Tysiące wyciętych drzew, zniszczony brzeg unikatowej na skalę Europy rzeki, ale to dopiero początek tego, co może zdarzyć się na wschodniej granicy Polski. Pojechałam nad Bug zobaczyć, jak to naprawdę wygląda.

Miejscowość Buczyce Stare, kilka kilometrów od Janowa Podlaskiego. Od zabudowań do Bugu i granicy państwa jest tu około kilometra. To teren rozległych łąk, rozlewisk i starorzeczy porośniętych drzewami. Idę w stronę Bugu, tuż obok mnie w powietrze wzbija się spłoszona czapla siwa, która najwyraźniej została na zimę na tych przyjaznych ptakom wodnym terenach. Zbliżam się do brzegu rzeki. Tam, gdzie przed rokiem stały wysokie wierzby i olsze, widać stertę betonowych kręgów, a bliżej brzegu — stosy ściętych drzew i krzewów.

Na zacienionym kiedyś drzewami brzegu walają się kłęby drutu żyletkowego, sterczą pnie drzew oraz, oczywiście, wysokie słupy, na których mają być montowane kamery i inne elementy monitoringu granicy z Białorusią na Bugu. Problem tylko w tym, że ta budowa, połączona z niszczeniem brzegów Bugu odbywa się cichaczem, bez żadnych konsultacji z przyrodnikami i naukowcami. Efekty są opłakane, a będą jeszcze gorsze.

Granica z Białorusią na Bugu ma 172 km długości. Straż Graniczna zamierza zabezpieczyć całą jej długość tzw. barierą elektroniczną, która ma uszczelnić granicę i uniemożliwić jej nielegalne przekraczanie. „W jej skład wejdzie m.in. około 1800 słupów kamerowych, około 4500 kamer dzienno-nocnych i termowizyjnych oraz specjalne czujniki zapewniające wykrywanie różnych cech fizycznych obiektów. Przewidywany jest montaż około 200 km kabli zasilających i tyle samo transmisyjnych, a także posadowienie około 10 kontenerów teletechnicznych.” Aby to wszystko zbudować, na zlecenie Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej buldożery, koparki i zastępy ludzi z piłami spalinowymi oczyszczają teren na szerokości 15 metrów od brzegu, wycinając wszystko, co w nim rośnie i tworząc pas pustej przestrzeni, na którym ma stanąć rzeczona bariera.

Jak przekonywał w wywiadzie w TOK FM wiceminister obrony Cezary Tomczyk, wycinki nad Bugiem nie jest bezpośrednio powiązana z budową militarnej Tarczy Wschód (choć w razie potrzeby stanie się jej częścią). Dziś jednak budowana nad Bugiem bariera elektroniczna ma służyć głównie powstrzymaniu nielegalnych migrantów przekraczających granicę od strony Białorusi. Problem tylko w tym, że większość prób przekroczenia granicy odbywa się nie przez Bug, ale przez tereny leśne w województwie podlaskim. Pod koniec października w Sejmie wiceminister obrony Paweł Bejda podawał, że w tym roku zanotowano 28 tys. nielegalnych prób przekroczenia granicy od strony Białorusi, z czego aż 80 proc. w północnej jej części. Jak z kolei ustalił OKO.Press, prób nielegalnego przekroczenia granicy na Bugu było w 2024 roku zaledwie… 395.

To jednak zdaniem rządu wystarczający powód, aby zrujnować brzeg ostatniej dużej, dzikiej rzeki w Polsce. — Bezpieczeństwo państwa i ustawa o budowie zabezpieczenia granicy państwowej uchwalona za poprzedniej władzy i znosząca przepisy dotyczące ochrony środowiska stały się bardzo wygodnym uzasadnieniem dla wielu działań na granicy wschodniej, w tym dewastacji przyrody, bo inaczej nie można nazwać tego, co się obecnie dzieje wzdłuż Bugu — mówi prof. Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, członek Polskiej Rady Ochrony Przyrody. — A skutki tych działań będą dotyczyć dzikiej ciągle rzeki, cennych ekosystemów, bo wzdłuż doliny Bugu znajdują się rezerwaty przyrody i obszar Natura 2000. To również niszczenie ekosystemu dziesiątków tysięcy zwierząt, dla których brzeg rzeki jest środowiskiem życia — podkreśla prof. Kowalczyk.

Zdaniem naukowców, straty przyrodnicze już dzisiaj są olbrzymie, a będą jeszcze większe. Przede wszystkim to utrata tysięcy drzew, które nad rzeką pełnią ogromnie ważną rolę. — To jest podstawowy, naturalny element stabilizujący rzeki — mówi prof. Wiktor Kotowski z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. — Rzeka nizinna poddaje się bardzo mocno erozji i segmentacji, zmienia swój bieg, a drzewa ją od tego powstrzymują. Jeżeli je usuniemy, to trzeba się spodziewać, że erozja będzie znacznie większa, więc brzegi będą podmywane — mówi prof. Kotowski. A przecież tuż przy brzegu będą stały — a właściwie już stoją — betonowe słupy z kamerami i innymi urządzeniami. Erozja brzegu niemal na pewno zagrozi ich stabilności.

