Wyobraźcie sobie świat, w którym to nie kobiety spędzają godziny na rozmowach z przyjaciółkami, analizując, czy były wystarczająco asertywne i czy to, co je spotkało, było nieudaną randką, molestowaniem czy gwałtem. Zamiast tego mężczyźni przy piwie dyskutują, czy w seksie byli dość uważni, otwarci na partnerkę i jej potrzeby.
Ona, 20-letnia studentka Margot, od niechcenia zagaduje klienta kina, w którym pracuje. On, trochę od niej starszy, odpowiada jej opryskliwie, lecz w końcu prosi o jej telefon. Zaczyna się tekstowa wymiana żartów. Robert ma brzuszek, jest inteligentnym rozmówcą, wspomina o swoich kotach, potrafi przyjechać w środku nocy, by kupić jej chipsy – ale też uciąć konwersację, jeśli ona nie odpowiada dostatecznie szybko. Po feriach, w czasie których ciągle ze sobą pisali, nie może dla niej znaleźć czasu.
Kiedy w końcu zaprasza ją do kina, w samochodzie panuje niezręczna cisza. Margot cały czas zastanawia się, dlaczego on nieprzyjemnie się zachowuje (czym mogła go urazić?), jednak mimo dyskomfortu mozolnie brnie w randkowy scenariusz. Kiedy się wreszcie rozpłacze (nie wpuścili jej do klubu, a on tego nawet nie zauważył), jego nastawienie gwałtownie się zmienia: nagle staje się tkliwy i całuje ją, a dla niej jest „aż niewiarygodne, że dorosły człowiek może tak źle całować”. Dziewczyna zmienia interpretację: jego odpychające zachowanie wynikało z niepewności, a ona ma nad nim władzę – wystarczy kilka umniejszających siebie uwag, by wprawnie go obłaskawić. Sama proponuje, żeby pojechać do niego do domu, narcystycznie wyobrażając sobie, jak bardzo on będzie jej pożądał – tak pięknej i młodej, z tak innej seksualnej ligi…
Na miejscu, widząc jego niezdarność i „duży, miękki, owłosiony brzuch”, traci jednak ochotę. „Ale myśl o tym, co musiałoby się wydarzyć, by zatrzymać ciąg wypadków, który sama rozpoczęła, była obezwładniająca; wymagałoby to wspięcia się na wyżyny taktu i delikatności, a do tego, jak czuła, nie była zdolna”. Dziewczyna wybucha więc nerwowym śmiechem, kiedy on pyta, czy to jej pierwszy raz (straciła dziewictwo z chłopakiem, z którym była dwa lata w związku, przy mądrym wsparciu matki – jak można to porównać z nocą po trzech piwach z gościem, którego poznała w kinie?). Potem Robert traktuje ją jak lalkę, „obracając ją i przekładając sprawnie, ale niedelikatnie”, deklamując frazy z filmów pornograficznych, a ona tłumi wstręt do niego i odrazę do samej siebie. Po wszystkim on „ni stąd ni zowąd” zaczyna opowiadać o swoich uczuciach. Dopiero wtedy ona pyta go, ile ma lat (34), a potem zdaje sobie sprawę, że w mieszkaniu nie widziała kotów.
Margot nie wie, jak z nim zerwać, więc robi to za nią współlokatorka. Robert niby rozumie komunikat, ale po tym, jak wpadają na siebie, w „jej” barze (czy to na pewno przypadek?), zalewa ją potokiem coraz bardziej agresywnych wiadomości zwieńczonych sakramentalnym „dziwko”.
Jutro seks znów będzie dobry
Opowiadanie Kociarz Kristen Roupenian (tłum. Magdalena Sommer) opublikowane w grudniu 2017 na łamach „The New Yorkera” stało się viralem. Wiele młodych heteroseksualnych kobiet odnalazło w nim opis własnych doświadczeń: poczucie zagrożenia w czasie randek, zinternalizowany przymus bycia miłą i dbałości o męskie ego, godzenia się na seks, na który nie mają ochoty. Wielu mężczyzn poczuło się zagrożonych: Robert przecież nie stosuje żadnego przymusu, a Margot ani razu nie mówi „nie” (więcej: to ona przeważnie wychodzi z inicjatywą). Czy mężczyźni mają czytać kobietom w myślach? Czy każdy nieudany z punktu widzenia kobiety seks w dobie #MeToo może być interpretowany w kategorii przemocy?
