Granice istnieją nie tylko między rodziną a światem zewnętrznym, ale także między jej członkami. W idealnej sytuacji granice te są wyraźne i nie ma potrzeby zastanawiać się nad ich istnieniem. Członkowie rodziny są świadomi tego, jak daleko mogą się posunąć. Co dzieje się, gdy jest inaczej?
Jeśli potraktujemy naszą rodzinę jako system i w ten sposób zaczniemy analizować wydarzenia, możemy zauważyć wiele ważnych i interesujących rzeczy. Zacznijmy od kwestii granic, które odgrywają tak istotną rolę w naszym życiu. Na przykład zewnętrzna granica ludzkiego ciała, skóra. To naprawdę nie wiarygodne, że ewoluuje z tej samej ektodermalnej plazmy zarodkowej co nasz układ nerwowy. Dlatego też określa się ją mianem odwróconego układu nerwowego. Myślę, że jeśli Matka Natura postanowiła rozwinąć nasz układ nerwowy z tej samej małej grupy komórek co nasza skóra, to „uznała”, iż nasza zewnętrzna granica odgrywa bardzo ważną rolę.
Granice służą zarówno do łączenia nas z otoczeniem, jak i do ochrony przed nim. Rodziny również mają granice – a właściwie dwie. Jedna to fizyczna granica reprezentowana przez ściany domu, druga to niewidzialna, psychiczna granica, wewnątrz której jesteśmy „MY”, a poza którą są „ONI”, nienależący do naszej rodziny. Powiedzenie „mój dom jest moją twierdzą” odnosi się do tych dwóch rodzajów granic. Z jednej strony wyraża brak swobodnego przejścia między domem a światem zewnętrznym. Każda rodzina może zdecydować, kogo wpuści, ponieważ mury twierdzy są mocne i tylko ci, dla których brama jest otwarta, mogą mieć do niej wstęp. Z drugiej strony podkreśla ona, że w domu/twierdzy obowiązuje nasz porządek, nasze zasady i nasze zwyczaje. Również radzenie sobie z fizycznymi granicami zależy od tego, jakie granice psychiczne ma rodzina i co jej członkowie myślą o świecie.
Pamiętam, jak w pierwszej klasie szkoły średniej poproszono mnie, żebym zaniosła zadanie domowe koleżance z klasy, która była chora. Zachowałam się jak należy i poszłam, zabierając ze sobą tabliczkę czekolady, ponieważ zdaniem mojej rodziny niezrobienie tego byłoby oznaką złych manier. Zadzwoniłam do drzwi i czekałam. I czekałam. W końcu, po długim czasie, koleżanka otworzyła drzwi – ale tylko troszeczkę. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie: mrugała przerażona tym, czego mogę od niej chcieć. Poczułam się niezbyt dobrze, bo myślałam, że ucieszy się na mój widok i zaprosi mnie do środka na miłą pogawędkę. Zamiast tego stała tam, a ja nie miałam nawet co liczyć na wejście do jej mieszkania. Zdezorientowana dałam jej czekoladę i pracę domową i po tym, jak mój entuzjazm został całkowicie stłumiony, oddaliłam się pośpiesznie. Wiele lat później, kiedy na nią wpadłam, powiedziała mi, że nikt nigdy nie mógł przyjść do jej domu, ponieważ jej tata po prostu nie znosił obcych.
