Choć próżno tu szukać stoków narciarskich czy wyciągów, to właśnie w grudniu do Wrocławia przyjeżdża najwięcej turystów w ciągu całego roku. Czy słynny jarmark świąteczny, unikalne zabytki, a do tego rosnąca w siłę scena gastronomiczna uczynią z tego miasta nową zimową stolicę Polski?
- Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej „Newsweeka”
Dziękujemy, że jesteś z nami!
Foto: Newsweek
Już po raz osiemnasty serce wrocławskiego Starego Miasta zatonęło w iście bajkowo-świątecznej atmosferze. W piątek, 21 listopada, wystartował tu słynny Wrocławski Jarmark Bożonarodzeniowy — w tym roku jego obszar obejmuje nie tylko Rynek, plac Solny i fragmenty deptaków na ulicach Oławskiej i Świdnickiej, lecz także część tej drugiej od przejścia podziemnego aż do hotelu Monopol. W sumie postawiono tu niemal 260 domków handlowych, w których można znaleźć rękodzieło, świąteczne ozdoby, a także regionalne przysmaki oraz potrawy z innych części świata. W ramach tegorocznej edycji pojawiło się też sporo nowości — na Oławskiej wzniesiono nową bramę powitalną, a w Bajkowym Lasku na dzieci czeka kolejka z reniferami. Z kolei na północnej pierzei Rynku można przejechać się nową karuzelą w kształcie choinki, której gondole wyglądają jak błyszczące bombki!
Powiększenie jarmarku to odpowiedź na jego stale rosnącą popularność — wydarzenie z roku na rok przyciąga coraz więcej odwiedzających, stając się jednym z najbardziej rozpoznawalnych tego typu targów w Europie. Zachwycała się nim redakcja amerykańskiej stacji telewizyjnej CNN, trafił on też do zestawień przygotowanych przez brytyjskie dzienniki „Guardian” i „Daily Mail”. Nic zatem dziwnego, że w tym roku świąteczne jarmarki po raz pierwszy czekają na odwiedzających także w innych częściach miasta — łącznie będzie to aż pięć dodatkowych lokalizacji, wliczając w to Tor Wyścigów Konnych na Partynicach (6-21 grudnia), Festiwal Grzańca na ulicy św. Antoniego (grudniowe weekendy) czy Zaczarowany Jarmark pod Zamkiem w Leśnicy (13-21 grudnia).
Miasto rekordów
To właśnie jarmark stał się jednym z największych magnesów przyciągających do stolicy Dolnego Śląska turystów — w zeszłym roku w grudniu odwiedziła Wrocław rekordowa liczba 700 tys. gości. Oznacza to, że po raz pierwszy w historii szczyt sezonu turystycznego przypadł tu nie na jeden z wiosennych lub letnich miesięcy, ale na sam koniec roku, tradycyjnie — poza oczywiście typowo górskimi regionami — uważany za martwy dla turystyki. To zresztą niejedyny rekord — jak chwalą się władze miasta, cały ubiegły rok zamknął się z ogólną liczbą 6,6 mln gości, co oznacza, że nad Odrę przybyło aż o 600 tys. więcej turystów niż w ciągu poprzednich dwunastu miesięcy.
— Wrocław należy dziś do wąskiej grupy polskich miast, w których ruch turystyczny nie tylko się odbudował, ale realnie rośnie. Jeszcze w 2022 r. odwiedziło nas ok. 5,8 mln osób, czyli więcej niż przed pandemią — a to wynik, którego nie osiągnął wtedy ani Kraków, ani Warszawa. Ten trend utrzymuje się do dziś: widzimy coraz więcej gości, którzy zostają dłużej, korzystają z oferty kulturalnej i gastronomicznej, a przede wszystkim — wydają więcej — mówi Radosław Michalski, dyrektor Departamentu Marki Miasta.
Jak przyznają przedstawiciele magistratu, ten ogromny sukces jest też pokłosiem organizowanych w stolicy Dolnego Śląska wydarzeń, które zyskały spory, międzynarodowy rozgłos. Tylko w mijającym roku odbył się tu finał Ligi Konferencji UEFA pomiędzy Chelsea Londyn a Betisem Sewilla czy zorganizowane wyjątkowo hucznie Święto Wrocławia, cieszące się dużą popularnością wśród odwiedzających miasto turystów. Do tego dochodzi rosnąca liczba pasażerów korzystających z tutejszego lotniska — wrocławski port lotniczy odprawił w zeszłym roku rekordową liczbę osób (4,5 mln), również dzięki stale rozwijającej się siatce połączeń.