Fikcja często obrazuje kulturowe ambiwalencje, zanim znajdą one swoją intelektualną artykulację. Ograniczenia prawodawstwa i etyki seksualnej opartej na zgodzie, które odsłonił Kociarz, w ostatnim czasie doczekały się aż trzech filozoficznych analiz: Prawo do seksu. Feminizm w XXI wieku (wyd. pol. 2023, tłum. Katarzyna Mojkowska) autorstwa wykładającej na Oxfordzie filozofki Ami Srinivasan, Tomorrow Sex Will Be Good Again: Women and Desire in the Age of Consent (Jutro seks znów będzie dobry. Kobiety i pożądanie w epoce zgody, 2021) Katherine Angel, brytyjskiej pisarki i badaczki zajmującej się seksualnością, gender studies oraz historią psychonalizy i psychiatrii, a także La Conversation des sexes: Philosophie du consentement Manon Garcii, francuskiej filozofki wykładającej w Stanach Zjednoczonych (angielska wersja, z której korzystam, ukazała się w 2023 pod tytułem The Joy of Consent. A Philosophy of Good Sex – Radość zgody. Filozofia dobrego seksu). Jest znakiem czasu, że wszystkie trzy – pisane niezależnie, różnie rozkładające akcenty – oscylują wokół tych samych napięć i formułują podobne postulaty. Przedstawiając feministyczną krytykę dyskursu zgody, potraktuję ich argumentacje syntetycznie.
Nim jednak zagłębię się w ambiwalencje oparcia etyki seksualnej na konsensualności, trzeba oddać sprawiedliwość rewolucyjności tego założenia. Wszak sam pomysł, że jest coś złego w uprawianiu seksu z osobą, która nie wyraża na to zgody, jest zatrważająco – przerażająco! porażająco! – świeży.
Do czego służą kobiety
Tradycyjna wizja seksu w kulturze Zachodu zakładała, że mężczyzna „zawsze chce” i nie jest w stanie zapanować nad rozbudzonym popędem. Kobieta, która to pożądanie uruchamia (choćby samym wyglądem), ale go nie zaspokaja, sama jest winna męskiej przemocy: albo powinna go nie prowokować (zakryć włosy, nogi, ramiona, twarz, nie poruszać się w przestrzeni publicznej, zniknąć), albo mu się oddać. Jeśli kobieta nie chce seksu bądź udaje, że go nie chce, zadaniem mężczyzny jest ją zachęcić albo zmusić. A jeśli kobieta seksu chce i to komunikuje, to znaczy, że się nie szanuje – mężczyzna może z nią zatem zrobić to, na co ma ochotę.
Kobiece „nie” znaczy więc „tak” (bo ona musi udawać, że nie chce, nawet jeśli chce), a nawet jeśli naprawdę znaczy „nie”, to i tak nie ma znaczenia. To nie kobieta jest ofiarą gwałtu, ale mężczyzna, który ma do niej „prawo”, i rodzina, której honor został narażony na szwank (dlatego w przypadku panny najprostszym sposobem rozwiązania sprawy jest wydanie jej za gwałciciela).
Ta logika obowiązywała w Europie do całkiem niedawna, a i dziś ma się dobrze w wielu społecznościach. Jeszcze zresztą za czasów mojego dzieciństwa w większości krajów Zachodu mężczyzna w pewnych okolicznościach mógł legalnie zmusić kobietę do seksu: we Francji, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych czy Niemczech gwałt małżeński został uznany za przestępstwo dopiero w latach 90. XX w. Pod tym względem Polska (i inne kraje tzw. bloku wschodniego) okazała się bardziej postępowa: według kodeksu z 1969 r. zgwałcenie było przestępstwem przeciwko wolności i bycie w związku małżeńskim z osobą, która się go dopuszczała, nie miało żadnego znaczenia. Co nie znaczy, że w popularnym wyobrażeniu dalej nie istniała kategoria osób „niezgwałcalnych” (unrapable), a więc takich, wobec których wymuszenie seksu siłą nie było rozumiane jako coś złego – wszak jeszcze w 2006 r., gdy Andrzej Lepper z zawadiackim uśmieszkiem zapytał: „Jak można zgwałcić prostytutkę?”, odpowiedział mu gromki śmiech dziennikarzy na sali.
