligentów, to „Kaczyński dostarcza czegoś, co jest ważniejsze niż propaństwowe hasła – szczerej, głośnej i drapieżnej pogardy wobec salonu”.

Potwornie znęca się Krasowski nad inteligencją, co zawsze miłe, ja uwielbiam znęcanie się nad inteligentami. Brutalne glanowanie inteligencji przez Krasowskiego niebywale mnie podnieca, bom człowiek prosty jak sznurek do snopowiązałki. No, ale żeby uznać, iż największym nieszczęściem Polski po 1989 r. były inteligencja i jej wojny frakcyjne? Jej nieustanne jojczenie o zagrożonej demokracji, że przez inteligencję żeśmy nie rozmawiali o modernizacji kraju i rozwoju Polski, bo odklejeni od realu inteligenci chcieli kłócić się tylko o – wybaczcie niesmaczne słowo – imponderabilia?

A co z Polską? – zapytacie przytomnie. Może i przytomnie, ale frajersko. Polska to jest ostatnia rzecz, jaka interesuje Kaczyńskiego. Kaczyński Polskę ma głęboko w pompie, pragnie tylko dożywotniej władzy w PiS. Partia jest jego matką, żoną i kochanką. Bo książka Krasowskiego jest właśnie o tym, że dla Kaczyńskiego istnieje jedynie partia: „Kaczyński nigdy nie chciał rządzić, nie miał takiej potrzeby. Nie kusił go żaden z wymiarów władzy – ani nie chciał się napawać jej posiadaniem, ani nie miał ambicji zmiany rzeczywistości własnymi rękami” – ujawnia Krasowski.

Kaczyński cierpiał, gdy musiał zostać premierem, rządzić krajem było dla niego męką pańską, rządzić partią dożywotnio zaś – największą rozkoszą. Wszystkie jego apokaliptyczne mowy o upadku Polski miały jedynie wzmacniać pozycję w PiS i napędzać elektorat. Ani upadek Polski, ani awans Polski na świecie nie znaczyły dla niego nic. Kaczyński nie jest więc mesjaszem, ale dyrektorem PGR, który by zarządzać swoim folwarkiem, wali w bęben narodowy. Nie jest Prometeuszem, który dał ludziom ogień, ale piromanem podpalającym kraj, by potem udawać strażaka. Jest politykiem małego formatu, pozbawionym szerokich horyzontów, a jego wielkość polega na tym, że potrafi otaczać się ludźmi mikrymi, o horyzontach jeszcze węższych niż jego. Dał miernotom możliwość bogacenia się bez umiaru i obejmowania stanowisk, dzięki czemu zyskał ich wdzięczność i lojalność. Przez ostatnie osiem lat państwo polskie nie było państwem polskim, ale tubą propagandową PiS: „Minister kultury krzewił poglądy Kaczyńskiego na kulturę, minister edukacji jego poglądy na edukację, minister spraw zagranicznych jego opinię na temat Berlina czy Brukseli” – streszcza Krasowski.

Świat inteligencki, jak pisze Krasowski, jest „utkany z narcyzmów i urazów, wszyscy się nawzajem nienawidzą, obgadują, podkładają sobie świnie, odbijają żony i mężów, walczą o nagrody, o sławę, o uznanie, a przede wszystkim zazdroszczą innym nagród, sławy i uznania”. No więc PiS było czymś takim – narcyzmy, urazy, nienawiść, podkładanie sobie świń, walka o nagrody i zazdroszczenie innym nagród. I co z tym zrobić? Czy inteligencja ma przeprosić za Kaczyńskiego? Pokajać się, że wszystko, co złe, to przez nią? Czy gdyby inteligencja wymarła niczym dinozaury, to Kaczyński w Polsce nie mógłby zaistnieć, a jakby zaistniał, to i tak nic by nie znaczył, bo nie miałby jak poszerzać pola walki?

Krasowski analizuje życie polityczne Kaczyńskiego, życia prywatnego się nie czepia, bo jest poważnym człowiekiem, ale jedno zdanie mnie zaciekawiło: „Widać było, że latami pracował nad sobą. Z biegiem lat okaże się, że nigdy pracować nie przestał, wieczorów nie trwonił przed telewizorem ani nad kieliszkiem, ale pochłaniał kolejne lektury”. Szkoda – Polska byłaby lepsza, gdyby Kaczyński wieczory trwonił nad kieliszkiem. Nie należy nikogo namawiać do nadużywania napojów wyskokowych, ale w tym momencie żałuję, że Kaczyński nie pił. Wolałbym zdecydowanie, żeby upijał się przed telewizorem, zamiast czytać książki. Z czytania książek, zwłaszcza przez inteligentów, nigdy nic dobrego nie wychodzi.

„Żmije gryzą nie dlatego, że mają poglądy, ale ponieważ mają zęby i niczego więcej. Kaczyński się bije, bo tylko wojna pozwala mu przeżyć. Światem sytego triumfu nie potrafi rządzić. Gdy wychodzi słońce, Kaczyński jest brzydki, gdy trwa burza, wydaje się wielki”.

Wreszcie znalazłem pozytywny aspekt globalnego ocieplenia: słoneczna pogoda, więc coraz brzydszy Kaczyński!

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version