Tu rządzi kultura
— Oczywiście cieszą nas duże liczby, ale równie ważna jest dla nas jakość tego ruchu. Nie zależy nam na turystyce masowej, szybkiej i taniej, w której miasto jest jedynie tłem do jednodniowej wizyty. Stawiamy na przyciąganie turystów z zasobniejszym portfelem — takich, którzy oczekują wysokiego standardu usług, a jednocześnie są gotowi płacić za ofertę dopracowaną, unikatową i wiarygodną — podkreśla Radosław Michalski. — Wrocław jest dziś miejscem mogącym się mierzyć z największymi metropoliami regionu, ale jednocześnie zachowuje kameralność i atmosferę, której wielu turystów nie znajduje ani w Krakowie, ani Pradze czy Berlinie. I właśnie to jest naszym największym atutem. Nie chcemy być „tanio i szybko”, chcemy być „dobrze i na długo” — dodaje Michalski.
I to już się udaje — Wrocław kusi m.in. bogatą ofertą kulturalną. W stolicy Dolnego Śląska odbywają się liczne imprezy kulturalne (wliczając w to międzynarodowe festiwale filmowe i muzyczne), a jednym z najjaśniejszych punktów na turystycznej mapie „miasta stu mostów” jest Hala Stulecia, będąca jednym z 17 znajdujących się w Polsce obiektów z Listy światowego dziedzictwa UNESCO. Ten wyjątkowy, zaprojektowany przez Maksa Berga, gmach nie tylko dzięki pracom renowacyjnym odzyskał dawny blask, lecz także stał się areną dla różnorodnych wydarzeń. Odbywają się tu koncerty, targi, konferencje, a nawet imprezy sportowe. Co więcej, tuż obok obiektu funkcjonuje Fontanna Multimedialna, której pokazy w letnie wieczory gromadzą tysiące odwiedzających. Nie bez przyczyny Hala Stulecia w tym roku została nagrodzona prestiżowym wyróżnieniem „Najlepszy Produkt Turystyczny” przyznawanym przez Polską Organizację Turystyczną.
Wrocław w „czerwonym przewodniku”
Ale Hala Stulecia to też miejsce, w którym króluje znakomita kuchnia. To właśnie w jej gmachu funkcjonuje Restauracja Tarasowa — jedna z wyróżnionych w tym roku przez słynny przewodnik Michelin. Inspektorzy tego najbardziej prestiżowego wydawnictwa w świecie światowej gastronomii po raz pierwszy zawitali do Wrocławia, od razu rekomendując aż 22 lokale — więcej w Polsce mają tylko Warszawa i Kraków.
— Pamiętam, kiedy odświeżaliśmy stronę przewodnika Michelin, czekając na publikację wyników. Byliśmy bardzo zestresowani, bo każdy z nas marzył, aby się tam znaleźć i wypaść jak najlepiej — wspomina w rozmowie z „Newsweekiem” Katarzyna Daniłowicz, executive chef Hali Stulecia. Jak sama mówi, znalezienie się Wrocławia w tym prestiżowym gronie to krok milowy dla rozwoju i popularyzacji tutejszej gastronomii. — Wywodzę się z tego pokolenia osób, które od dawna bardzo zabiegało, żeby Michelin w ogóle się we Wrocławiu pojawił. Kiedy z polskiego rynku zniknął przewodnik Gault & Millau, okazało się, że w naszym mieście trochę nie mamy o co walczyć. Widać to było też po odpływie wielu młodych, zdolnych szefów kuchni czy sommelierów, którzy swoją dalszą karierę chcieli rozwijać w miastach mających już restauracje wyróżnione przez Michelin — jak np. Kraków, Warszawa czy Trójmiasto. Teraz obserwuję odwrotną tendencję — ci ludzie zaczynają tu po prostu wracać, bo jest po co — opowiada Daniłowicz.
Tarasowa nie tylko znalazła się w gronie wyróżnionych, lecz także odznaczona została symbolem Bib Gourmand, przyznawanym lokalom za najlepszy stosunek jakości serwowanych dań do ich ceny. Jak twierdzi Katarzyna Daniłowicz, za sukcesem restauracji stoi przede wszystkim idealnie skrojona koncepcja tworzonej tu kuchni, która jest nowoczesna, a przy tym silnie zakorzeniona w lokalności i historii tego miejsca. — Opiera się ona na szacunku do Hali Stulecia, bo znajdujemy się w obiekcie UNESCO z ponadstuletnią historią, więc nie w porządku byłoby tu wprowadzać kuchnię z innych części świata. Od początku narzuciliśmy sobie taki, a nie inny styl, co z kolei wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Nie serwujemy np. ośmiornic czy przegrzebków, bo unikamy składników, które nie występują w naszym regionie, choć czasem mamy ochotę po nie sięgnąć — śmieje się Katarzyna Daniłowicz.
I po chwili dodaje: — Dzięki temu składamy hołd lokalnej kuchni. Inspiracje czerpiemy z dawnych książek kucharskich czy archiwalnych menu dawnych wrocławskich restauracji. Samo wyszukiwanie jakichś ciekawych przepisów, a potem gotowanie na ich podstawie jest frajdą i wydaje mi się, że bardzo dobrze to nam wychodzi…