Co wtedy? — Zostanie betonowanie brzegu? — pytam prof. Kotowskiego. — Aż boję się o tym myśleć, bo o ile wycinka tysięcy starych drzew jest wielką raną dla przyrody, która będzie zabliźniać się przez 100 lat, to regulacja i wprowadzenie umocnień betonowych to jest już śmierć dzikiej rzeki — mówi prof. Kotowski. I całych przylegających do niej terenów. — Po regulacji koryto rzeki obniża się, a wraz z nim poziom wody. Zaczynają wysychać rozlewiska i starorzecza, zaburza się całkowicie gospodarka wodna całego rejonu. I jest przeciwskuteczne z punktu widzenia obronności. Wielu ekspertów obronności uważa, że dzika, przez dużą część roku niedostępna rzeka pełna rozlewisk, bagien, to jest dużo lepsza bariera strategiczna, obronna niż rzeka uregulowana o określonej szerokości, umocnionych brzegach — mówi prof. Kotowski.

I choć betonowanie Bugu dziś brzmi jak pomysł szaleńca, to są już instytucje, które rwą się do tych prac. — Ostatnio Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej zadeklarował pomoc w stabilizacji brzegu rzeki, jeżeli zajdzie taka potrzeba — mówi prof. Michał Żmihorski, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży. Czym jest „stabilizacja”? — To nic innego, jak umocnienia na brzegach, betonowe czy stalowe — tłumaczy prof. Żmihorski.

Już mieliśmy nad Bugiem przykład tego, jak nieprzemyślane umocnienia mogą skrzywdzić przyrodę, gdy na brzegu rzeki rozciągnięto concertinę, drut żyletkowy, w którym życie straciły niezliczone zwierzęta. Do dzisiaj kłębowiska zardzewiałej i wciąż śmiercionośnej concertiny walają się nad brzegiem Bugu.

A przecież tym razem TEN rząd zapewniał, że wszelkie prace przy granicy, przy Tarczy Wschód odbędą się z poszanowaniem przyrody. — Czy pana zdaniem tak to wygląda, gdy patrzy pan na zdjęcia z budowy bariery na Bugu? — pytam prof. Kotowskiego. — Absolutnie nie. To jest kompletne zlekceważenie dbałości o przyrodę — twierdzi stanowczo naukowiec.

A wszystko to można było zrobić inaczej, wystarczyło zwrócić się do ekspertów od ochrony przyrody. — Nikt z nami nie rozmawiał, nie było żadnych konsultacji, nie słyszałem, aby ktokolwiek z pomysłodawców czy wykonawców tej inwestycji zwrócił się do naukowców z pytaniem, jak ograniczyć zniszczenia w przyrodzie. Uważam, że to ogromne zaniedbanie — mówi prof. Żmihorski.

Naukowcy zajmujący się przyrodą w ramach Polskiej Akademii Nauk zadeklarowali gotowość do współpracy w opracowaniu planu zarządzania środowiskiem w pasie granicznym. — Jestem pewien, że wzdłuż Bugu można było pozostawić większość drzew, a na pewno skonsultować te działania z ekspertami. Mam wrażenie, że prace prowadzone wzdłuż granicy mają doraźny charakter bez analizy ich dalekosiężnych skutków i bez działań łagodzących dla unikatowej przyrody — twierdzi prof. Kowalczyk. — Powinniśmy zadbać, aby skutki tych działań były jak najmniej dotkliwe dla przyrody, ale to wymaga między innymi konsultowania tego z ekspertami przyrodniczymi. Obawiam się, że podobnie jak za poprzednich rządów, ich głos jest ignorowany — mówi prof. Kowalczyk.

Gdyby ktoś zdecydował się porozmawiać z naukowcami, zanim doszło do tej demolki, być może dałoby się tę barierę poprowadzić z mniejszą szkodą dla środowiska. — Nie jestem wprawdzie ekspertem od obronności i monitoringu, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie można wykorzystać pasa lustra wody do monitorowania przekraczania rzeki? Przecież najłatwiej wykryć ewentualne przekroczenie obserwując płaski jak stół pas wody, bariera umieszczona na rzece nie wymagałaby nieustannej konserwacji — mówi prof. Żmihorski z IBS PAN. Bo obecna wycinka w żadnym razie nie sprawi, że teren będzie pozbawiony roślinności.

— Być może projektanci tej bariery nie wiedzieli, że drzewa porastające brzegi Bugu — głównie wierzby czy topole — bardzo szybko odbijają ze ściętego pnia. Co roku, zamiast wysokich pni drzew, będą tam rosły chaszcze i szuwary, przez które zupełnie nic nie będzie widać, będzie trzeba to wycinać na okrągło — ostrzega prof. Kotowski. Albo — jak obawia się prof. Żmihorski — zabijać rośliny herbicydami, co dla rzeki będzie oznaczało ekologiczną katastrofę.

A przecież my tu żyjemy z naszych pięknych, ekologicznych, unikalnych w skali Europy terenów. Nikt z mieszkańców mojej wsi czy regionu, z którymi rozmawiałam dotychczas o kryzysie migracyjnym, nie czuł zagrożenia ze strony nielegalnych imigrantów. Za to lokalni przedsiębiorcy, właściciele pensjonatów czy agroturystyk, z przerażeniem patrzą na kolejne działania rządu, odstraszające skutecznie turystów z tych okolic. Najpierw zamknięta strefa przygraniczna i nieustanne kontrole policji, potem drut żyletkowy rozpięty na rzece. A teraz betonowe słupy i perspektywa regulacji rzeki. Czy niedługo będziemy musieli zapraszać gości nad wybetonowany Bug zamiast na nasze urokliwe dzikie plaże pełne siedlisk rzadkich ptaków? Warto, aby ktoś z rządzących ze stolicy elit sprawdził, czego tak naprawdę boją się mieszkańcy nadgranicznej strefy. I jak są „zachwyceni” tą najnowszą nadbużańską atrakcją.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version