Byli z Witoldem małżeństwem do końca życia. Nigdy nie opowiedziała mężowi ani córce, kim jest. Gdy po wojnie odnalazła Irenę Sendlerową, powiedziała jej: „Pamiętaj, że Rachela zginęła tam, za murami, razem z całą rodziną, tu żyje zupełnie inny człowiek”. Publikujemy fragment książki Anny Bikont pt. ”Nie koniec, nie początek. Powojenne wybory polskich Żydów”.

Janina mieszkała w Łochowie, pięćdziesiąt parę kilometrów na wschód od rodzinnej Warszawy, gdy wojna skończyła się tam w sierpniu 1944 roku. Z Warszawy wyjechała z mężem pod koniec 1942 roku, była wtedy w ciąży. Zaczepili się jakoś na prowincji, wychowywali córeczkę. Gdy poznała męża, ukrywała się po tak zwanej aryjskiej stronie z fałszywymi dokumentami. Z dawnego życia zostawiła sobie tylko imię i nazwisko: Milner – na tyle neutralne, że mogło uchodzić za polskie. Całą resztę wyrzuciła daleko za siebie.

Urodziła się w Warszawie w 1912 roku, mogła mieć dziecinne wspomnienia związane z I wojną światową. Odebrała staranne wykształcenie. Chodziła do Prywatnego Gimnazjum i Liceum Marii Taniewskiej w Warszawie. Po maturze w 1930 roku zdała na Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Warszawskiego. W 1939 roku skończyła studia jako magister filozofii. Tyle można się dowiedzieć z papierów urzędowych, jeszcze, że jest wyznania mojżeszowego. Więcej opowiada tekst Ireny Sendlerowej, jej przyjaciółki sprzed wojny, z czasu wojny i powojnia. W artykule o getcie warszawskim pisanym dla „Biuletynu Żydowskiego Instytutu Historycznego” Sendlerowa nadała jej inne imię i nazwisko – Rachela Rozenthal.

„Boleśnie przeżywała akty dyskryminacji na Uniwersytecie – pisze Sendlerowa. – Wielokrotnie sama była narażona na szykany kolegów spod znaku Obozu Wielkiej Polski”. Gdy Janina zaczynała studia, nie było jeszcze getta ławkowego ani numerus clausus, ale już na początku następnego roku akademickiego 1931/1932 bojówkarze z Oddziału Akademickiego Obozu Wielkiej Polski z okrzykami „Żądamy numerus clausus, bić Żydów!” wyrzucali żydowskich studentów z sal, bili ich, nie wpuszczali przez bramę. W marcu 1934 roku na terenie uniwersytetu grupa studentów napadła i pobiła dziekana jej wydziału, profesora Marcelego Handelsmana. Janina miała kilkuletnią przerwę w nauce i gdy kończyła studia tuż przed wojną, obowiązywało już getto ławkowe wprowadzone na UW w roku akademickim 1937/1938, a żyletki, pałki, kamienie były w użyciu na porządku dziennym.

Irena Sendlerowa opisała tamten czas w liście do Marii Bożenny, córki Janiny. Z tym że Janina występuje tu w „aryjskiej” wersji, którą przez całe życie znała jej córka (kontynuując rodzinną tradycję zacierania śladów, Maria Bożenna prosiła o niepodawanie jej nazwiska, chociaż mieszka na drugiej półkuli): „Poznałyśmy się na Uniwersytecie Warszawskim w latach 30. Wspólna nauka i różne wspólne przeżycia studenckie ogromnie nas zbliżyły do siebie. Były to ogromnie burzliwe lata – lata hańby uniwersytetu. Wprowadzono getto ławkowe. Młodzież żydowska musiała siedzieć w ławkach po lewej stronie, a polska po prawej. Na ostatniej stronie indeksu (legitymacja) był napis dla Polaków – »Prawa strona aryjska« – pod tym podpis rektora i pieczęć uczelni. Rzecz jasna, że my z mamą z tym pogodzić się nie mogłyśmy. Należałyśmy obydwie do Związku [Polskiej] Młodzieży Demokratycznej, bardzo postępowej, tolerancyjnej młodzieży. Siadałyśmy zawsze razem w ławkach z Żydami i wychodząc z wykładów, biła nas »bojówka« młodzieży z tzw. ONR-u (Obóz Narodowo-Radykalny)”.