Kiedy od lat 70. kobiety zaczęły publicznie dzielić się doświadczeniami seksualnej przemocy, okazało się, że stereotypowe wyobrażenie gwałtu – nieznajomy z nożem w ciemnej uliczce i kobieta broniąca się z całej sił – jest zupełnie nieadekwatne. W zdecydowanej większości przypadków (według aktualnych szacowań amerykańskich 80%) gwałtów dopuszczają się mężczyźni znani ofierze (partnerzy, byli partnerzy, członkowie rodziny, koledzy z pracy, przełożeni…). Dziś wiemy też, że kobieta często się nie broni – bywa sparaliżowana strachem (co obok ataku i ucieczki jest jedną z trzech typowych reakcji na zagrożenie), bywa pijana lub odurzona (często ma w tym udział gwałciciel), bywa tak zdezorientowana i straumatyzowana, że dopiero z perspektywy czasu potrafi skonceptualizować zdarzenie jako seksualną przemoc. Często po prostu czuje, że jest bezsilna, i godzi się ze swoim losem.
Wszystko to wpłynęło na rozumienie seksualnej przemocy nie jako skutku psychologicznej dyspozycji jednostki, ale jako jednego z narzędzi podtrzymywania męskiej dominacji. Doprowadziło również do lobbowania za zmianą definicji gwałtu: od rozumienia go jako stosunku seksualnego wymuszonego przemocą fizyczną bądź jej groźbą do czynności seksualnych, na które nie było zgody (w tym kierunku zmieniło się prawo m.in. w Stanach Zjednoczonych i Anglii, lecz nie w Polsce czy Francji). Taka zmiana prawodawstwa jest jednym z ważnych celów polskiego ruchu feministycznego.
Reguły „seksualnej umowy”
Tyle że samo pojęcie zgody – jak wskazuje Garcia – jest dużo bardziej skomplikowane, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. We francuskiej koncepcji miłości męski triumf wymagał nie tylko „zdobycia” kobiety, ale też tego, by sama, wbrew wcześniejszym oporom, mu się „oddała” (patrz Niebezpieczne związki Pierre’a Choderlosa de Laclos). Podobnie było z małżeństwem: kobieca zgoda, konieczna do jego zawarcia, w praktyce stanowiła formalną akceptację podległości. Do dziś zresztą „zgodzić się na coś” jest konotowane z przyjęciem czyichś warunków, ulegnięciem presji („tak długo naciskał, aż wreszcie się zgodziła”) bądź zawieszeniem własnych praw („zgoda” na stosunek seksualny jest czasowym zawieszeniem prawa do nienaruszalności cielesnej).
Współczesny dyskurs seksualnej zgody zakłada jednak, że ma ona wyrażać autonomiczną decyzję jednostki. Stoją za nim dwie tradycje filozoficzne. Pierwsza to liberalizm, wychodzący z założenia, że wszystkie jednostki są równe, wolne i wchodzą ze sobą w dobrowolne negocjowane relacje. Według filozofa Johna Stuarta Milla zgoda, by być prawomocną, musi być dobrowolna i nie być konsekwencją celowego wprowadzenia w błąd. Każdy może zgodzić się na cokolwiek, dopóki jest wolny od przymusu i nie szkodzi innym. Z tego punktu widzenia sytuacja opisana w Kociarzu wydaje się czysta: Margot dobrowolnie zgodziła się na stosunek, który był dla niej nieprzyjemny. Robert nie miał obowiązku zastanawiać się, czy dobrze się z tym czuła, czy sprawiało jej to przyjemność itd.
Drugi sposób rozumienia seksualnej zgody ma korzenie w imperatywie moralnym Kanta. W tym przypadku chodzi o dążenie do tego, by w stosunku seksualnym każdy był traktowany jako podmiot moralny, a nie narzędzie zaspokojenia czyjejś przyjemności. Nie formalne kryteria prawomocności się liczą, lecz intencje, które stoją za działaniami. Z tego punktu widzenia działania Roberta są nieetyczne (granie na emocjach, niebranie pod uwagę, czego ona naprawdę chce i co jest dla niej dobre), ale takie są również działania Margot (która wchodząc w relację seksualną z Robertem, realizuje swoje narcystyczne fantazje).
