Intensywność walk w Ukrainie wyraźnie spadła. Bynajmniej nie jest to efekt działań Donalda Trumpa, a ogromnego wysiłku, na jaki Rosjanie się zdobyli, aby przed inauguracją prezydenta USA zająć jak najwięcej terenu.

Obie strony konfliktu złapały zadyszkę po bardzo intensywnym miesiącu walk. Jeszcze dwa tygodnie temu dziennie miało miejsce ponad 200 kontaktów bojowych. W tym tygodniu Rosjanie atakowali o 30-50 proc. rzadziej. Wyjątkiem był 28 stycznia, kiedy doszło do 193 kontaktów bojowych. Połowa z nich miała miejsce pod Pokrowskiem, gdzie Rosjanie nadal próbują dotrzeć do granic obwodu donieckiego.

Rosjanie nadal nie atakują miasta bezpośrednio, starając się przede wszystkim odciąć od linii zaopatrzeniowych. Obecnie nadal najlepiej radzą sobie na południowy zachód od miasta, gdzie posuwają się pod osiedlem typu miejskiego Zwirowe, a także pod Udacznym, gdzie udało się im posunąć wzdłuż nasypu Kolei Donieckiej na południowo-wschodnich obrzeżach miejscowości. Rosjanie zajęli także Uspieniwkę i Nowowasyliwkę.

Oznacza to, że Rosjanie dotarli na tym odcinku do rzeki Sołony, która stanowiła jedną z ważniejszych linii obrony w tym rejonie. Co jednak ważniejsze pod względem propagandowym, znajdują się zaledwie nieco ponad 2 km od granicy obwodu, która od Nowoserhijiwki ciągnie się wzdłuż rzeki aż do Biliakiwki, by przy tej miejscowości skręcić na południe.

Rosjanie zapewne spróbują uderzyć wzdłuż drogi T0406 i szosy łączącej Sołone z Nowoserhijiwką, by jak najszybciej dotrzeć do celu. Przy czym dotarcie do granicy między obwodem donieckim a dniepropietrowskim nie ma żadnego znaczenia taktycznego. W żaden sposób nie ułatwi zajęcia Pokrowska, a jedynie da pożywkę dla kremlowskiej propagandy.

Jakie są priorytety Kremla, widać nie tylko po częstotliwości uderzeń na danym odcinku taktycznym, ale także po użytych siłach i środkach. Na południowy zachód od miasta atakują 55. Górska Brygada Strzelców Zmotoryzowanych Gwardii i 74. Brygada Strzelców Zmotoryzowanych Gwardii. Obie są niezwykle doświadczone. Na początku pełnoskalowej inwazji walczyły pod Czernihowem, a potem nad Dońcem i pod Awdijiwką.

Obie co prawda ponosiły poważne straty i poziom wyszkolenia jest równie niski, jak innych oddziałów, do których trafiają rezerwiści, ale za to obie otrzymały wsparcie czołgów i bojowych wozów piechoty. Na taki luksus nie mogą sobie pozwolić jednostki walczące na mniej ważnych kierunkach. Dlatego nieco gorzej wiedzie się Rosjanom na wschodnim odcinku, gdzie bezskutecznie próbują się przebić pod Mirnohradem.

Zintensyfikowanie działań wojennych 28 stycznia zbiegło się z wywiadem, jaki Władimir Putin udzielił kremlowskiemu dziennikarzowi Pawłowi Zarubinowi. Stwierdził w nim, że wojna na Ukrainie może się zakończyć w ciągu dwóch miesięcy. Warunkiem jest zaprzestanie udzielania Ukrainie pomocy wojskowej przez Zachód. Podkreślił przy tym, że zależność Ukrainy od zachodniej pomocy wojskowej wskazuje, że Ukraina „nie ma żadnej suwerenności”, sugerując, że Zachód utrzymuje w Kijowie reżim, który sam tam ustanowił.

Putin kolejny raz potwierdził, że jego plan zwycięstwa opiera się na założeniu, że Zachód porzuci Ukrainę, przestanie dostarczać jej pomocy wojskowej i humanitarnej. Jest to kontynuacja narracji, w której Rosja walczy nie tyle z Ukrainą, co z „kolektywnym Zachodem”. Kremlowska propaganda stara się stworzyć wrażenie, że Rosja jest twierdzą oblężoną przez NATO, zachodnią zgniliznę i „ideologię LGBT”.

Dlatego, jak powtarzają kremlowskie media i rosyjska cerkiew, trzeba całkowicie pokonać Ukrainę, która jest forpocztą NATO i Zachodu, skąd przesącza się nieprawomyślna ideologia. Pierwszym krokiem do naprawienia sytuacji i zapewnienia Rosji bezpieczeństwa, jest obalenie „kijowskiego reżimu”.

