Były minister sprawiedliwości urządził widzom, wyborcom, policji i komisji teatr z elementami filmu sensacyjnego. Wszystko w jednym celu: żeby odkopać w końcu polityczne złoto.

Przez cztery poranne godziny byliśmy świadkami tego, jak policja próbuje doprowadzić Zbigniewa Ziobro przed komisję śledczą badającą sprawę Pegasusa. To, że będzie trudno, było do przewidzenia od początku. Ale chyba nikt się nie spodziewał, że zobaczymy aż taki show.

— Ale ładnie się rozhulało co? — z dumą mówi polityk PiS, którego pytam, czy nie czuje pewnego niesmaku, widząc byłego ministra sprawiedliwości chowającego się w studiu telewizyjnym przed policją.

Rozhulało się, bo tak miało być. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że politycy PiS doskonale wiedzą, jak chcą zagrać i jak chcą tę grę pokazać. Zbigniew Ziobro miał w planie nieobecność w domu w Jeruzalu i obecność w studio TV Republika. Jeszcze dzień przed planowanym przesłuchaniem był z rodziną w Brukseli, bo tam przeniosło się życie Patrycji Koteckiej i byłego ministra sprawiedliwości. Mógł nie wracać do Polski, ale wrócił — właśnie po to, żeby zostać doprowadzonym.

— No i co pani zobaczyła na tych zdjęciach? Zamieszanie, przepychanki, policję, która z mediów dowiaduje się, gdzie jest, a on siedzi spokojnie i mówi o bezprawiu. Wszytko jak trzeba — opowiadają politycy związani ze Zbigniewem Ziobro.

Show must go on. Jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem — policja wytrzymała ciśnienie i nie wkroczyła do studia Telewizji Republika.

— Wiemy, że ten spektakl rozpisany jest co do minuty. Ale skończyły się czasy, gdy to Ziobro ustala, kiedy jest posiedzenie — mówi w Sejmie szefowa komisji Magdalena Sroka.

Można jednak założyć, że to kolejna zagrywka Zbigniewa Ziobry. Gdyby chciał zdążyć, to by zdążył. Postanowił przeciągnąć wszystko aż do wydania wniosku o areszt. Ba, zapewne jest w stanie zaryzykować nawet zatrzymanie i areszt. Zwłaszcza że nie wydarzyłoby się to tak prędko. Komisja musi wysłać wniosek do prokuratora generalnego, ten z kolei wniosek do marszałka Sejmu, wniosek rozpatrzy komisja regulaminowa i przegłosuje Sejm. Przez ten czas Zbigniew Ziobro będzie mógł wystąpić ze swoją opowieścią przynajmniej ze dwa razy.

„Ale ile można czekać?” — to zdanie powtarzają członkowie komisji śledczej. Z jednej strony mają rację, a z drugiej wpisują się w cyrk organizowany przez byłego ministra sprawiedliwości.

Komisja po paru minutach zakończyła posiedzenie. Jak twierdzi poseł Przemysław Wipler, stało się tak dlatego, że członkowie doskonale wiedzieli, że Ziobro jest już transportowany do Sejmu.

x.com

Komisja śledcza miała czas. Mogła poczekać, sprawdzić co się dzieje i zadać Ziobrze pytania, na które trudno mu będzie odpowiedzieć.

— Ale to byłby ciąg dalszy tego cyrku. Dalej by krzyczał, obrażał nas, próbował zrobić z nas idiotów, perorował i w końcu uznał, że nie będzie z nami rozmawiać — słyszymy od polityków z komisji.

Cały ten cyrk ma oczywiście cel polityczny. To po prostu kolejna w ciągu ostatniego roku próba stworzenia męczennika-bohatera. Komisja wzywała Ziobrę już pięciokrotnie i za każdym razem były jakieś powody, dla których nie mógł przyjechać. Najpierw choroba, a kiedy lekarze wystawili opinię, że jednak może zeznawać, to nielegalność działania komisji, bo tak powiedziała Julia Przyłębska.

— Może politycznie byłoby korzystniej poczekać, ale ileż można. Ważna tu jest skuteczność i my go w końcu przesłuchamy. I tak byśmy słuchali, że trzeba było inaczej. Jakby wstał i wyszedł, to że trzeba było nie próbować albo zatrzymać. A my nie możemy nic więcej zrobić — mówi w rozmowie nieoficjalnej jeden z członków komisji. — Najlepiej byłoby, gdybyśmy mogli go przesłuchać w areszcie, bo bez kamer będzie bardziej rozmowny. Nawet jakby dostał 3 czy 5 dni aresztu, to zdążymy. Spokojnie — dodaje.

Do tej pory PiS-owi nie udało się zbudować mitu męczenników na politykach, którym prokuratura stawia zarzuty. Ani Kamiński i Wąsik nie zbudowali legendy, ani Romanowski, ani nawet ksiądz Michał Olszewski. Czy uda się teraz? Wątpliwe, ale po pierwsze: raczej nie zaszkodzi, a po drugie: jest to także element rozgrywki wewnątrz partii. Ziobro wraca do polityki i próbuje na nowo zbudować się w Prawie i Sprawiedliwości. Ten spektakl jest właśnie dla PiS. Stawia Ziobrę trochę w kontrze do Mateusza Morawieckiego, który ostatnio zastosował dokładnie odmienną metodę i zrzekł się immunitetu, ułatwiając służbom sprawę.

Skąd tak różne podejścia do sprawy? Mateusz Morawiecki jest już na etapie stawiania zarzutów ws. wyborów kopertowych, a do zarzutów dla Ziobry jest jeszcze bardzo, bardzo daleko. Debata w przypadku Mateusza Morawieckiego byłaby skupiona na konkretnych zarzutach stawianych mu przez prokuratora. Prawdopodobnie byłaby też mowa o sprawie RARS, bo posłowie koalicji 15 października nie podarowaliby sobie okazji. Ta sprawa naprawdę obciąża byłego premiera. Lepiej zarzuty usłyszeć w prokuraturze niż dyskutować o nich w Sejmie.

Natomiast sprawa Ziobro jest zupełnie inna. Jeśli trafi do aresztu, to dlatego, że nie przyszedł przed komisję, a nie dlatego, że — bardzo upraszczając — „podsłuchiwał Brejzę w kampanii”. Na razie były minister sprawiedliwości po prostu nie ma się czego bać, dlatego może rozgrywać to przedstawienie jeszcze przez jakiś czas.

Ale jest jeszcze jeden cel. PiS doskonale wie, że dla wyborców Koalicji Obywatelskiej niezwykle ważna jest skuteczność w rozliczeniach. Oni zwyczajnie chcą widzieć akty oskarżenia wobec najważniejszych graczy z poprzednich 8 lat. Na razie mogą liczyć tylko na mandat za zniszczenie wieńca i areszt za niestawienie się przed komisją. Pokazanie, że nawet w tej sprawie koalicja nie potrafi „dowozić” może okazać się dla PiS bardzo korzystne.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version