Chęć odpoczynku od siebie obserwuję często u par, w których jedna strona „ściga” drugą. Na przykład partner prosi o więcej bliskości i czułości, a partnerka coraz bardziej wycofuje się. Skoro ona zwiększa dystans, on próbuje go skracać – mówi psychoterapeutka par Ewa Borodo-Jaskólska.
„Newsweek”: Jaka jest pierwsza myśl terapeutki par, gdy w związku pada zdanie: „Potrzebuję czasu, odpoczynku od ciebie”?
Ewa Borodo-Jaskólska: Odzywa się we mnie ciekawość. Chciałabym wiedzieć, od czego jedna z tych osób potrzebuje odpocząć, co uwiera ją w relacji, w jakim momencie jest jej związek. Bo to zdanie wiąże się z oddaleniem od siebie. Nie tylko fizycznym, ale też emocjonalnym. Ono bardzo często poprzedza separację. A ja mam do niej ambiwalentny stosunek. Separacja przypomina mi rozkrok. Jesteśmy jedną nogą w związku, a drugą nieco poza nim. Coś na zasadzie: nie chcę z tobą być, ale też nie chcę się rozstawać.
Można się pogubić.
– Fakt, trudno zinterpretować ten podwójny komunikat. Niektórzy jego nadawcy rozważają rozstanie, ale nie umieją się na nie zdecydować. Ograniczają ich sprawy poza związkiem. Na przykład dzieci, mieszkanie albo obawa, co powiedzą ludzie. Są jeszcze osoby, które proszą o chwilę przerwy, ale nie nazywają tego separacją. Powód? Martwią się, jak poradzą sobie z nią ich partnerzy.
A może tak naprawdę boją się o siebie?
– Część z nich nie chce łatki krzywdzicieli albo musi być w związku, by myśleć o sobie dobrze. Ale to już zachowania świadczące nie o relacji, tylko własnej tożsamości. Są też pary, które wybierają separację zamiast rozstania, bo zależy im na podtrzymaniu pozorów związku. Ale to iluzja bycia razem. Często widać ją u ludzi, którzy opiekują się partnerami jak dziećmi. Boją się konfrontacji, kłótni, stawiania granic. Dlatego unikają pewnych decyzji i zasłaniają się komunikatem: „Potrzebuję czasu”.
Dla mnie to zdanie jest jeszcze cenną informacją na temat tego, co dzieje się w związku. Zajmuję się Terapią Par Skoncentrowaną na Emocjach. Ważną jej częścią jest właśnie sposób komunikacji i jego wpływ na uczucia i zachowania partnerów. Chęć odpoczynku od siebie obserwuję często u par, w których jedna strona „ściga” drugą. Na przykład partner prosi o więcej bliskości i czułości, a partnerka coraz bardziej wycofuje się. Skoro ona zwiększa dystans, on próbuje go skracać.
„Ściganie” nie zawsze jednak odbywa się tak wprost. Niektórzy partnerzy marzą o większej bliskości, choć nigdy tego nie sygnalizują. Zamiast tego wściekają się. Bo mąż nie wyrzucił śmieci. Bo znów został dłużej w pracy. Wówczas złość żony może maskować jej prawdziwe uczucia. On ma dość tej sytuacji, zaczyna bronić swojego poczucia własnej wartości. Ona zaś czuje się przez to jeszcze bardziej zagrożona. I dopowiada sobie: „Jak zwykle nie ma go dla mnie”. Jej pretensje nakręcają spiralę gniewu, aż w końcu któreś z nich prosi o separację.
Im chyba nawet mogłaby pomóc.
– Prawda? Zachowanie każdej z tych osób jest sensowne i uzasadnione. Jedna wycofuje się, bo chroni siebie. Druga napiera, bo zależy jej na związku. Separacja może być też korzystna dla związku typu papużki nierozłączki. To zazwyczaj ludzie, którzy poznali się bardzo wcześnie. Ich relacja trwa od bardzo wielu lat. Mają taką osobowość, że zlewają się ze sobą. Zero kłótni. Wszystko razem. Jednym słowem – symbioza. Pewnego dnia któremuś z partnerów może jednak zabraknąć prywatności, indywidualności.
Dla osób tak zżytych ze sobą separacja może być wstrząsem?
– Tak, a nawet kryzysem. W psychologii myślimy jednak o nim nie tylko jak o zagrożeniu, ale też szansie. Przecież to, jak funkcjonowaliśmy do tej pory, przestało działać. Musimy więc coś zmienić. W takim przypadku czas na odpoczynek pozwala obu stronom odczuć siebie, zbudować własną tożsamość. Można to osiągnąć poprzez warsztaty psychologiczne, osobny wyjazd. Separacja nie jest tu zawsze konieczna.
Ona przydaje się też nieraz partnerom w dużym konflikcie. Między nimi atmosfera jest tak napięta, że do wybuchu złości wystarczy czasem jedno słowo. Dlatego separacja jest dla nich jak przerwa w rozgrywanym meczu. To czas ochłonięcia, uporządkowania własnych emocji, spojrzenia na to, co ich boli. Dzięki zaopiekowaniu się sobą zaczną reagować na uczucia partnerów mniej impulsywnie.
