Jestem wojowniczką w zbroi. Niekiedy rzucają we mnie kamieniami, czasem ktoś strzela z procy w moją stronę. Albo widzę ogniste strzały. Przy tych mocniejszych upadam, ale podnoszę się i idę dalej. Wreszcie siebie polubiłam i zaakceptowałam — mówi Natalia Niemen, wokalistka, malarka, artystka wszechstronna.

„Nic z ciebie nie będzie” — mówili jej w szkole. Bardzo wspierające, prawda? Nauczyciele nie wie­dzieli, jak podejść do wrażliwej, skrytej i zamyślonej dziewczynki z wielkimi oczami. Mama — słyn­na modelka Małgorzata Niemen, jedna z najpiękniejszych Polek. Ojciec — Czesław Niemen, wokalista i kompozytor, pewnie najwybitniejszy artysta tamtych czasów.

Natalia Niemen nie miała łatwo, choć wychowała się w domu inteligenc­kim, pełnym muzyki, na warszawskim Żoliborzu. Kiedy ma się rodziców, którzy są takimi osobowościami, specja­listami w swoim fachu, którzy zachwycają miliony osób, trudno obronić siebie. Szczególnie jeśli jest się zupełnie innym: i z wyglądu, i z zachowania. (…)

Natalia Niemen: — Podam ci nawet rok tego doniosłego w moim życiu wydarzenia. Otóż od 2012 roku. To wtedy bowiem zaczęły się bardzo solidne zmiany w moim myśleniu i działaniu. Nie miałam wcześniej wcale tak znowu łatwo w życiu, jak sądzą inni; doświadczyłam wielu przykrych wydarzeń, które łamały. Nie o wszystkim mogę mówić pu­blicznie. Jakimś cudem jestem tutaj, gdzie jestem, i dziwię się, że przetrwałam. I że jednak ta Natalusia nie jest taka słabiutka i grubiutka, i biedna…

— Tyle że ja czułam się niepiękna i za duża…

— Sama widzisz. Z tego powodu między innymi ostatnio biję sobie często brawo, chwalę siebie. Tego kiedyś nie robiłam zupełnie. No bo jak to? Nie wypada się chwalić! A teraz powtarzam z przyjemnością i premedytacją, że jestem bar­dzo fajna i że daję radę. To także zasługa moich terapeutów, rozmaitych „wspieraczy”, którzy mnie latami prowadzili. Powtarzam wszem wobec, że warto skorzystać z tej for­my wspaniałej pomocy. Jestem po dwunastu latach terapii, z przerwami na trzecie dziecko. Wróciłam niedawno znowu do terapii i bardzo sobie to chwalę i cenię.

Wartość tej pomocy jest nie do przecenienia. Terapeuta to ktoś, kto może nas popychać i wzmacniać delikatnie, od kogo możemy się odbijać i potem sami nad tym, co potrzeba, pracować… Więc skoro latami siebie nie doceniałam, nie troszczyłam się o siebie, spychałam na ostatnie miejsce, to teraz staram się mówić prawie codziennie: „Natalia, jesteś świetna”. I próbuję nazywać wszystkie cechy, które mi po­magają w życiu.

— „Natalia, jesteś dzielna!”.

— Bingo. Zawsze miałam sporych rozmiarów kompleksy, jeśli chodzi o urodę, bo cóż… Ja byłam dzieckiem niepięknym. Miałam podkrążone oczy, nos inny niż wszystkie dziew­czyny. Cechowało mnie duże poczucie niepewności. Ale zajęłam się i tym na terapii. Staram się sobie podobać i chyba mi to coraz lepiej wychodzi. Natomiast nos to była moja pięta achillesowa, bo wiesz… Ty też masz taki piękny nos, inny niż wszyscy. Teraz kocham swój nos, ale latami go nienawidziłam.

— Zamierzałam nawet zrobić operację plastyczną, aby skorygo­wać kształt. Pamiętasz, kiedy byłyśmy małe, obowiązywała raczej uroda słowiańskiej blondynki. A ja wyglądałam jak chłopiec żydowski.

— Wygląd to była dla mnie sfera bardzo ważna, nie kryję tego. Nawet teraz czasami się łapię na przekonaniu, że nie jestem jakaś taka za ładna. I ponownie się biczuję… Prowadzę ze sobą dialog. Mówię: „Wiesz, Natalia, jesteś taka silna, jesteś dzielna i jesteś piękna. No popatrz, kto jeszcze ma taki nos jak ty?”. Ale argumenty, które do siebie kieruję, stanowią dla mnie novum. Dopiero niedawno, na szczęście jeszcze przed skończeniem pięćdziesiątki, zaczęłam je aktywnie stosować. Choć oczywiście praktykowanie tego chwalenia i doceniania siebie samej bywa trudne, idę do przodu. Bo to jest jednak praktyka.

— Jak jesteś „empatą”, ludzie do ciebie lgną. Umiesz kochać innych, ale czy siebie?… Mówię sobie: „Tylko popatrz, ile się nauczyłaś przez te lata. W przeszłości byłaś melancholijna, cicha, pozamykana. Teraz jesteś ekstrawertyczna. Odważyłaś się wyjść do świata!”. Staram się nazywać tę swoją moc na co dzień. I nawet w ostatnim tygodniu dotarło do mnie, że jestem pieprzoną wojowniczką!

— Bardzo dobre!

— Jestem ostatnio zakochana w takiej postawie, jaką jest au­tentyczność. Przez całe życie byłam zasklepiona. Bałam się wszystkiego. Bałam się, co ludzie o mnie pomyślą, co po­wiedzą, jak skomentują to czy tamto… Wygląd, zachowanie, śpiew.

