
Od późnej jesieni nocne patrole na plażach Cape Cod mają bardzo konkretny cel. Wolontariusze idą wzdłuż linii ostatniego przypływu, zaglądają w kopczyki wodorostów i w miejsca, które łatwo pomylić z fragmentami skał. Szukają żółwi, zanim zrobi to jesienno-zimowy mróz, który w tej części Ameryki Północnej potrafi być wyjątkowo intensywny.
Ratują żółwie przed zimnem
„To właśnie tam najczęściej znajdujemy żółwie” – mówi portalowi „Inside Climate News” Mark Faherty, koordynator naukowy w Mass Audubon Wellfleet Bay Wildlife Sanctuary, organizacji prowadzącej program ratowania i monitorowania tych zwierząt.
Ten scenariusz powtarza się każdej zimy, od listopada do początku stycznia. Gdy temperatura wody spada poniżej 10 stopni Celsjusza, młode żółwie morskie trafiają w stan odrętwienia. Ich organizmy reagują na zimno podobnie jak u innych gadów w hipotermii: zwierzęta tracą zdolność sprawnego pływania, orientację i dryfują z prądami morskimi. Fale stopniowo znoszą je na brzeg, gdzie leżą nieruchomo, często wyglądając jak martwe.
Najczęściej są to żółwie zatokowe, uznawane za najbardziej zagrożony gatunek żółwia morskiego na świecie. Pojawiają się także żółwie zielone i karetta, choć znacznie rzadziej.
„To największe na świecie coroczne zdarzenie masowego wychłodzenia żółwi” – informuje Faherty. Co istotne, jego skala systematycznie rośnie. Jeszcze 30 lat temu w całym sezonie znajdowano ok. 100 osobników. Dziś bywa, że „ponad 100 żółwi trafia się jednego dnia”.
W tym sezonie licznik szybko rośnie. Do połowy grudnia z plaż Cape Cod zebrano już ponad 500 żółwi. Patrole działają niemal codziennie, również nocą, często w czasie sztormów i przy silnym, lodowatym wietrze. Stawka jest jasna: część uratowanych zwierząt za kilka lub kilkanaście lat może wrócić na plaże lęgowe. „Jakaś ich liczba dożyje wieku rozrodczego i realnie pomoże odbudowie populacji” – mówi Faherty.
Zwiększa się liczba wychłodzonych żółwi
Wzrost liczby wychłodzonych żółwi ma dwa główne źródła. Pierwsze to zmiana klimatu. Badanie opublikowane w czasopiśmie „PLOS One”, współautorstwa m.in. Faherty’ego, pokazuje, że największe fale wyrzucania bezbronnych zwierząt na brzeg pojawiają się po wyjątkowo ciepłych jesieniach.
Gdy temperatura powierzchni morza w Zatoce Maine długo utrzymuje się powyżej normy, młode żółwie zostają w tym rejonie dłużej, zamiast wcześniej odpłynąć na południe. Gdy nagle nadchodzi ochłodzenie, nie mają już czasu ani energii, by uciec.
Jeśli ten trend się utrzyma, prognozy wskazują, że do 2031 r. w Cape Cod Bay może co roku wychładzać się ponad 2300 młodych żółwi zatokowych. „Zatoka Maine ociepla się szybciej niż około 99 proc. zbiorników wodnych na świecie” – zauważa Kate Sampson z NOAA Fisheries, koordynatorka ds. strandingu żółwi.
Za to tempo odpowiada kilka czynników. Przez dekady chłodna woda z północy, niesiona Prądem Labradorskim, stabilizowała temperaturę regionu. Wraz z globalnym ociepleniem prąd ten słabnie. Jednocześnie coraz silniejszy staje się Golfsztrom, który przynosi ciepłą wodę z południa wzdłuż wschodniego wybrzeża USA. Do tego dochodzi kształt Zatoki Maine, przypominający półzamkniętą misę, w której ciepło łatwiej się kumuluje, a woda wolniej się wymienia.
