Piją i ćpają dyskretnie. Mają sposoby i wybiegi i przez to uzależniają się głęboko.
Wciąga pierwszą kreskę, popija browarem. I j**!
– Robi się miło! Nagle wszystko jest łatwe i piękne, problemy znikają. Świat staje przede mną otworem. Nie trzeba żyć nadzieją, że kiedyś będzie lepiej, bo właśnie teraz jest ten moment najlepszy z możliwych. I ja w tej najlepszej z chwil jestem najlepsza! Wszyscy chcą mnie takiej! Euforia! Swoboda – mówi Marta Markiewicz. W wydanej niedawno książce „Bez alko i dragów jestem nudna” opisuje, jak wpadła w uzależnienie i z jaką kalkulacją ćpała: „Jak wciągnę jedną kreskę, pójdę spać po północy. Będę w stanie wtedy rano normalnie się obudzić i iść do pracy”.
Tyle że na jednej kresce się nie kończyło. Wciągała drugą, trzecią, czwartą, piątą. I znów kalkulacja: ile jeszcze może posiedzieć i poćpać, żeby nie spóźnić się do pracy. Jeżeli była druga w nocy, to spokojnie. Druga to nie szósta rano.
Kreski łączyła z piciem.
– Jak brałam stymulanty bez alko, serce zaczynało mi walić, wpadałam w panikę – opowiada Marta Markiewicz. Trzęsła się, miała spocone dłonie i stopy, wrażenie, że serce zaraz jej rozerwie klatkę piersiową.
Trzymała się więc schematu: picie, później na zmianę kreski i picie, a na koniec picie, żeby zasnąć.
Gdy zabrakło, kaptur naciągała tak, żeby twarzy za bardzo nie było widać, i szła do monopolowego po dwie małpki czystej.
Na haju była najlepsza. Gdy haj hamował, był kac, zejście. Po czym znów ćpanie, picie, haj, żeby pozbyć się lęków i zacząć trochę lepiej o sobie myśleć.
– Przez większość dotychczasowego życia myślałam o sobie źle – tłumaczy Markiewicz. Wydawało jej się, że jest nie dość ładna, za mało wie, niewystarczająco dobrze radzi sobie w życiu. „Zawsze gdy byłam wystawiona na cudzą ocenę, mój mózg zamieniał się w jebaną papkę. W szkole, na randce, w pracy, podczas spotkania ze znajomym – w moim odczuciu zawsze porównywano mnie na moją niekorzyść. W każdej życiowej sytuacji zdawałam egzamin i w każdej sytuacji go oblewałam” – wyjaśnia w książce. Wstydziła się, gdy w szkole nie radziła sobie z zadaniem, w pracy bała się, że nie wypełni dobrze polecenia szefa. Gdy tylko wyczuwała, że może zostać źle oceniona, organizm przechodził w tryb alarmowy, miała uderzenia gorąca, płytki oddech, czerwone plamy na twarzy. W książce wspomina: „Robiłam wszystko, żeby się nie ośmieszyć, nie wygłupić, nikomu nie podpaść i nie dać powodu, aby ktokolwiek powiedział na mój temat cokolwiek złego”.
Małpka pod serkiem
Prof. Mariusz Jędrzejko, socjolog i terapeuta uzależnień, wchodzi do Żabki i widzi młodą kobietę z zakupami na śniadanie: sok, serek w plastrach, pod serkiem małpka. – Jeżeli dzień zaczyna od małpki, to już jest dzwonek alarmowy, ale ona oczywiście tego dzwonka nie słyszy. Myśli sobie: „Co to jest jedna małpka z samego rana? Przecież po jednej małpce się nie przewrócę”. A wieczorem, po pracy gin z tonikiem i znów uspokajanie samej siebie, że to nic takiego. Przecież nie jest alkoholiczką, nie postawiła od razu na stół pół litra – mówi prof. Jędrzejko. Naukowo zajmuje się ryzykownymi zachowaniami i zauważa, że kobiety pijące jedną czy dwie małpki z rana, a wieczorem lampkę wina czy dżin z tonikiem nie sumują, ile wypiły w ciągu dnia. Często też alkohol nie jest ich jedynym „wspomagaczem”.