Dobre granice są elastyczne
Za zamkniętymi, sztywnymi granicami kryje się nieufność. Ze świata zewnętrznego może przyjść zagrożenie i niebezpieczeństwo, dlatego lepiej uważać i nie pozwolić nikomu się zbliżyć. Parę lat temu był serial telewizyjny o amerykańskich rodzinach przygotowujących się na „koniec świata”. Rodziny te inwestowały ogromne sumy w gromadzenie zapasów żywności i wody, a przede wszystkim w superbezpieczne schrony. Wyjaśniali, że schrony ochronią ich przed głodnymi hordami, które zdziczeją w wyniku nadciągającej apokalipsy. Większość z nich była spięta, ich gesty i słowa wyrażały wysoki poziom strachu, choć mówili o swoich wysiłkach mających im zapewnić ochronę z dumą, wręcz z samozadowoleniem. Były to oczywiście skrajne przypadki – jednak o ile niewiele rodzin potrzebuje rzeczywiście fizycznego schronu, o tyle mnóstwo z nich żyje w czymś w rodzaju psychicznego schronu, do którego nikogo nie wpuszczają. „Będziemy bezpieczni, jeśli się tu zaszyjemy” – myślą i w tym też duchu wychowują swoje dzieci. Taka rodzina jest bardzo krucha, ponieważ jeśli ktoś wpadnie w tarapaty, nie jest w stanie poprosić o pomoc ani skorzystać z zewnętrznych systemów wsparcia i sieci bezpieczeństwa.
Jednak granice istnieją nie tylko między rodziną a światem zewnętrznym, ale także między jej członkami. W idealnej sytuacji granice te są wyraźne i nie ma potrzeby zastanawiać się nad ich istnieniem. Członkowie rodziny są świadomi tego, jak daleko mogą się posunąć, i szanują fakt, że poza nimi zaczyna się prywatna sfera drugiej osoby. Dobre granice są jednocześnie elastyczne: jeśli wymagają tego okoliczności, można zbliżyć się do drugiego członka rodziny bardziej, niż jest to zazwyczaj przyjęte. Na przykład choroba jest typową sytuacją w życiu, kiedy nawet fizyczne granice muszą być mniej szczelne. Kiedy, powiedzmy, członek rodziny, który ma trudności z poruszaniem się, musi być myty, zwyczajowa fizyczna granica zostaje przekroczona. Bycie wystarczająco elastycznym, by móc dostosować się do nowej sytuacji, jest dobre – i oczywiście trzeba umieć powrócić do pierwotnego stanu, gdy dana trudność zostanie rozwiązana.
Musisz uważać na to, co mówisz
Jednak w wielu rodzinach granice są sztywne – kiedy musisz uważać na to, co mówisz, a zwłaszcza na to, co robisz; kiedy nie możesz dotknąć biurka ojca pod groźbą kary. Na przykład moja znajoma może rozmawiać ze swoim ojcem, który ma ważną pracę, tylko wtedy, gdy wcześniej umówi się na wizytę przez jego sekretarkę – tak jakby była mu zupełnie obca. Takie zbyt sztywne granice uniemożliwiają członkom rodziny intymność. W końcu kto chciałby ujawniać cokolwiek swojemu najdroższemu tatusiowi w czasie wyznaczonym z góry przez jego pracownika?
Zbyt sztywne granice utrudniają również komunikację. „Nie mów, nie pytaj, nawet o tym nie rozmawiaj!” – to mniej więcej to przesłanie, które wysyłają. Osoby, które dorastają w takich rodzinach, będą miały trudności ze zrozumieniem własnych emocji, bowiem jeśli nie nauczymy się w dzieciństwie, że możemy rozmawiać o wszystkim, w tym o naszych uczuciach, w dorosłym życiu trudno będzie je werbalnie wyrazić. A jeżeli nie będziemy mówić, zrobi to za nas nasze ciało w postaci różnych objawów i chorób.
Gdy rodzina ugina się pod jarzmem zbyt wielu zasad, gdy psychologiczny dystans między poszczególnymi członkami rodziny jest zbyt duży, jej wspierająca funkcja ulega osłabieniu. W zdrowych rodzinach uważamy za naturalne, że w razie kłopotów możemy śmiało zwrócić się do jej członków. Dzwonimy do naszych krewnych po pocieszenie lub prosimy o konkretną pomoc, gdyż wiemy, że możemy. Jeśli jednak jesteśmy przyzwyczajeni do utrzymywania dystansu, pozostaniemy osamotnieni nawet w największych kłopotach.