Przed czym nie chroni zgoda
Jeśli zatem zgoda ma być definiowana w kategoriach liberalnych, to w żaden sposób nie chroni przed seksualnym wykorzystaniem. Po pierwsze dlatego, że w kapitalistycznym społeczeństwie opartym na nierównościach na każdym kroku „dobrowolnie” godzimy się na coś wbrew własnej woli (od niekorzystnych umów, przez nieadekwatne płace, po „towarzyską imprezę” organizowaną przez miejsce pracy w weekend). W realnym świecie kobiety często odbywają stosunki seksualne, których nie chcą: bo są zależne finansowo od partnera, bo boją się utraty pracy, bo w ten sposób zarabiają na utrzymanie, bo „doprowadzenie rzeczy do końca” wydaje im się prostsze niż wycofanie się z sytuacji (przypadek Margot), bo boją się wybuchu przemocy, bo – sic! – boją się gwałtu (wolą więc się „zgodzić”, by było to mniej traumatyzujące).
Po drugie, jak zauważa Garcia, myląca jest intuicja, że seksualna zgoda jest rodzajem umowy. Umowa określa zobowiązania stron na przyszłość i jest formalnie wiążąca; zgoda w łóżku jest kontekstualna i zawsze może zostać wycofana. Jak zatem w realnym życiu wyznaczyć jej przedmiot i granice? Czy jest nią wejście do pokoju hotelowego mężczyzny (jak dowodzili prawnicy Harveya Weinsteina, najsłynniejszego przestępcy seksualnego doby #MeToo)? Rozebranie się? Pozwolenie na petting? Najbardziej wymagające definicje zakładają, że ma być udzielana przy każdej zmianie pozycji – a co w takim razie z gestami?
Idąc dalej: kiedy mamy do czynienia z celowym oszustwem podważającym prawomocność liberalnej zgody, a więc czyniącym stosunek gwałtem? Wtedy gdy – jak w serialu Mogę cię zniszczyć Michaeli Cohen – dwóch mężczyzn udaje, że się nie znają, by wyrwać dziewczynę na „spontaniczny” trójkąt, albo gej umawia się na randkę z dziewczyną, nie informując o swojej orientacji seksualnej? Gdy 34-letni mężczyzna, publicznie ekspert w sprawie nowoczesnej miłości opartej na szacunku, w łóżku zaczyna zachowywać się jak napalony 18-latek wychowany na pornosach (jak w przypadku aktora i komika Aziza Ansariego w trakcie randki opisanej przez kobietę o pseudonimie „Grace” dla portalu babe.net)? Gdy facet pisze na komunikatorze, że ma koty (dzięki czemu wydaje się nieszkodliwy), ale w mieszkaniu żadnych kotów nie widać?
Poza tym – jak wskazuje Angel w Tomorrow Sex Will Be Good Again – czy ludzie na co dzień rzeczywiście komunikują się za pomocą bezpośredniego „tak” lub „nie”? Wszak w sytuacjach towarzyskich raczej stawia się na sugestie, niedopowiedzenia, białe kłamstwa, uniki… a tym bardziej robi się to wtedy, gdy w grę wchodzą zranione męskie ego i strach przed przemocą. Dlatego kobiety często formułują swoją odmowę w sposób zawoalowany, tak by pozwolić mężczyźnie wyjść z twarzą (co często mści się na nich na salach sądowych: jak on miał to zrozumieć, skoro ona nie wyraziła się dostatecznie jasno?).
Jednakże przyjęcie Kantowskiego rozumienia zgody jest również wysoko problematyczne. Albo musielibyśmy uznać, że niemal każdy aktywnie seksualny człowiek dopuścił się kiedyś gwałtu (np. marudząc o seks, kiedy druga strona nie ma ochoty; skupiając się przede wszystkim na własnej przyjemności, nie dość dociekliwie analizując sytuację psychologiczną osób partnerskich)… Albo tak pojęta zgoda nie może być kryterium definiowania, co było gwałtem, co nie.
Między złym seksem a gwałtem
Próbą zaradzenia tym ograniczeniom była zmiana sposobu rozumienia zgody: od założenia, że jest udzielana domyślnie, a gwałt ma miejsce wtedy, gdy zostanie zignorowany sprzeciw („nie” znaczy „nie”), do koncepcji tzw. entuzjastycznej zgody (tylko „tak” znaczy „tak”). Zgoda taka – jak głoszą np. zasady uniwersytetu w Południowej Georgii – ma być „dobrowolna, udzielona na trzeźwo, twórcza [imaginative], entuzjastyczna, chciana, związana z dobrym poinformowaniem, wzajemna, szczera i werbalna”. Na razie takie definicje obowiązują przede wszystkim na amerykańskich kampusach uniwersyteckich, ale wpływają również na kierunek prawnych zmian (np. w Szwecji w 2018 uznano, że stosunek seksualny musi być dobrowolny, czego świadectwem ma być „aktywna partycypacja komunikowana przez słowo albo działanie”, i wprowadzono przestępstwo „gwałtu przez zaniedbanie” [negligent rape], kiedy osoba rażąco zaniedbuje potwierdzenie zgody).