Putin wielokrotnie twierdził, że każdy ukraiński rząd od prozachodniej rewolucji w 2014 r. jest nielegalny, osadzony przez NATO i UE, aby zniszczyć Rosję. Mimo takich twierdzeń prowadził negocjacje i osiągnął porozumienia z tym rzekomo „marionetkowym rządem”, w tym dotyczące rozwiązania konfliktu zbrojnego na mocy porozumień mińskich z 2014 i 2015 r. Negocjacje rosyjsko-ukraińskie toczyły się też przecież po pełnoskalowej agresji w 2022 r.

Putin kolejny raz podkreślił, że jest gotów do rozmów, ale pod warunkiem, że Wołodymyr Zełenski ustąpi razem z całą administracją i ukraińskim parlamentem. Nie mówi przy tym, kto ma objąć władzę, ale można się domyślać, że chodzi mu o kremlowskiego nominata.

Żądanie podania się do dymisji władz Ukrainy i oddania się do dyspozycji „sądu ludowego”, bo i takie pomysły w Rosji się pojawiały, jest najmniej realnym ze wszystkich warunków, jakie stawia Kreml. Rosyjskie postrzeganie oczekiwań Ukraińców całkowicie rozjechało się z rzeczywistością. Mimo trzech lat wojny na Kremlu nadal zdają się wierzyć, że Ukraińcy pragną „ruskiego miru”. A przynajmniej dokładają wszelkich starań, by wierzyli w to zwykli Rosjanie.

W lutym 2022 r. żołnierze Kremla byli przekonani, że będą witani na Ukrainie kwiatami, że jadą jako wyzwoliciele, którzy mają oswobodzić ludzi cierpiących pod „pod butem kijowskiego reżimu”. Rosyjska propaganda znakomicie przygotowała grunt pod inwazję. Dlatego opór zdziwił napastników. Wkrótce zaczęły pojawiać się wytłumaczenia, że Ukraińcy są „ofiarami rządowej propagandy, która wmówiła im, że ruski mir jest dla nich zgubą”. I nadal ta narracja jest utrzymywana.

Ideologiczne podłoże inwazji jednak coraz bardziej się rozmywa. Rosjanie zobojętnieli i przestali korzystać z rządowych mediów. Spadki zaczęły się już jesienią 2023 r., a od lata 2024 r. słupki oglądalności wręcz zaczęły lecieć na głowę.

Według danych rosyjskiej firmy badawczej Mediascope Rosjanie znacznie chętniej zaczęli sięgać po treści rozrywkowe, a programy informacyjne i publicystyczne wypadły w większości z pierwszej dziesiątki, co jeszcze dwa lata wydawało się niewyobrażalne. Czołowy program informacyjno-publicystyczny „Wiadomości tygodnia” wypadł poza pierwszą piątkę najchętniej oglądanych w Rosji.

Programy czołowych propagandzistów – Olgi Skabiejewej czy Władimira Sołowiowa – oglądają już niemal wyłącznie osoby po 50. roku życia. Głównie mężczyźni. Zauważalnie przekłada się to na liczbę ochotników, jaka się zgłasza do rosyjskich centrów rekrutacyjnych, a przede wszystkim pobudki, jakimi kierują się rekruci.

Kreml może liczyć miesięcznie na 20-30 tys. osób, które podpisują kontrakty z armią. To ledwie pozwala na uzupełnienie rosnących strat. Spadek zainteresowania służbą w armii pokrywa się z kolejnymi falami spadków oglądalności propagandowych programów informacyjno-propagandowych. Te z kolei pokrywają się ze wzrostem gratyfikacji za podpisanie kontraktu. Nawet jeśli to całkowity zbieg okoliczności, to dość ciekawy.

Na początku wojny ochotnikom proponowano miesięcznie 30 tys. rubli za służbę w armii. Kolejne 30 tys. rubli żołnierz otrzymywał jako dodatek za służbę na froncie. Kolejne wzrosty kwot miały miejsce w lecie 2023 r. i wiosną 2024 r. Od 1 sierpnia 2024 r. za podpisanie kontraktu rekrut otrzymuje już nie 195 tys. a 400 tys. rubli. Niewiele to pomogło, więc od jesieni wypłacane jest 1,7 – 2 mln rubli. Kolejne pieniądze dorzucają regiony.

W tych, które płacą najwięcej – obwodach samarskim, wołgogradzkim i biełgorodzkim – pojawiła się jeszcze inna zależność. Według serwisu Yandex Wordstat po podniesieniu kwoty wypłat wzrosła liczba wyszukiwań dotyczących „wysłania męża na specjalną operację wojskową bez jego zgody”. W listopadzie było to niemal 2,5 tys. wyszukiwań.

Podobną zależność analitycy zauważyli przy okazji każdego wzrostu wynagrodzenia dla żołnierzy kontraktowych. Od maja do sierpnia 2024 r. liczba takich wyszukiwań wzrosła 13-krotnie. Potem zaczęło spadać, jednak w październiku – listopadzie zainteresowanie tym tematem zaczęło ponownie rosnąć. Jak się okazuje w Rosji nie tylko miłość do ojczyzny na swoją cenę.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version