Rozmyte granice pozbawiają autonomii
W innych przypadkach to rozproszone, rozmyte granice stanowią trudność. Każdy siedzi aż po uszy w życiu innych, a gdy coś dzieje się z członkiem rodziny, wszyscy reagują jak jedna osoba. Interesujące jest to, jak bardzo nowoczesne technologie sprzyjają utrzymaniu takiego funkcjonowania. Obecnie ciągle słyszę historie o rodzinnych grupach na WhatsAppie, w których każdy dowiaduje się, co dzieje się z innymi, kilka razy dziennie. Nie miałoby to znaczenia, gdyby wiadomości dotyczyły konkretnych wydarzeń – gdzie byli, co robili – jednak ich komunikacja nie zatrzymuje się na tym poziomie. Natychmiast piszą, jeśli pokłócili się z partnerem, jeśli mieli frustrujące wieczorne wyjście z przyjaciółmi – znaczy to, że ich nieprzepracowane emocje są przekazywane całej rodzinie. Kryzysy pojawiają się z tygodnia na tydzień. Może matka mówi „gangowi” (sic!), że rozważa rozwód, ponieważ ojciec znów późno wrócił do domu; a może jedno z dzieci opuściło grupę naburmuszone, ponieważ jego brat nie „polubił” zdjęcia, które przesłało, co skłoniło wszystkich do zwrócenia się przeciwko winnemu wyłamującemu się bratu. To oczywiste, że rodzina z tak rozproszonymi granicami nie jest w stanie zapewnić wspierającej funkcji w większym stopniu niż rodzina, której granice są zbyt sztywne.
Jeśli mamy wystarczająco dużo szczęścia, uczymy się w rodzinie, że uczuciami można się dzielić z innymi, ale przekazywana jest także wiedza o tym, jak radzić sobie samodzielnie. Jest to samoregulacja emocjonalna: jesteście w stanie sami się uspokoić, przynajmniej na jakiś czas, i nie musicie dzwonić do mamy zaraz po nieudanym spotkaniu, bo inaczej byście oszaleli. Oczywiście nie oznacza to, że nigdy nie dzielicie się z nią nowinami czy też nie prosicie o pocieszenie – ale dzwonienie do niej, by poczuć się lepiej to jedno, a robienie tego, by nie dać się porwać tsunami emocji, to zupełnie co innego. Z drugiej strony, jeśli w okresie niemowlęcym lub wczesnym dzieciństwie wasza matka, ojciec i inni dorośli wokół was dają dobry przykład, pokazując, że emocjami można zarówno zarządzać, jak i je regulować, a sytuacje stresowe nie muszą prowadzić do załamania nerwowego, to kiedy dorośniecie, wy też będziecie w stanie sobie poradzić. To właśnie w rodzinie nabywa się (lub nie) umiejętność znoszenia obciążeń emocjonalnych.
Rozproszone granice bardzo utrudniają rozwój autonomicznej osobowości. Jedna z moich klientek powiedziała mi, że dopiero gdy miała co najmniej dwadzieścia pięć lat, kupiła sobie ubrania bez błogosławieństwa matki. Siedziała przede mną w szafranowożółtej koszulce, niemal zaskoczona własną odwagą. Dzięki temu uświadomiła sobie, że do tej pory nie przychodziło jej nawet do głowy, aby podejmować samodzielne decyzje. Po prostu nie sądziła, że jest to możliwe. Jej matka wszystko za nią organizowała, a ona akceptowała jej zdanie, jakby była marionetką. Uważała, że taki jest świat i że nie ma nic do powiedzenia w sprawach dotyczących jej własnego życia. Nadal ma tę koszulkę, trzyma ją w szufladzie, i czasami, gdy czuje się niepewnie lub gdy w chwili wahania potrzebuje potwierdzenia, wyjmuje ją jako symbol wolnej woli.