Konserwatywna reakcja na koncepcję „entuzjastycznej zgody” pokazała, jak głęboko zinternalizowane jest rozumienie seksu jako zdobywania, pokonywania oporu, polowania – dla wielu osób idea zapytania, czy można coś zrobić z ciałem drugiej osoby, wydaje się nie do pogodzenia z radością, spontanicznością i seksualną przyjemnością. Jednocześnie nie da się ukryć, że jest to podejście skrajnie formalistyczne i nieżyciowe. Wszak uznanie za gwałt każdego seksu odbywającego się bez entuzjastycznej werbalnej zgody prowadzi do zrównania zachowań skrajnie etycznie różnych: obywającego się bez słów seksu partnerów doskonale znających swoje ciała i preferencje, przyjemnego numerku po paru drinkach, budzenia erotycznymi pieszczotami, zrobienia ukochanej osobie dobrze mimo braku własnego podniecenia, zmuszania do seksu oralnego szantażem, grupowej seksualnej napaści, stosunku z osobą nieprzytomną po wcześniejszym podaniu jej środków odurzających…
Może zatem zbyt wiele od zgody oczekujemy? Po #MeToo „zgoda ma taką wagę, że według niezliczonych milionów ludzi jest jedynym kryterium, które odróżnia dobry seks od złego seksu, seks od gwałtu” – zauważa Garcia. Filozofka postuluje rozróżnienie: czym innym jest wyznaczenie granic legalności (co powinno być w seksie zakazane), a czym innym rozróżnienie na seks moralnie pożądany i taki, jaki nie jest moralnie dobry, lecz nie jest przestępstwem. Zamiast zatem szukać formuły zgody, która zrówna każdy nieetyczny seks z gwałtem, musimy uznać istnienie szarej strefy: tam gdzie osoba została potraktowana źle i ma prawo czuć się seksualnie wykorzystana, ale do gwałtu nie dochodzi (tak, jak mi się wydaje, jest w przypadku Margot). Prowadzi to do pytania postawionego przez Srinivasan: czy nie jest niepokojące, że w ostatnich dekadach w ramach feminizmu dąży się do kryminalizacji różnych zachowań, zaostrzenia prawa i zwiększenia skazywalności (w 2007 socjolożka Elizabeth Bernstein nazwała politykę odwołującą się do sił przymusu państwa w celu uzyskania równości płciowej mianem „feminizmu karceralnego”)? Wszak wiara w to, że społeczeństwo należy reformować przez zaostrzenie kar i wsadzanie ludzi do więzienia, wydaje się domeną prawicy. Czy nie jest to szczególnie problematyczne w kontekście amerykańskim, gdzie system więzienny jest silnie zorientowany rasistowsko, a fałszywe oskarżenia o gwałt jeszcze 100 lat temu były rutynowym pretekstem do linczów na czarnych mężczyznach? Czy mamy podstawy wierzyć, że powiązanie definicji gwałtu z brakiem entuzjastycznej zgody pozwoli pociągnąć do odpowiedzialności uprzywilejowanych mężczyzn u władzy? Czy może raczej (tak jak w przypadku „wojny z narkotykami”) da jeszcze jeden pretekst, by zamykać w więzieniach przedstawicieli mniejszości, nie rozwiązując faktycznego problemu przemocy wobec kobiet?
Fragment tekstu, który ukazał się w marcowym Miesięczniku ZNAK „Pokolenie sztucznej inteligencji”.
Foto: Materiały promocyjne
Przeczytaj całość na stronie Miesięcznika (miesiecznik.znak.com.pl) lub wydaniu papierowym.
Agata Sikora – Kulturoznawczyni, eseistka. Autorka książek: Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć (2019, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia) oraz Szczerość. O wyłanianiu się nowoczesnego porządku komunikacyjnego (2020)