Alkohol nie jest jedynym „wspomagaczem”. Spotkać teraz osobę nieuzależnioną krzyżowo to już niemal jak zobaczyć jednorożca
Piją i palą jointy. Piją i coś wciągają albo wstrzykują. Piją i biorą leki – na sen, na ból, na uspokojenie. Spotkać teraz osobę nieuzależnioną krzyżowo to już niemal jak zobaczyć jednorożca. – Niezwykła rzadkość – przyznaje Kuba Marcol z Ośrodka Psychoterapii Uzależnień Dezyderata w Rabce-Zdroju. Jest mnóstwo uzależnień mieszanych i coraz więcej uzależnionych kobiet. – Dawniej, gdy trafiały na terapię, to najczęściej w starszym wieku, skrajnie wyniszczone, z ulicy – opowiada Marcol. Na ogół BeBe – bezdomne, bezzębne.
Teraz trafiają młode, zdarza się, że lekarki, prawniczki. Niedawno zaczęły pracę, a już są na marginesie życia. – Jest taka presja, tak duże ciśnienie i tak szybkie tempo życia, że uzależniają się stosunkowo szybko i szybko spadają na swoje dno – mówi Kuba Marcol.
Poza tym, że niezwykłą rzadkością są uzależnienia „tylko” od alkoholu, „tylko” od narkotyków czy „tylko” od leków, to też często trudno ustalić, co z czym się miesza. – Każdą osobę, która trafia do nas na terapię, badamy i oczywiście pytamy, co brała. Często sama nie wie. Mówi, że marihuanę. Ale czy czystą? Mogła trafić na partię marihuany wymoczonej w fentanylu. Robi się teraz najróżniejsze mieszanki – tłumaczy Marcol.
– Nie lubiłam marihuany, miałam po niej nasilone lęki, paranoje, odcinało mnie – opowiada Marta Markiewicz. Żeby wejść w dobry stan, brała mefedron, 3-MMC. Albo ściślej: właśnie to sobie zamawiała. Najczęściej u poleconego taksówkarza. Wciągała, co jej przywiózł. Ale tak naprawdę nie wie, co przywoził. Trochę nawet ją śmieszyło, gdy ktoś na internetowym czacie zapewniał, że ma dobre dojścia, i ręczył za czystość towaru. Zdawała sobie sprawę, że dilerzy stosują różne „dodatki”, ale dla kogoś, kto musi się naćpać, to bez większego znaczenia. Najważniejsze, żeby mieć fazę.
– Jak wciągnęłam, czułam, że wszystko mogę. Miałam taką energię i dawkę endorfin, że to wychodziło poza skalę. Mózg działał jak maszyna wprowadzona na najwyższe obroty – tłumaczy. Nie czuła zmęczenia, nie chciało jej się spać. – Wytrzymywałam bez snu dwa, czasami trzy dni. Kiedyś nie spałam sześć. Bywało, że wpadałam w psychozy, ale to mnie nie zniechęcało.
Męska dominacja
– Mamy kulturowy wzrost uzależnień wśród kobiet – twierdzi prof. Jędrzejko. Podejrzewa, że bez wspomagania nie są w stanie unieść tego, co na nie spada.
Wciągają kreski i te, które na śmieciówce na nocną zmianę na akord muszą wyrabiać „targety” (cele). I te, które mierzą wysoko, bo muszą się przebić, a później swoją pozycję utrzymać.
– Wymagania stawiane kobietom są nieporównywalnie większe niż te dla mężczyzn. Oczekuje się, że kobieta będzie najlepsza w pracy i w domu posprząta, wypierze, ugotuje, pójdzie na wywiadówkę. Ma być zaradna, silna, przebojowa. Równocześnie delikatna, zadbana, elegancka – mówi prof. Jędrzejko.