Drugi powód wzrostu liczby żółwi jest bardziej optymistyczny. Ochrona gatunku zaczęła działać. Przez dekady jaja żółwi zatokowych były masowo zbierane, a dorosłe osobniki ginęły jako przyłów w połowach krewetek w Zatoce Meksykańskiej. W latach 80. populacja była bliska załamania. Sytuację poprawiła ochrona plaż lęgowych w USA i Meksyku oraz obowiązkowe urządzenia umożliwiające żółwiom ucieczkę z sieci trawlerów.
„Dzięki temu przez lata obserwowaliśmy powolną odbudowę populacji” – podkreśla Sampson, zaznaczając, że proces ten nie był równy. Najpoważniejszym ciosem była katastrofa platformy Deepwater Horizon w 2010 r. Według szacunków przywoływanych przez New England Aquarium, wyciek ropy mógł doprowadzić do śmierci ponad 80 tys. młodych żółwi Kemp’a.
Cape Cod jest dla żółwi szczególnie niebezpieczne ze względu na swój charakterystyczny kształt. Półwysep wygięty jak haczyk tworzy naturalną barierę. Gdy temperatura wody zaczyna spadać, żółwie instynktownie próbują odpłynąć na południe, w stronę cieplejszych wód. Zamiast tego często zostają uwięzione w zatoce i zaczynają krążyć, zdane na wiatr i prądy.
„One po prostu dryfują” – mówi Faherty. „Gdy temperatura spada, zaczyna się wychłodzenie”. Sampson ujmuje to wprost: „Południowy kraniec Zatoki Maine to pułapka”.
Podobne zdarzenia występują także w innych częściach USA, m.in. przy Outer Banks w Karolinie Północnej, w lagunach Florydy i u wybrzeży Teksasu. Największy taki epizod miał miejsce w lutym 2021 r., gdy podczas silnego ochłodzenia sieć NOAA naliczyła ponad 13 tys. wychłodzonych żółwi zielonych.
Ratunek zaczyna się na piasku
Gdy wolontariusze znajdą żółwia, liczy się procedura. Zwierzę przykrywa się wodorostami, by ograniczyć dalszą utratę ciepła, a następnie transportuje w specjalnych noszach lub na sankach. Samochody używane do przewozu są celowo utrzymywane w temperaturze ok. 55 stopni Fahrenheita. „Nie wolno ich rozgrzewać gwałtownie, bo to może być równie niebezpieczne jak pozostawienie w zimnie” – tłumaczy Adam Kennedy, dyrektor szpitala żółwi w New England Aquarium.
Pierwszym przystankiem jest Wellfleet Bay Wildlife Sanctuary, gdzie żółwie są ważone, mierzone i wstępnie oceniane. Czasem trudno od razu stwierdzić, czy zwierzę żyje. Niektóre wyglądają na martwe, dopóki nie zaczną się powoli „odmrażać”. Gdy stan się stabilizuje, trafiają do szpitala w Quincy.
Tam rehabilitacja rozpisana jest na etapy. Pierwszego dnia żółwie trafiają do płytkiej wody o temperaturze około 55°F, następnie stopniowo do 65°F i 75°F. Dopiero potem mogą przenieść się do głębszych basenów. Leczy się zapalenia płuc, infekcje, odmrożenia i urazy powstałe podczas dryfowania. Jednym z największych wyzwań jest przywrócenie apetytu. W skrajnych przypadkach stosuje się karmienie przez sondę.
Pełny powrót do zdrowia po „odmrażaniu” trwa zwykle od czterech do ośmiu miesięcy. Na końcu cel jest zawsze ten sam. „Chcemy, żeby każdy żółw wrócił do oceanu” – mówi Kennedy. I to właśnie ten spokojny, długofalowy sens stoi za całą akcją: nie jednorazowy ratunek, lecz zwiększenie szans gatunku w świecie, który zmienia się szybciej, niż żółwie są w stanie się do niego dostosować.