Foto: Newsweek
A oni potrzebują separacji orzekanej przez sąd? Może lepiej dogadać się bez urzędników?
– Zależy, jak kto woli. Są dwa rodzaje separacji: prawna i faktyczna. W prawnej wkracza sąd, a separacja oznacza niemalże rozwód. W przeciwieństwie do niego jest jednak zawsze odwracalna. Pozostający w niej partnerzy nie mogą zawierać kolejnego małżeństwa. Mają jednak prawo do podziału majątku, opieki nad dziećmi czy wystąpienia o alimenty. Separacja faktyczna – czyli gdy ludzie ustalają ją między sobą – nie niesie ze sobą takich skutków.
Jej rodzaj nie ma jednak w moim gabinecie większego znaczenia. Dla mnie najważniejsza jest jakość związku. Przecież istnieją małżeństwa, które od lat żyją pod jednym dachem, ale nie rozmawiają. W rzeczywistości tkwią w separacji. Decydują się na nią głównie z powodu dzieci i lęku przed zmianą.
Znam też pary, które umawiają się na brak kontaktu przez jakiś czas. Na przykład wyprowadzają się od siebie i przez miesiąc nie rozmawiają. Nie chcą wchodzić w nowe relacje, tylko mieć czas do namysłu nad obecną. Nazwałabym to delikatną formą separacji.
Niektórzy nie potrzebują nawet i tego. Wystarczy, że w gabinecie wyobrażą sobie wyprowadzkę od partnerów. Pytam ich wtedy, jakie uczucia wywołuje w nich ta wizja. To ważny moment dla obu stron związku. Bo mogą psychologicznie oddzielić się od siebie, uwolnić od konieczności bycia razem i wreszcie przyjrzeć temu, czego naprawdę chcą.
Do jakich wniosków dochodzą?
– Część osób zaczyna się bać. „Jak to – myślą – mojej żony mogłoby zabraknąć?”. Ich refleksja nie musi jednak oznaczać lęku przed stratą kogoś bliskiego. W rzeczywistości mogą niepokoić się tym, że zostaną same.
Prośba o separację jest czasem bardzo bolesna dla jednej ze stron. Ona nie rozumie, jak jej bliska osoba mogła wpaść na podobny pomysł. Mieszkanie takiej pary pod jednym dachem może okazać się skomplikowane. Jej spotkania będą ciągłym podrażnianiem ran, bo „pozostawiony” partner może myśleć tak: „Aha, nie chce być ze mną. Nie akceptuje mnie takiego, jakim jestem, a ja bardzo pragnę bliskości”.
Brzmi trochę jak poczucie zdradzenia.
– To może być podobne przeżycie. W psychologii – choć podaję to teraz w dużym uproszczeniu – mamy dwie podstawowe potrzeby. Bliskości i więzi. A także tożsamości. Więź polega na tym, że angażujemy się w relację. Jesteśmy dla drugiej osoby wtedy, gdy nas potrzebuje. Skoro nagle zaczyna jej brakować, przeżywamy to niemal jak zdradę więzi.
A gdy więź rozpada się, sąd ma podstawę do orzeczenia separacji.
– Problem w tym, że więź jest czasem bardzo mocno ukryta. Przysypują ją zdrada, oddalenie od siebie, brak wsparcia w trudnych momentach. Te zranienia są tak wielokrotne, że zaczynamy je obudowywać. Stawiamy mury, które chronią nas przed partnerami i oddalają od nich. Niektóre ze ścian bywają tak grube, że nie idzie ich przebić. Czasem to jednak możliwe. I wie pan, co ukrywa się za nimi? Tęsknota. To elemencik nadziei w separacji. Nie musi być taka sama po obu stronach. Ważne jednak, aby nie była całkowicie rozbieżna. Wówczas można na niej budować. W terapii tęsknota pełni rolę motywatora. Przypomina, że teraz jest źle, ale kiedyś było lepiej.
Trudno przebić ten mur bez pomocy kogoś z zewnątrz?
– Raczej tak, bo niektórzy decydują się na separację i nie chcą przepracować tego czasu. Traktują go jak ucieczkę od problemów. A one prędzej czy później doganiają związek. Być może po przerwie jest między nami w porządku. Potem jednak i tak wracamy do starych zachowań. Na przykład wciąż skupiamy się na swoim zranieniu. Jeśli taka osoba spotyka się ponownie z partnerem czy partnerką, naturalnie zaczyna czuć się jeszcze bardziej skrzywdzona.
Wówczas dobrze poprosić o pomoc specjalistów. Terapeuci pomogą partnerom przepracować czas dystansu od siebie. Ułatwią im złapanie kontaktu z tym, co czują. I być może zapobiegną zagrożeniu, które czyha w każdej separacji. Czyli zbyt dużemu oddaleniu. Przez nie możemy poczuć pewnego dnia, że nie żyjemy już w różnych miastach czy krajach, tylko na innych kontynentach.