Od mężczyzn tyle się nie wymaga. – Gdyby ktoś tylko spróbował, trzasnęliby drzwiami. A kobiety próbują sprostać oczekiwaniom – tłumaczy profesor.
Gdy chcą zająć miejsce zajmowane dotąd przez mężczyznę, muszą sobie drogę awansu wyrąbać, pokonać męską dominację i solidarność, poradzić sobie z dyskryminacją, która w wielu środowiskach wciąż się mocno trzyma. Z badań fundacji Polki w Medycynie wynika, że dyskryminacji doświadcza aż 7 na 10 medyczek. Zaczyna się już na studiach, od przykrych komentarzy odnoszących się do płci, uwag dotyczących wyglądu. Połowa musiała znosić seksualne aluzje, jedna piąta dostała seksualne propozycje. W środowisku prawniczym też nie jest łatwo – z badania fundacji Women in Law, stowarzyszenia PSPP i PwC Legal Polska wynika, że aż 8 na 10 prawniczek doświadczyło deprecjonowania swoich kompetencji, 6 na 10 miało do czynienia z zachowaniami podpadającymi pod mobbing, a 15 proc. – z molestowaniem seksualnym w pracy.
Dziewczyna z limuzyny
– Gdy pojechałam pierwszy raz do Monaru, zobaczyłam, jak podjeżdża czarna limuzyna z przyciemnianymi szybami. Z tylnego siedzenia wysiadła młoda kobieta – elegancko ubrana, w drogich szpilkach. Prawniczka, córka wziętego prawnika, przywieziona przez kierowcę z kancelarii ojca – mówi Agata Jankowska, współautorka książki „Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”. Zbierając materiał o uzależnionych nastolatkach, trafiała do ośrodków, w których było dużo córek zamożnych rodziców. Wychowywane w puchu i w przekonaniu, że muszą odnieść sukces, w liceum wciągały, żeby przygotować się do klasówki. Na studiach – żeby zdać egzaminy. Oczekiwania rodziców często były takie, żeby jak najszybciej zrobiły i aplikację, i doktorat. Tak jak ta dziewczyna z czarnej limuzyny: 26 lat, dwoje małych dzieci, w trakcie doktoratu, praca w kancelarii ojca. – Tradycyjna kultura zapierdolu, więc rano kokaina, żeby mieć energię. W ciągu dnia kilka małpek, żeby przetrwać. Po pracy wszyscy z kancelarii szli na drinka, więc i ona szła. A wieczorem, żeby zasnąć, brała leki na sen. Jednego dnia – pijana i naćpana – szła z dzieckiem w wózku, wypadło jej, ktoś z przechodniów zadzwonił po policję, groziło jej odebranie praw rodzicielskich – mówi Agata Jankowska.
Prawniczka z limuzyny, zanim trafiła do Monaru, była w kilku drogich, prywatnych ośrodkach, żadnej z terapii nie skończyła. Tej w Monarze też. Jak tylko sąd umorzył sprawę dotyczącą praw rodzicielskich, przerwała leczenie. Ojciec przysłał po nią limuzynę.
– Uzależnienie kobiet często jest przez najbliższych bagatelizowane. A najpierw bardzo długo niezauważane – mówi Agata Jankowska.
Gdy prawniczka, lekarka czy menedżerka w korpo wraca z pracy, jej partnera czy męża nie dziwi, że przygotowuje sobie drinka albo otwiera wino. W końcu ma czas dla siebie. Musi się trochę wyluzować, musi jej zejść ciśnienie, przecież miała trudną sprawę w sądzie, ciężki przypadek w szpitalu albo jakieś spięcie w korpo. A jeszcze są jakieś papiery do przejrzenia. – Siada więc nad nimi z kieliszkiem wina albo z drinkiem. Mąż ani partner nie przejmie się tym, że to już kolejny kieliszek tego dnia. I nie zwróci uwagi, że na nocnym stoliku leży blister z tabletkami. Pomyśli, że to suplementy diety – mówi Agata Jankowska. Tymczasem to mogą być – jak to się mówi w młodzieżowym slangu – trampki, klony albo rolki. Czyli tramal, klonazepam albo relanium.