Jaki to byłby dar losu, być po stronie „bardzo postępowej, tolerancyjnej młodzieży”, a nie po stronie znieważanych Żydów. Lewicowy Związek Polskiej Młodzieży Demokratycznej zrzeszał zarówno młodych Polaków, jak i Żydów, walczyli o obniżenie opłat za studia dla kolegów z domów robotniczych i chłopskich, a także angażowali się w walkę z antysemickimi wystąpieniami na uniwersytetach. „Ekscesy bojówkarzy wywoływały w niej coraz to nowe fale buntu, sprzeciwu i mocnych reakcji uczuciowych – pisała Sendlerowa o przyjaciółce w »Biuletynie ŻIH«. – Wyszła z uniwersytetu z głębokim przekonaniem, iż jedynym dla niej miejscem pracy jest szkoła dla dzieci żydowskich. […] Kiedy wybuchła wojna, Rachela miała już za sobą kilka lat wytężonej pracy wśród najbiedniejszych dzieci z ulicy Dzikiej, Wałowej, Nalewek”.

Tej pracy dotyczy pewnie fragment z jej oficjalnego życiorysu napisanego w latach siedemdziesiątych – cztery kartki brudnopisu – który dostałam od córki: „Tworzyłam koła zainteresowań […] wśród dzieci specjalnie uzdolnionych, otaczając je szczególną opieką pedagogiczną, dla mniej zdolnych – organizowałam specjalne, pozaprogramowe wówczas zajęcia i nauczanie”.

O tym, że przed wojną poślubiła Adama Celnikiera, można się dowiedzieć z „Głosu Gminy Żydowskiej”. Zanotowano ich jako jedną z par, które pobrały się w grudniu 1937 roku. Mąż był młodym prawnikiem z zamożnego żydowskiego domu, mieszkał w Alejach Ujazdowskich. Z akt meldunkowych wynika, że Janina i Adam Celnikierowie zamieszkali przy ulicy Bałuckiego razem z pomocą domową.

W październiku 1940 roku, tuż przed zamknięciem getta, przenieśli się na Chłodną 26. Wcześniej była tam zameldowana Janina, więc może wprowadzili się do jej rodziców, Ludwiki i Samuela Hersza Milnerów. Wkrótce się rozstali. To wiem od Marii Bożenny. A to znów informacje od Sendlerowej: „Rachela” zajmowała się w getcie kołem młodzieży przy ulicy Pawiej. Urządzali zabawy, teatrzyki, naukę w kącikach dziecięcych – miejscach opieki nad najmłodszymi powołanych przez CENTOS, przedwojenną organizację zajmującą się sierotami, a w czasie wojny – dziećmi w getcie. „Kto znał warunki życia w getcie, ten tylko może ocenić, ile pracy, trudu, nieludzkich wysiłków, samozaparcia trzeba było, aby nieszczęsnym, zabiedzonym, udręczonym i umęczonym dzieciom stwarzać takie warunki, aby się mogły śmiać”.

Jej życiorys na tych czterech kartkach jest pokreślony, widać troskę, by jak najmniej mijać się z rzeczywistością. A jednocześnie mijać się z nią całkowicie. „W latach 1939–1944 brałam udział w tajnym nauczaniu oraz prowadziłam świetlice i pracowałam jako nauczycielka w Wydziale Opieki Społecznej”. Nie podaje, że tę świetlicę prowadziła dla umierających z głodu dzieci w getcie.

Jej rodzina trafiła na Umschlagplatz w lipcu 1942 roku. „Ubóstwiała rodziców. Ten cios załamał ją do tego stopnia, że była bliska obłędu” – opisuje Sendlerowa.