Partnerzy w separacji przychodzą razem na terapię?
– Jeśli to terapia par, to tak. Wtedy pierwsze sesje poświęcamy na ustalenie celu naszych spotkań. Wiele osób życzy sobie, aby terapeuta zmienił zachowanie ich partnerów. Nic z tego. W gabinecie zastanawiamy się, czy obie strony chcą odbudować więź. Próbujemy też zrozumieć, co wydarzyło się między nimi. Dlaczego doszło do separacji. Czasem niektórzy chcą zakończyć ją w pokojowy sposób i po prostu rozejść się.
Kiedyś pracowałam z takim związkiem. Kryzys trwał w nim od dłuższego czasu. Partnerzy nie widzieli dla siebie szans. Dlatego postanowili psychologicznie przygotować się na rozstanie. W gabinecie zastanawiali się, co przeżyli ze sobą dobrego, a co złego. Kto i jaki miał wpływ na relację. Być może tę wiedzę wykorzystali w kolejnych związkach. Bardzo odpowiedzialne podejście.
I rzadkie.
– To prawda. Więcej podobnych par nie miałam. Ale pracowałam z takimi, które w separacji próbowały przedefiniować swój związek. Na sesjach stawały nagie w emocjach. Dopiero wtedy dostrzegały, jak bardzo raniły się wzajemnie. Przez to budziła się w nich chęć odpowiedzi, co momentalnie zmieniało ich interakcję. Partnerzy zauważali, że wcześniej rozmawiali ze sobą w pancerzach. Że nie mieli przez nie szans na bliskość i satysfakcję. Dlatego na terapii powoli zaczęli zdejmować zbroję. I okazywało się, że obok nie siedzi już okropny człowiek, który chciał separacji. Że poprosił o nią, bo bał się czegoś, czuł się bezradny.
Aby jednak doszło do takiego otwarcia przed sobą, partnerzy muszą być gotowi na ryzyko. Skoro odsunęli się od siebie, teraz powinni pomyśleć o zmniejszaniu tego dystansu. Dla niektórych to wręcz jak skok w przepaść.
Skaczą w nią?
– Oczywiście. Separacja jest raczej linią prostą, na której się oddalamy. Najpierw tańczymy ciało przy ciele, potem na odległość ręki, a potem nasze kroki wstecz są coraz większe. Dopiero w pewnym momencie orientujemy się, że tańczymy oddzielnie. Ale nie zawsze musi tak być. Separacja nie jest biletem tylko w jedną stronę. Nie ma określonego terminu przydatności. No i nie każda kończy się rozstaniem.
Jak możemy jej zapobiec?
– Najważniejsza jest profilaktyka dbania o więź. Można ją pielęgnować na mnóstwo sposobów, ale podstawą okazuje się czas spędzony z drugą osobą. Dorośli doskonale wiedzą, że robienie rzeczy z dzieckiem zbliża ich do niego. Tylko jakoś nie myślą podobnie w stosunku do swoich partnerów. Nie pamiętają, kiedy rozmawiali o tym, co ważne, czym obecnie żyją, co chcą robić razem. A to pokarm dla relacji. Głębokie dyskusje pełnią rolę aktualizacji mapy. Przecież nasze marzenia nie są takie same jak dwadzieścia pięć lat temu, gdy zaczynaliśmy związek. Dlatego warto odświeżać ważne sprawy we wspólnych rozmowach.
A jeśli ktoś stwierdza, że już nic go nie łączy z drugą osobą?
– Wówczas separacja może być dla niego momentem, w którym powie sobie: sprawdzam. Dzięki tej przerwie rozejrzy się i stwierdzi, czy grunt, na którym budował swój związek, jest nadal tak samo atrakcyjny. To stopniowa praca. W gabinecie zaczynamy ją od odkrywania tego, co oddaliło nas od partnerów. Najpierw skupiamy się na wzorcach zachowań. Czyli jak reagujemy, jak zachowuje się partner i jak nasze zachowania wzajemnie na siebie wpływają. Potem zajmujemy się warstwą emocji, choć na razie powierzchownych. Na przykład odkrywamy, dlaczego wkurzaliśmy się, gdy partnerka nie sprzątała po sobie. Następnie sięgamy do uczuć pierwotnych. Wśród nich jest porzucenie, brak akceptacji, poczucie bycia niekochanym. Ostatni etap – warstwa potrzeb. Zastanawiamy się w niej, czego pragną obie strony. I tu jest haczyk. One nie muszą chcieć odpowiedzieć na emocje i potrzeby partnerów.
Jeśli wyrażamy nasze głęboko ukryte potrzeby do kogoś, a on jasno się do nich odnosi, odczuwamy ulgę. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy odpowiada częściowo negatywnie. Mamy jasność, na czym stoimy, ale też wybór: albo pozostać w związku i szukać zaspokojenia niektórych potrzeb poza nim, albo odejść. Każda z tych dróg może pomóc poszukać partnerom satysfakcji z życia, której dotychczas im brakowało.