Dopóki kobieta nie zacznie się przewracać, nie przyniesie mężowi wstydu na rodzinnej imprezie, nie straci pracy, nie wypadnie jej dziecko z wózka, prawdopodobnie nikt nie powie jej, że powinna iść na leczenie.
– W domu, w którym mężczyzna jest uzależniony, będą czytelne znaki: kłótnie, że znów się upił, naćpał. Prawdopodobnie będzie przemoc. A rano na stole puste butelki, zarzygana ubikacja, ubrania rzucone na środku pokoju. Tymczasem w domu kobiety uzależnionej, ale wysokofunkcjonującej, na ogół nie ma jednoznacznych dowodów uzależnienia. Dość długo jest ładnie. Po prostu gra złudzeń – mówi Agata Jankowska.
W pracy też kobiety mogą dłużej utrzymywać swoje uzależnienie w tajemnicy.
– Jeżeli mężczyzna przyjdzie do biura na kacu, wygląda kiepsko, koszulę ma niewyprasowaną, wszyscy wiedzą, że zapił. Zresztą od progu komunikuje: „Wczoraj pochlałem”. Jeżeli zajmuje ważne stanowisko, poleci asystentce zadzwonić po kacdoktora, żeby mu podał kroplówkę, i zamknie się w gabinecie. Kobieta na kacu przyjdzie do pracy, wyglądając jak najlepsza wersja siebie. Nie pozwoli sobie na to, żeby ktoś zauważył, że napiła się albo naćpała – twierdzi Agata Jankowska.
– Kobiety świetnie się kamuflują. Mają sposoby i wybiegi, żeby nie było widać. Mogą mocniej się pomalować, użyć mocniejszych perfum, mogą powiedzieć, że źle się czują, bo mają okres. To, że mają więcej możliwości i usprawiedliwień niż mężczyźni, powoduje, że zanim się wyda i trafią na terapię, zdążą wejść w uzależnienia bardzo głęboko – mówi prof. Jędrzejko.
Pół litra i „Mały książę”
– Jeden z najgorszych momentów? Gdy obudziłam się w łóżku z mężczyzną. I w ogóle nie pamiętałam, jak się tam znalazłam. Natychmiast z tego łóżka uciekłam – opowiada Marta Markiewicz. – Co mogło się zdarzyć przed ocknięciem? Bałam się samej myśli o tym. Wstydziłam się, bo on chyba znał ludzi z mojej pracy, więc żyłam w lęku, że im powie. To mnie zżerało, było mi niedobrze – wspomina.
Bardzo długo wypierała, że jest uzależniona. – Myślałam, że potrzebuję terapii, bo mam lęki, zaburzenia odżywiania, a nie problem z alkoholem czy narkotykami. Choć ustawiałam już sobie życie tak, żeby się napić albo naćpać. Kiedyś poszłam do kina na „Małego księcia” z półlitrową butelką wódki – opowiada Markiewicz.
Na terapię uzależnień trafiła miesiąc przed 26. urodzinami. I miała wrażenie, że życie jej się skończyło.
– Czułam dużo złości, żalu, smutku. Uważałam, że nic mnie już w życiu nie spotka. W ogóle nie będę mieć życia. Przecież całe opierałam na piciu i braniu. Co ja będę robić bez brania? Czy będę mieć pracę? Jeżeli tak, to chyba jakąś najgorszą na świecie – tłumaczy Marta Markiewicz.
Gdy brała narkotyki, bardzo schudła. – Byłam atrakcyjna. A jak przestałam brać, przytyłam bardzo szybko prawie 20 kg. Ale jakoś wytrwałam. Choć na początku nie miałam nadziei, to później jednak pojawiła się myśl, że po terapii nie czeka mnie koniec, ale zmiana. No i wszystko się zmieniło – mówi Marta Markiewicz. Nie bierze, schudła, napisała książkę, organizuje trzeźwe imprezy SobeRave, edukuje na TikToku oraz Instagramie. – Po prostu przetrwałam.