Gdy w Instytucie Pamięci Narodowej oglądam podanie paszportowe Janiny z wypełnioną rubryką: „Imiona rodziców i nazwisko panieńskie matki” – „Stanisław i Ludwika Sobolewska”, zastanawiam się, czy można się przyzwyczaić do wpisywania fałszywych danych swoich ukochanych rodziców, czy – tak jak opowiadała mi Helena Lemańska – za każdym razem to boli.

Irena Szenberg, która po wojnie zmieniła nazwisko na Tarłowska (jak to ujęła, „chciałam się odczepić od całej tej sprawy”), mówiła Barbarze Engelking: „To, że ja z panią rozmawiam na te tematy, jest taką formą odkupienia. Ja się przecież ich [rodziców] wyrzekłam w pewnym sensie. […] I ja mam to poczucie winy po dzień dzisiejszy. Jakie ja miałam prawo przez tyle lat starać się to wyprzeć z mojej pamięci?”.

Irena Sendlerowa: „Uradziliśmy, że najlepiej będzie, jak zacznie wychodzić z getta z brygadami pracy na stronę aryjską”. Jednego razu, pisze dalej, cała brygada się rozpierzchła i w ten sposób „Rachela” uciekła z getta.

Z sekundy na sekundę – pewnie tyle trwał moment zdjęcia opaski – stała się Polką i została nią do końca życia. Sendlerowa opisuje, że „Rachela” znalazła lokum, ale nie na tyle bezpieczne, by mogła zostać w nim dłużej, zmieniała mieszkania jeszcze kilka razy. W jednym z nich poznała młodego mężczyznę, „który zakochał się w bardzo ładnej, dobrej i miłej dziewczynie […]. On zupełnie nie znał jej pochodzenia. Swoją miłością i dobrocią powoli, powoli rehabilitował w jej oczach młodzieńców spod znaku ONR-u, którzy za czasów studenckich nie bardzo po rycersku postępowali ze swą koleżanką […]. Poszła ze swoim chłopcem do partyzantki i [nasz] kontakt się urwał”.

Janina opowiadała córce, jak poznała jej przyszłego tatę, w wersji: romantyczna polska historia wojenna. Stała w bramie przy Nowym Świecie. On podszedł, przedstawił się, poprosił o ogień, a ona się zakochała. Pewnego dnia gosposia przyniosła mięso owinięte w gazetę, a Janina, pchana jakąś intuicją, wyciągnęła od niej ten brudny kawał papieru. Tam zobaczyła ogłoszenie, że Witold Chylarecki poszukuje brata Jerzego. I tak go odnalazła. Najbardziej niesamowite w tej historii jest to, że miłość zaczęła się w bramie. W dziesiątkach relacji ukrywających się w Warszawie Żydów bramy występują w złowrogiej roli – jako miejsce, gdzie zaciągają cię szmalcownicy. W archiwum Urzędu Stanu Cywilnego zachował się odpis ich aktu ślubu. Janina Milner, córka Stanisława, wyszła za mąż za Witolda Chylareckiego w Sarnach 25 września 1942 roku. Dokument jest oczywiście podrobiony. Janina nie mogła być we wrześniu na Wołyniu. Musieli znać się z Witoldem ledwie kilka tygodni, gdy zaszła w ciążę. Kiedy się zorientowali, kupili akt ślubu z wsteczną datą. Ich córka Maria Bożenna urodziła się 26 czerwca 1943 roku, dokładnie dziewięć miesięcy i jeden dzień po dacie zawarcia ślubu. Formalnie Janina pozostawała być może żoną Adama Celnikiera – nie wiadomo, czy w getcie zdążyli się rozwieść.

Byli z Witoldem małżeństwem do końca życia.

Nigdy nie opowiedziała mężowi ani córce, kim jest.

Gdy po wojnie odnalazła Irenę Sendlerową, powiedziała jej: „Pamiętaj, że Rachela zginęła tam, za murami, razem z całą rodziną, tu żyje zupełnie inny człowiek”.

Fragment książki „Nie koniec, nie początek. Powojenne wybory polskich Żydów” Anny Bikont wydanej przez Wydawnictwo Czarne. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version