— W pewnym momencie mojego życia, pewnie około trzy­dziestki, okazało się, że ja potrafię zrobić coś niespodzie­wanego, zaskakującego nawet mnie samą. O takich zacho­waniach ludzie mówią krótko: „Ale obciach!”.

— Zaczęłam nazywać rzeczy po imieniu. Upominać się o swoje. O zasady. Opowiem ci coś, to będzie mocne.

Pogrzeb mojego taty. Styczeń 2004 roku. Siedzimy z moją siostrą Norą i z mamą w pierwszej ławie, w kościele, jak to rodzina. Za nami jest jeszcze kilka wolnych miejsc, trzy­mamy je dla cioci i paru osób z rodziny. Ma być nas dużo w świątyni. Nagle pojawia się prezydent Warszawy, świętej pamięci Lech Kaczyński, z obstawą. Ochroniarze sugerują, aby zajął miejsce za nami, czyli usiadł tam, gdzie powinna być ciotka. Odwracam się i mówię: „Przepraszam, panie prezydencie, ale to jest miejsce dla naszej rodziny”. Moja siostra patrzy na mnie przerażonym wzrokiem i szepcze: „Natalia, no co ty?!”.

— Pomyślałam, że coś jest ze mną nie tak, skoro potrafię się tak zachować. A teraz… coraz bardziej w to idę. Dbam o autentyczność. Robię rzeczy, o których ludzie potem plotkują albo pytają: „Ale po co ty tak zrobiłaś?”. Tak samo było z tym słynnym postem na Facebooku, który w skrócie nazywam „postem sprzątaczki”.

Moi bliscy byli zdumieni, że opublikowałam taką odezwę. „Coś ty narobiła?!”, słyszałam. To było oczywiście wypo­wiadane ze zdziwieniem, ale i z troską o mnie. Szczególnie jak tabloidy i portale zaczęły o tym pisać w tonie sensacji.

Ale spokojnie tłumaczyłam bliskim, że przecież ja nie wysłałam mojego apelu o pracę do redakcji gazet i portali, tylko do znajomych na Facebooku. Przecież ludzie piszą różne ogłoszenia, wrzucają pytania typu „gdzie kupić naj­lepszą poduszkę ortopedyczną”. Co złego jest w tym, że ja potrafię sprzątać i proponuję swoje usługi w tej dziedzinie?

— Zauważyłam, że ludzie mają w sobie sporo strachu. Nie kochają siebie, boją się odrzucenia. Ja też się boję, ale od kilku lat odczuwam olbrzymie pragnienie, aby iść pod prąd. W tej autentyczności. I coraz bardziej w to brnę! Oczywi­ście wszystko odbywa się w pewnych granicach, bo ja prze­cież nie chcę nikogo krzywdzić. Chcę nadal iść pod prąd, w dobrych sprawach. Większość ludzi nie rozumie moich różnych decyzji czy ruchów.

— Odejścia od Kościoła, rozprawiania o stawianiu na siebie, na niezależność. O tym, że korzystam z terapii. Odczuwam pewnego rodzaju ostracyzm. Jasne, zawsze istnieje pokusa, aby wtopić się w szary tłum, z niczym nie walczyć, ale wtedy mój wewnętrzny głos protestuje: „Natalia, ty taka nie jesteś, dziewczyno!”.

Nawet jeśli jest tylko garstka kobiet, którym to, co ro­bię, wydaje się istotne i przełomowe, to warto. Bo wiesz, szczególnie właśnie kobiety inspirują się moimi przemyśle­niami, tekstami czy próbami poetyckimi, które publikuję w social mediach. Kobiety to moi główni odbiorcy. Nie chodzi o to, aby każdy był zadowolony czy zachwycony tym, co robię czy piszę, ale czuję, że dla części osób to jest naprawdę istotne. Zajmuję się muzyką, ale też tworzę poezję i obrazy.

I teraz, gdybyś mnie zapytała jako plastyczkę, jak ja siebie widzę, to…

— Jestem wojowniczką w zbroi. Czasem rzucają we mnie ka­mieniami, czasem ktoś strzela z procy w moją stronę. Albo widzę ogniste strzały. Przy tych mocniejszych upadam, ale podnoszę się i idę dalej.

— Też. I nawet czasami rodzina, która nie rozumie wielu moich decyzji. Ja generalnie zawsze byłam „ta dziwna” i kontrower­syjna. I to nawet w czasach, kiedy byłam jeszcze zalęknioną dziewczynką.

— Owszem. Zawsze coś za coś. Walczyłam z tym bardzo długo, cierpiałam nad swoją wrażliwością. Boże, jakie to niepraktyczne, przecież to jest przekleństwo! Czasami chciałam nawet, żeby już nie mieć tych artystycznych talentów i inklinacji, ale nie być taka wrażliwa…

A potem zdałam sobie sprawę, że jednak ludzie, którzy mają w sobie tyle wrażliwości i działają w świecie sztuki, to nie są — za przeproszeniem — „normalne” osoby. Pojęłam, że nie jestem sama w nadwrażliwości. Pogodziłam się z tym. Cieszą mnie w związku z tym spotkania z kobietami, a także z mężczyznami, chociaż są to najczęściej geje, mający inną wrażliwość niż mężczyźni hetero.

Kiedy teraz spoglądam w moje odbicie w lustrze czy w szybie, myślę: „Jak dobrze, że nie zoperowałam nosa!”. Jak dobrze, że nie zaparłam się swoich talentów. Ten mój nos jest trochę jak te talenty. Inny, szczególny, mój osobisty.

Fragment książki „Wojowniczki. Jak czule zawalczyć o siebie” Magdaleny Kuszewskiej wydanej przez wydawnictwo Lira. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version