W tym przypadku podsystem rodzic – dziecko był tak rozproszony i przepuszczalny, że dziecko nie mogło oddzielić się od matki w sposób naturalny dla jego wieku. Przywodzi mi to na myśl inny przykład. Kilka lat temu potrzebowałam leczenia stomatologicznego. Wówczas wiele gabinetów mieściło się w prywatnych mieszkaniach, na przykład mój dentysta miał gabinet w mieszkaniu swojej starszej matki. Pewnego razu, gdy siedziałam na fotelu, weszła do gabinetu i zapytała go w najbardziej naturalny sposób: „Czy umyłeś ręce, synu?”. To było takie zabawne, że groziło mi połknięcie wiertła! Sądząc jednak po wyrazie twarzy mojego dentysty, nie było mu do śmiechu. Ten przykład pokazuje kolejną dość rozproszoną granicę: matka nie zdaje sobie sprawy, że jej mały Johnny ma teraz około trzydziestki i jest szanowanym profesjonalistą medycznym. Najprawdopodobniej zawsze traktowała swojego syna tak, jakby był przedłużeniem jej samej, a nie niezależną osobą, którą powinna trzymać na dystans adekwatny do jego rozwoju. W końcu dentysta, który był w dwóch (krótkotrwałych) małżeństwach, kupił mieszkanie w pobliżu swojej matki, gdzie teraz mieszka sam.
Granice są potrzebne
W dzisiejszych czasach można zaobserwować ciekawą przemianę społeczną. Rodzice, którzy zostali wychowani w duchu sztywnych zasad i szacunku dla autorytetów, nie chcą wyznaczać takich granic własnym dzieciom: „Niech biegają swobodnie: bez przymuszania, bez jakichkolwiek ograniczeń!”. Dziecko jest traktowane jako partner od wieku niemowlęcego, a wszystko z nim konsultowane. Oznacza to brak granic pokoleniowych. Dzieci nie powinny przejmować inicjatywy w sprawach dorosłych, muszą to robić rodzice, a to wymaga wyznaczenia granic. Jak pisze Salvador Minuchin, ekspert w dziedzinie terapii rodzinnej:
„Dzieci i rodzice, a czasem terapeuci, nierzadko określają idealną rodzinę mianem demokracji. Błędnie jednak zakładają, że demokratyczne społeczeństwo jest pozbawione przywódców lub że rodzina jest społeczeństwem rówieśników. Sprawne funkcjonowanie wymaga, aby rodzice i dzieci zaakceptowali fakt, że zróżnicowane posługiwanie się autorytetem jest niezbędnym składnikiem podsystemu rodzicielskiego (Salvador Minuchin, Families and Family Therapy, Harvard University Press, 1974, s. 58. 245)”
Uspokoję wszystkich: dzieci dadzą sobie radę, jeśli w wieku trzech lat nie będą decydować, w którym hotelu rodzina ma się zatrzymać na wakacjach. Właściwe, elastyczne granice dają im poczucie bezpieczeństwa.
Minuchin wspomniał również o niebezpiecznej, a jednak dość powszechnej sytuacji związanej z granicami rodzinnymi. Dzieci, które domyślają się, że ich rodzice nie są w stanie do końca pełnić swoich funkcji, przekraczają niewidzialną, ale kluczową granicę między nimi i stają się rodzicami własnych rodziców. Często zdarza się również, że tę zamianę ról inicjują sami rodzice, którzy niejako wciągają dziecko w krąg dorosłych.
„Los, który dziedziczysz” – Noémi Orvos-Tóth
Foto: Wydawnictwo Agora
Fragment książki „Los, który dziedziczysz” Noémi Orvos-Tóth wydanej przez Wydawnictwo Agora. Książkę można kupić tutaj. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”.